fbpx

Szanowni Państwo,

jest mi bardzo miło przywitać Państwa na trzecim wykładzie z cyklu “Myślimy po polsku”. Nazywam się Paweł Paniec, organizatorem naszych spotkań jest Stowarzyszenie PROM Kultura, a całość może być realizowana dzięki wsparciu finansowemu Miasta Gdańsk.

Jest to projekt, który ma na celu przybliżyć szerszej publiczności postaci i poglądy polskich filozofów. 

Pretekstem do tego jest fakt dość niezwykły, mianowicie Sejm RP uczynił patronami roku 2020 r. dwóch filozofów: Romana Ingardena i Józefa Marię Bocheńskiego. 

Uważam ten fakt za  niezwykły z tego względu, że w Polsce ani filozofia nie należy do dziedzin szczególnie popularnych, ani filozofowie, którzy ją uprawiali i uprawiają nie są powszechnie znani.

Czy słusznie? Nie zaskoczę Państwa, jeżeli zaprzeczę. Po pierwsze polska kultura posiada w swej historii licznych myślicieli, którzy mają znaczne osiągnięcia na tym polu. Po drugie, wbrew powszechnemu mniemaniu uważam filozofię za dziedzinę bliską życiu i stanowiącą w nim istotne wsparcie. Filozofia jest sztuką myślenia i jako taka powinna nam służyć w odnajdywaniu się w meandrach rzeczywistości. Oczywiście na co dzień nie odczuwamy takiej potrzeby, bo na co dzień poruszamy się po utartych ścieżkach i działamy raczej mechanicznie. Ale raz na jakiś czas stajemy w obliczu zdarzeń, które nie pozwalają nam trwać w rutynie i wtedy właśnie pytamy o przyczyny, o cel, o to, który z możliwych sposobów działania jest najlepszy, a odpowiedzi na takie pytania wykraczają poza obszary zainteresowań nauk szczegółowych. Są one obszarem ideologii (takiej, czy innej), która serwuje nam gotowe odpowiedzi lub filozofii, która każe nam tych odpowiedzi szukać samodzielnie opierając się o naszą wiedzę i rozum.

W takim ujęciu z filozofią może jak z ubraniem szytym na miarę, musi być dopasowane do naszej sylwetki i musi być dobrane stosownie do okoliczności.

Ale potrzeba jeszcze dobrego krawca, który je przygotuje. Można skorzystać z oferty w sieciowego sklepu, ale można też uszyć własne ubranie opierając się na gotowych materiałach w postaci jakie serwuje nam filozoficzna tradycja przy użyciu rozumowych metod, które musimy ćwiczyć sami. I do takich ćwiczeń Państwa zachęcam dostarczając w tym wykładach materiałów dobrej jakości.

Dobre bo polskie chciałoby się powtórzyć znane hasło i przyjmijmy je za dobrą monetę w świetle założenia, że każda filozofia rodzi się i rozwija w określonych okolicznościach i na problemom określonym tymi okolicznościami problemy stara się sprostać. Dlatego zachęcam do poznawania myśli polskich filozofów, bo wierzę, że podone naszym problemy musiały i ich trapić, dzięki czemu może podsuną nam jakąś pomocną myśl na te problemy odpowiadającą. 

Oczywiście nie jesteśmy samotną wyspą i koncepcje tu rozwijane nie są oderwane od filozofii światowej, więc nie da się uniknąć sięgania po odległe w czasie i przestrzeni poglądy. Analogicznie myśli tworzone tutaj wpływały niejednokrotnie na kierunki filozofii poza granicami naszego kraju i o bardzo wyraźnym tego przykładzie opowiem Państwu dzisiaj.

Bohaterem tego spotkania będzie właśnie patron roku 2020 – Roman Ingarden.

Drugi tegoroczny patron – Józef Maria Bocheński powiedział o nim tak:

 „Moim skromnym zdaniem jest to w ogóle największy polski myśliciel, jakiego kiedykolwiekśmy mieli i jeden z największych myślicieli europejskich XX wieku”.

 i nie był w tej opinii odosobniony, bo ranga intelektu Ingardena i ogrom jego dzieła oraz wpływ na innych filozofów są kolosalne. 

Kolosalny jest także jego dorobek, bo za życia wydał 224 prace i wygłosił 300 odczytów w kraju i za granicą, a wydane przez PWN dzieła zebrane liczą 13 tomów i byłoby ich więcej, gdyby nie przerwano serii. Złośliwcy twierdzą, że wydawanie książek Ingardena na taką skalę było możliwe tylko w systemie, który nie liczył się z zakresem odbioru wśród czytelników. I choć nie jest to bezzasadna opinia, to nie można jej przekładać na ocenę wartości jego dzieł. Przytaczam ją ze względu na to, że mimo ogromnej pracy, jaką Ingarden wykonał i mimo szerokiego oddziaływania w filozofii i w dziedzinach pokrewnych pozostaje w Polsce osobą znaną głównie wąskiemu gronu specjalistów. 

Czemu tak jest?

Odpowiedź jest złożona. Po pierwsze nurt filozofii, który tworzył – fenomenologia nigdy w Polsce nie miała licznego grona zwolenników. Jeżeli już gdzieś myśl Ingardena zaowocowała bardziej wśród polskich akademików, to na polu estetyki, ale był to jedynie jeden z obszarów jego twórczości. Pozostałe przeszły bez większego echa, bo polskie uniwersytety bardziej ceniły osiągnięcia np. szkoły lwowsko – warszawskiej. Dlatego, choć nikt nie neguje wartości jego prac, to po prostu nie miał kontynuatorów. Metaforycznie mówiąc w małym sadzie ciężko pomieścić i grusze, i jabłonie. W Niemczech uważany jest za klasyka filozofii, w USA uchodzi za jednego z najwybitniejszych filozofów czasów współczesnych. A w Polsce jeszcze musimy poczekać na jego szerszą percepcję.

Drugi powód, dla którego nie jest znany nikomu poza specjalistami, to sposób jego filozofowania, sposób jego pisania. Jego dzieła choć liczne i pisane dobrym językiem nie są łatwe w lekturze. Opisywałem Państwu w poprzednim wykładzie książki Władysława Tatarkiewicza i ich szeroką percepcję również w kręgach osób nie zajmujących się na co dzień filozofią. Tu mamy inny przypadek. 

Książki Ingardena zanurzone w jednym kierunku filozoficznym nie mają w większości wymiaru popularyzatorskiego. Są to dzieła specjalistyczne wymagające przygotowania do lektury i włożenia niemałej ilości wysiłku w jej zrozumienie.

Poza tym rozpiętość filozoficznego zamysłu Ingardena poraża. Mało mamy na przestrzeni historii myśli autorów, którzy budowali by całe systemy filozoficzne. Najczęściej rozwijali oni wybraną dziedzinę, która korespondowała z poglądami innych filozofów współtworząc różne prądy filozoficzne. 

Ingarden był maksymalistą. Siadając do jakiejś kwestii ogarniał myślą całość powiązanych nią zagadnień. I tak rozpatrując kwestię poznania, zbudował całą epistemologię. Wychodząc od drobnych zagadnień estetycznych i to jeszcze jako punktem wyjścia dla bardziej wtedy dla niego ważkich kwestii metafizycznych zmontował rozbudowaną estetykę a i system teorii bytu nie został zaniedbany. 

Jeżeli miałbym szukać analogii w kulturze popularnej, to jest trochę jak z modnymi aktualnie światami bohaterów komiksów, które rozrastają się do całych uniwersów. Co tam Marvel, czy DC, albo Gwiezdne Wojny. Chcecie zobaczyć cały kosmos, to czytajcie Ingardena 😉  

Ale poważnie mówiąc, to omówienie filozofii Ingardena to sprawa trudna, a na dodatek wymaga zanurzenia się głęboko w historii filozofii.

Zacznijmy jednak od biografii myśliciela.

Ur. 5 lutego 1893 roku w Krakowie, studia podjął we Lwowie na kierunkach matematyka i filozofia, widząc potencjał Ingardena, wspominany przeze mnie we wcześniejszych wykładach Kazimierz Twardowski poradził mu udanie się do Getyngi i Fryburga w 1918 r. broni doktoratu dot. zagadnienia intelektu w myśli Bergsona. Jego mentorem jest tam Edmund Husserl – twórca fenomenologii i to spotkanie wyznaczy kierunek całej filozoficznej drogi Ingardena. Wraca do Polski i pracuje jako nauczyciel gimnazjalny, aby w 1924 roku po obronie rozprawy habilitacyjnej zacząć nauczać na Uniwersytecie we Lwowie. W trakcie II wojny światowej, na tym samym, z tym że przejętym przez okupanta uniwersytecie uczy literatury niemieckiej w katedrze germanistyki (do 1941 r.) Po wojnie osiada w Krakowie naucza na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale w latach 1950 – 56 władze zakazują mu nauczania, wraca, po krótkim epizodzie na Uniwersytecie Warszawskim, na katedrę  krakowską, gdzie pracuje aż do emerytury w 1963 roku. Wykłada również zagranicą. Umiera w 1970 roku – 50 lat temu, stąd inicjatywa uczczenia jego pamięci w 2020 roku.

Żeby należycie zrozumieć rolę, jaką Ingarden odegrał w filozofii powszechnej trzeba wyjaśnienia kilku faktów.

Jak już wspomniałem był uczniem Husserla i fenomenologiem. Fenomenologia była jednym z głównych nurtów filozoficznych XX wieku i filozofii w ogóle. Twórcą jej był Husserl właśnie, a Ingarden jako jego uczeń, mówiąc w cudzysłowie “zbuntował” się wobec drogi mistrza i zbudował fenomenologię własną, zwaną przez niektórych “drugą”, żeby ją od fenomenologii Husserla odróżnić. Pierwszą zwą czasem idealistyczną, drugą realistyczną.

Proszę się nie niepokoić. Już spieszę z wyjaśnieniami.

Zaczęło się to wszystko 2500 lat temu w jaskini, a konkretnie w jaskini Platona. Wtedy pierwszy raz tak wyraźnie choć za pomocą metafory sformułowano kwestię pewności poznania. Od tego czasu filozofowie ustawiali ją w centrum swoich wysiłków, bo jakiego tematu by się nie podejmowali od kwestii fundamentu wiedzy musiał on zależeć. 

Metafora jaskini mówi nam, że to, co widzimy, w domyśle to, co wiemy, jest jak cienie które na ścianę jaskini rzucają przedmioty. Nie widzimy samych przedmiotów. Nie widzimy źródła światła, a jedynie cienie. To tak, jakbyśmy znali fakty tylko z cudzego przekazu, a nie z bezpośredniego doświadczenia. Tym samym nie dość, że nie doświadczamy rzeczy bezpośrednio, to jeszcze nasz ogląd jest zniekształcony. Tym samym zadaniem filozofa jest dotrzeć do wiedzy wolnej od tych mankamentów.

Metafora jaskini ma swój ciąg dalszy, ale nie jest on dla nas teraz istotny.

Platon stwierdzał, że te rzeczy, których cienie oglądamy to idee, one są prawdziwym światem, a materialne przedmioty to cienie właśnie. Dlatego żyjemy wśród cieni, a rzeczywistość jest drogą mędrców, a właściwie bogów.

Inne stanowisko zaproponował Arystoteles, bliższe bezpośredniemu doświadczeniu, które bezpośrednie doświadczenie rzeczy uznawał za dostępne człowiekowi dzięki jego aparatowi zmysłowemu.

W uproszczeniu  między takimi stanowiskami toczyła się przez wieki dyskusja o możliwości pewnego poznania prawdziwej rzeczywistości. Można uznać, że zdroworozsądkowy sąd Arystotelesa przeważał, ale robak niepewności toczył myśl europejską. Kulminację znalazł w nowożytności. Kiedy zaczęła rodzić się nowoczesna nauka, która powinna rozwiać nasze wątpliwości co do istoty rzeczy, filozofowie popadli w jeszcze większe zakłopotanie. Dlaczego?

Bo nauka współczesna nie zajmuje się kwestią pewności poznania. Nauka opiera się na założeniach, które umożliwiają jej osiąganie praktycznych korzyści, a nie sprawdzaniu, jaka jest natura rzeczywistości. I może gdyby nauka rozwiązywała wszystkie kwestie, z badaniem swoich założeń włącznie, to problem jaskini Platona odszedłby do historii myśli. Ale tak nie jest.

W takim momencie historii na scenę wkracza Kartezjusz. Jego Cogito ergo sum jest odpowiedzią na fundamentalne przerażenie, jakie rodzi pytanie o pewność poznania. Mówię o przerażeniu, bo Kartezjusz nie mówi już o tym, że oglądamy cienie rzeczy, ale pyta, czy nie może być tak, że zły demon mami nas i oszukuje w kwestii istnienia świata. Bardzo upraszczając powiedziałbym, że Kartezjusz występuje w roli Morfeusza z Matrixa. Ale znajduje wytrych. Jeżeli nawet zły demon nas zwodzi, to przynajmniej wiem, że istnieję. A to już jest dobry początek dla tego filozofa. 

Na bazie tak pojętej pewności i w oparciu o swój metodyczny sceptycyzm Kartezjusz przyjął, że każda wiedza musi być jasna i wyraźna, a takie są tylko prawdy proste. Takie są np. prawdy matematyczne, więc wszystkie nauki powinny być podobne do matematyki. Przyrodę traktował mechanistycznie i geometrycznie. A w dalszych konsekwencjach prowadziło to do ścisłego oddzielenia świata materialnego od świata myśli. Te poglądy będą w różnych odmianach pojawiały się u filozofów przez kolejne wieki.

Na swój sposób dylematy wyniesione z platońskiej jaskini i przeformułowane przez Kartezjusza będzie próbował rozwiązać Kant, który, upraszczając, stwierdzi że to poznający człowiek nadaje kształt poznawanym przedmiotom dzięki posiadanym w umyśle kategoriom poznawczym. Można powiedzieć, że akt poznania nie jest u Kanta odbieraniem wrażeń, ale ich formowaniem w przedmioty, które pojawiają się jako efekt poznania. 

Filozofowie dźwigający dziedzictwo Kanta będą popularni w Niemczech w XIX w. Będą interpretować swojego mistrza zastanawiając się, czy iść drogą realizmu czy idealizmu. W reakcji na taką sytuację filozofii powstanie fenomenologia.

Wiek XIX to okres dynamicznego rozwoju nauk szczegółowych, które z jednej strony odbierają filozofii kolejne pola doświadczenia, a z drugiej podsuwają nowe impulsy do rozwoju.

Jednym z takich impulsów jest rozwój psychologii. 

Wspominałem o tym w trakcie pierwszego wykładu, który poświęciłem Kazimierzowi Twardowskiemu, wspomnieć muszę i tutaj, gdyż Husserl i Twardowski, można powiedzieć przenośnie, zasiadali w jednej uniwersyteckiej ławie w katedrze Franza Brentano. Jeden i drugi zaczynali od psychologizmu czyli poglądu głoszącego, że skoro filozofia zajmuje się wytworami intelektu, a poruszenia tego intelektu, zarówno w kwestii funkcji, jak i treści bada teraz psychologia, to ona właśnie powinna stać się właściwą metodą badań filozoficznych. Oczywiście dotyczyło to psychologii opisowej, czyli tej, która bada treści aktów psychicznych. Prawa logiki i matematyki to prawa psychologiczne. Tak myślał Husserl na początku. Podobnie myśleli pozostali filozofowie tego nurtu.

Ale wkrótce Husserl zwrócił się przeciw temu poglądowi. W toku badań stwierdził, że prawa logiki czy matematyki nie są prawami psychologicznymi. Prawa logiki czy matematyki dotyczą przedmiotów idealnych: pojęć, zdań, teorii, a nie myśli, uczuć itp. 

Gdyby tak było, to należałoby je badać metodą indukcyjną, czyli uogólniając zebrane doświadczenia, a wtedy nie byłyby pewne jak 2+2=4, ale jedynie prawdopodobne, bo indukcja nigdy nie obejmie wszystkich przypadków, a więc zawsze może wystąpić przypadek odmienny.

A po trzecie, gdyby prawa psychologii i logiki były tożsame, to logika rządziłaby ludzkim życiem psychicznym, a przecież tak nie jest, co chyba łatwo każdemu z nas stwierdzić.

I tu stała się rzecz niespotykana wśród filozofów. Wszyscy uczniowie Brentano uznali ją za słuszną. Po niej swoje stanowisko skorygował m. in. Kazimierz Twardowski.

Ale to, że uznali ją za słuszną, nie znaczy jeszcze, że wszyscy poszli takimi samymi drogami myśli.

I tu właśnie rodzi się fenomenologia.

Husserl wystąpił ze stanowiskiem antypsychologicznym, było to ożywcze jeżeli chodzi o rozwój filozofii i pokazało również, że relacje między filozofią i naukami szczegółowymi nie będą się układały w sposób prosty, jak można by mniemać w myśl XIX-wiecznego optymizmu w tym zakresie.

Antypsychologizm oznaczał dla Husserla antyrelatywizm, odejście od zwiewnych danych, ale nie oznaczał wyjścia poza analizę tego, co się dzieje w obrębie podmiotu poznawczego. Jeżeli psychologia w parze z logiką miały być realizacją marzenia o pewnym gruncie dla poznania (tak to rozwijał np. Twardowski) to fenomenologia miała to marzenie zrealizować. 

Nauki szczegółowe opierają się na założeniach, a jeśli tak, to dla Husserla nie były one pewnym źródłem poznania. Według niego przyszedł czas na naukę nową, która sięgnie podstaw bytu, która nie będzie podatna na obalenie, kiedy jej założenia zostaną zdezaktualizowane przez nowe odkrycia i koncepcje.

Fenomenologia miała być nauką bezzałożeniową. Miała być metodą dotarcia do samego doświadczenia, oczyszczając je ze wszystkich naleciałości, które wynikają z przyjmowanych przesłanek, teoretycznych konstrukcji. Nauki szczegółowe opierają się na wnioskowaniach, indukcji, dedukcji, redukcji, a fenomenologia ma stwierdzać fakty.

Fenomenologia ma stwierdzać to, co jest oczywiste. W potocznym rozumieniu oznacza to, to co już wiemy, ale w języku filozofii oczywiste jest to, co jawi się nam bezpośrednio w odróżnieniu od tego, do czego dochodzimy w mniej lub bardziej złożonych procesach poznawczych. 

Poznanie tego co oczywiste ma charakter ejdetyczny, czyli dociera do istoty rzeczy z pominięciem przypadkowo do rzeczy przynależy. Dla przykładu cecha taka jak np. kolor nie jest niezbywalnym elementem kubka, więc kiedy chcemy dostrzec istotę kubka, możemy od koloru abstrahować. Inaczej by było, gdybyśmy chcieli poznać istotę konkretnego koloru. Wtedy byśmy abstrahowali od kubka.

W ten sposób doszliśmy do metody, jaką postulował Husserl dla fenomenologii. Nazwał ją “transcendentalna redukcja” lub “redukcja fenomenologiczna”. 

Przebieg redukcji fenomenologicznej można ująć w ten sposób, że postrzegając daną rzecz pomijamy wszystko, co nie jest jej niezbywalnym składnikiem. Husserl nazywał to braniem w nawias wszystkiego, czego oczywistości nie gwarantuje nam sam proces poznania. 

W tym momencie odniosę się do samego słowa fenomenologia. Husserl oddaje w niej sprawiedliwość możliwościom poznawczym człowieka i jednocześnie sprzeciwia się tradycji kantowskiej. Od Kanta przyjęto, że fenomeny to tylko zjawiska, które nam się jawią, a rzeczy same są nam niedostępne poznawczo. Husserl twierdzi, że fenomeny to właśnie jawiące się człowiekowi rzeczy. To pokazuje też dwa podejścia do rozumienia procesu poznania. Dla Kanta poznanie było procesem czynnym – to człowiek – poznający podmiot – formuje to, co jawi mu się w świadomości. Dlatego jest oddzielony od bezpośredniego oglądu rzeczy. Husserl stwierdzał, że jest inaczej. Rzeczy są nam dostępne bezpośrednio, poznanie ma charakter bierny, to rzecz warunkuje treść aktów poznawczych, podmiot poznający może co najwyżej dokonać w fenomenologicznej redukcji oczyszczenia treści poznania z elementów nie przynależących w sposób konieczny do istoty tej rzeczy. 

W tym fragmencie pojawiło się dużo specyficznych pojęć filozoficznych, mam nadzieję, że nie zgubili się Państwo, ale celowo podkreślam to, że Husserl zmienił rozumienie słowa fenomen, gdyż bez tego można opacznie rozumieć jego intencje.

Powiedziałbym nawet, że to nie tylko zmiana znaczenia, to jakby prowokacja wobec popularnej w czasach przed Husserlem niemieckiej tradycji filozoficznej.

Istotne jest zauważenie, że do łask wraca pojęcie intuicji rozumianej jako bezpośredni czyli oczywisty ogląd rzeczy samych. Jawią się nam one bezpośrednio i możemy na nich budować pewną koncepcję rzeczywistości bez obawy, że jesteśmy zwodzeni.

Tak proszę Państwa wróciliśmy do Kartezjusza, który znalazł sposób na ucieczkę przed złym demonem i tak też Husserl uznając intuicję za zasadę zasad wyznaczył nowy kierunek w filozofii.

Ale Husserl zwrócił się nie tylko przeciw tradycji kantowskiej. Mimo, że postulował bierność procesu poznania i bezpośrednią możliwość oglądu rzeczy, to nie należy uznawać go za empirystę. Bo takie skojarzenia może rodzić opis źródeł poznania w fenomenologii. W koncepcji Husserla doświadczenie empiryczne było tylko jednym z możliwych i nie ogarniało całej rzeczywistości. Obok przedmiotów możemy poznawać równie realne stany, ale również prawa logiki czy matematyki. Poszczególnym fenomenom, jakie poznajemy odpowiadają poszczególne rodzaje intuicji, które dają nam do nich dostęp.

Dzięki temu możemy poznawać tzw. prawa aprioryczne, czyli reguły rządzące rzeczywistością. Najbardziej podstawowe, które mogą stanowić fundament wiedzy. To te oczywistości, które porządkują wszystkie zjawiska stanowiące ludzką rzeczywistość. To słowo “wszystkie” ma tu duże znaczenie, bo fenomenologia stawiała sobie bardzo ambitne założenie zbudowania kompletnej teorii rzeczywistości.

Kiedy inne kierunki filozoficzne wycofywały się wzorem nauk szczegółowych do bardziej specyficznych obszarów teoretycznych, fenomenologia chciała badać całość świata ludzkiego doświadczenia.

Tak ambitnie nakreśloną wizją filozoficzną, takim nowym kierunkiem “przejął się” jak to ładnie opisują historycy, bohater naszej dzisiejszej opowieści – Roman Ingarden.

I pewnie przyszłoby mu zostać jednym z wielu uczniów, którzy kontynuowaliby dzieło mistrza, ale poglądy Husserla stale ewoluowały, choć cały jego wysiłek intelektualny odbywał się w obrębie fenomenologii, to jej rozumienie zmieniało się nieustannie, aż  nadał swojej teorii kształt, który dla Ingardena, stojącego na początku swojej drogi jako zawodowego filozofa.

Husserl szukając pewnego doświadczenia cofnął się wpierw do Kartezjusza, ale w toku dalszych badań, kiedy zgłębiał naturę czasu postanowił zmienić swoje zapatrywania i źródeł pewności wiedzy szukać opierając się na wzorach wcześniejszych. Można powiedzieć, że schował się z powrotem do platońskiej jaskini, czyli przeszedł ze stanowiska realistycznego na idealistyczne odmawiając prawdziwości bezpośredniego poznania otaczającej nas rzeczywistości.

A do Jaskini Platona Ingarden nie chciał dać się zaprosić 😉

W ten sposób fenomenologia rozłamała się na na dwa nurty: idealistyczny i realistyczny, zwane też fenomenologią pierwszą i fenomenologią drugą. Za twórcę tej ostatnie uważa się właśnie Ingardena. Oczywiście o ile zwrot Husserla był relatywnie gwałtowny, to powstawanie koncepcji Ingardena trwało przez szereg lat, by nie powiedzieć przez całe jego aktywne życie zawodowe.

W słowach samego Ingardena sprawa wyglądała następująco:

“W roku 1918 doszedłem do przekonania, że nie mogę pogodzić się z idealistycznym stanowiskiem Husserla w sprawie istnienia świata realnego. Ale nie móc się pogodzić z jakimś stanowiskiem, a znaleźć jakieś inne, a zwłaszcza znaleźć jego uzasadnienie zadowalające to dwie różne sprawy (…) Toteż lata minęły zanim zaczęły mi się rysować nowe drogi, na których należało przystąpić do próby ponownego rozwiązania zagadnienia. Trzeba było dokonać szeregu badań przygotowawczych, których istotnego związku ze sporem między idealizmem a realizmem nie było na razie widać.”

Generalizując można powiedzieć, że w  filozofii byli analitycy, którzy drążyli szczegółowe zagadnienia albo syntetycy, którzy kreślili systemy opisujące całokształt zagadnień filozoficznych. Jeżeli spojrzymy na działalność Ingardena, to łączył oba te aspekty. Biorąc na warsztat poszczególne zagadnienia drążył temat aż do wyłuskania wszystkich jego aspektów. Dlatego jego analizy są obszerne i bardzo złożone. Kolejna rzecz, że wspomniana przeze mnie na wstępie ogromna ilość prac opublikowanych przez Ingardena nie oznacza, że były to twory zupełnie nowe. Bardzo często uzupełniał i poprawiał wcześniejsze koncepcje nadając im nowy kształt. A do tego jeszcze zdarzały się różne wersje tekstu w wydaniach w różnych językach, co wymagało późniejszych korekt. Taki był los głównego dzieła Ingardena – Sporu o istnienie świata.

Tytuł mówi wiele o zawartości tej pracy i o intencji z jaką była przez szereg lat pisana. Jak już mówiłem Ingarden postanowił sprzeciwić się zwrotowi, jakiego dokonał w fenomenologii Husserl, czyli tezie, że jedyną realnością, z jaką obcujemy są nasze myśli. Ingarden zamierzał udowodnić, że da się obronić teoretycznie oczywistą pewność istnienia świata zewnętrznego. 

Postanowił zatem zbudować system, który to wyjaśni. Oparł go o trzy filary: metafizykę, teorię poznania i ontologię. Każde z tych rozumiał w sobie właściwy sposób.

Jeżeli chodzi o metafizykę chciałbym wyjaśnić, że nie należy dać się tu zwieść potocznemu rozumieniu tego pojęcia, które oscyluje między poezją a parapsychologią, czyli ma obejmować zjawiska z zakresu tzw. uczuć wyższych i obcowania z duchami. 

Nie odbieram nikomu prawa do używania tego słowa w ten sposób, ale w filozofii ma ono inne znaczenie i jest to jedno z pojęć podstawowych określających od Arystotelesa teorię bytu, czyli tego, co istnieje. Tak też rozumiał to pojęcie Ingarden i był to w jego fenomenologii punkt do którego chciał dotrzeć. Spór o istnienie świata miał się zakończyć ugruntowaniem metafizyki, która o realnie istniejących rzeczach ma mówić.

Droga wiodąca do tego celu miała prowadzić przez dwa pozostałe działy. 

W teorii poznania analizował, jak dochodzimy do wiedzy o rzeczach świata zewnętrznego. 

Wyróżnił osiem typów aktów poznawczych: 

autoobserwację, 

percepcję, 

introspekcję, 

intuicję non-ego (czyli postrzeganie cudzej jaźni), 

intuicję aksjologiczną (czyli postrzeganie wartości), 

intuicję eidetyczną (doświadczenie czyste, postrzeganie idei) 

refleksję (myślenie) 

i intuicję aktową (samowiedzę). 

Taki podział aktów poznawczych odpowiadał rodzajom przedmiotów poznania, a te z kolei badał w zakresie ontologii. 

Jeżeli metafizyka była u Ingardena teorią bytu konkretnego, istniejącego to ontologia opisywała wszystkie byty możliwe niezależnie od faktu ich istnienia. 

Ontologię podzielił na trzy:

Ontologię egzystencjalną – badała sposoby istnienia (w terminologii Ingardena kombinacje momentów bytowych, których wyróżnił 15)

Ontologię formalną – charakteryzująca cechy i sposoby przejawiania się rzeczy

Ontologię materialną – opisującą cechy różnych typów bytów

Sposoby istnienia podzielił na realne, idealne i intencjonalne, niektóre źródła podają jeszcze byt absolutny. Jeżeli chodzi o trzy pierwsze, to namocniejsze podstawy bytowe ma ten pierwszy – byt realny, a najsłabsze byt intencjonalny, czyli wytwór ludzkiej jaźni. Jednym ze sposobów, w jaki chciał dowieść realności świata w opozycji do idealistycznej koncepcji Husserla było wyjście od badania rzeczy o najniższym stopniu realności czyli bytu intencjonalnego, by drogą dalszych analiz dojść do bytu realnego.

Byt intencjonalny – wytwór ludzkiego intelektu, to np. dzieło sztuki, więc Ingarden rozpoczął prowadzenie rozbudowanych analiz zjawisk wchodzących w skład estetyki. I na tym polu oddziałał najszerzej. 

Pierwsze analizy podjął na polu literatury w pracy z 1937 roku “O poznawaniu dzieła literackiego”, które poprzedzała wydana na początku lat 30-tych w języku niemieckim praca poświęcona temu zagadnieniu. 

Najważniejszą myślą, jaką warto zapamiętać z poglądów Ingardena na sztukę, a w tym przypadku na literaturę, to że dzieło nie jest tym samym co przedmiot, który z nim kojarzymy – np. konkretna książka. Nie jest również sam tekst. To, co stworzył autor, czyli tekst wydrukowany następnie w postaci konkretnego egzemplarza to zaledwie podstawa dzieła literackiego. Dzieło powstaje – jest konkretyzowane wskutek kontaktu z odbiorcą. W tym przypadku czytelnikiem. 

To czytelnik sprawia, że dzieło może zaistnieć. Bo choć autor przygotował po temu warunki, to dopiero w odbiorze te warunki są spełnione. 

Dzieło literackie ma budowę warstwową, Ingarden wyróżnił ich cztery:

materia – brzmienia słowne

jednostki znaczeniowe

uschematyzowane wyglądy

i przedmioty przedstawione.

O ile warstwa pierwsza może wydawać się stała, to pozostałe zostawiają luki, które wypełnia czytelnik. Na przykład znaczenia poszczególnych słów, albo jeszcze bardziej niejednoznaczne określenia przedmiotów. To już daje nam, jako odbiorcom szerokie pole do popisu. 

Można by powiedzieć, że tyle jest dzieł literackich, ile czytelników, ale nie oznacza to wbrew pozorom dowolności, bo jednak podstawą jest to, co wyszło spod ręki autora.

Tak w skrócie można odnieść się do dzieła literackiego, a analogiczna jest sytuacja innych wytworów z dziedziny sztuki. Na przykład utworów muzycznych. Tu związek tekstu – zapisu nutowego z dziełem jest jeszcze bardziej złożony, bo po pierwsze zapis nutowy poddany jest konkretyzacji w postaci wykonania, a po drugie w postaci odbioru utworu przez słuchacza. 

Nie inaczej jest z dziełem malarskim, które oprócz, mówiąc brutalnie – malowidła, czyli warstwy materialnej obrazu, posiada swoją warstwę literacką, czyli całą mnogość fabularną, która może kryć się za przedstawionym w formie malowidła obrazem. Inaczej patrzymy na obraz np. Szał uniesień Podkowińskiego jeżeli nie wiemy o przedstawionej scenie nic poza tym, co daje nam ogląd zmysłowy, a inaczej jeżeli znamy biografię artysty, motywy powstania dzieła. A jeszcze inne motywy dopiszemy, jeżeli dowiemy się, że naga kobieta mknąca na oszalałym koniu to najprawdopodobniej Ewa Kotarbińska, matka filozofa, o którym będę mówił Państwu w trakcie kolejnego spotkania.

A to jeszcze nie wszystko, bo przecież dochodzi cała warstwa ściśle formalna analizy estetycznej. Kwestie przeżycia estetycznego, wartości i jakości estetycznych.

Taka koncepcja rodziła bogate konsekwencje jeżeli chodzi o teorię dzieła sztuki czy to literackiego, czy muzycznego, czy malarskiego, ale dalsze konsekwencje dotyczyły teorii kultury i takie dyskusje rozpalały w latach 60-tych XX wieku kręgi kulturoznawców. Z czasem cała dyskusja przesunęła się w stronę strukturalistycznej czy postmodernistycznej koncepcji intertekstualności, ale kiedy Ingarden badał relacje elementów dzieła sztuki to interesowała go warstwa ontologiczna, on przede wszystkim chciał określić, jak te wszystkie elementy istnieją i w jakich relacjach pozostają.

Skoro pojawiło się już hasło jakości estetycznych, to  należy wspomnieć również o teorii wartości Romana Ingardena. Wartościom nie przyznawał istnienia samodzielnego, zawsze są w relacji do czegoś innego, ale nie zaprzecza to ich realnemu istnieniu. 

Wartości podzielił na trzy rodzaje:

Witalne (w tym utylitarne i przyjemnościowe)

Kulturowe (tu mieszczą się obyczajowe, estetyczne, poznawcze)

Moralne

Te ostatnie przypisane ludzkiemu działaniu obwarowywał warunkami takimi jak, że wymagają działania świadomego, 

że wartości te wymagają wcześniejszego zaistnienia jakiejś innej wartości, 

że niezbędna jest świadomość konsekwencji działania

że musi wypływać z duszy (czyli czystego podmiotu)

Nie do końca określone zostały kwestie bezinteresowności czynu moralnego i nośnika wartości moralnych.

Etyka szła u Ingardena w parze z antropologią filozoficzną, choć nie był to główny przedmiot jego zainteresowań. Poświęcił mu jedną z pomniejszych prac, pomniejszych ze względu na rozmiar, a nie na rangę, bo nie dość, że jest to praca warta czytania, to jako jedna z niewielu prac Ingardena ma formę umożliwiającą odbiór szerszej publiczności. 

Autor jakby onieśmielony jej nietypowo małym rozmiarem zatytułował ją “Książeczka o człowieku”. Warto od niej zacząć przygodę z myślą tego filozofa.

Roman Ingarden był myślicielem niezwykłym. Niestety nie doczekał się popularnych opracowań, które pozwoliłyby jego myśl popularyzować i pozostaje w najlepszym razie inspiracją dla specjalistów. O jego wpływie na światową filozofię mówiłem na początku. W Polsce tworzył niejako w odosobnieniu. Spotkałem się z opiniami, że drobiazgowość i skrupulatność jego analiz filozoficznych wynikały między innymi z tego odosobnienia, gdyż mając ograniczony kontakt z innymi filozofami swego nurtu nie mógł swoich myśli na bieżąco poddawać żywej ocenie, a tym samym wykazywał się ogromną ostrożnością w toku badań. Może, choć pewnie był to tylko jeden z czynników, który ukształtował dzieło o takiej skali szczegółowości.

Mimo długiego życia, jego kariera naukowa, mam na myśli pracę ściśle akademicką, była stosunkowo krótka. Przed II wojną do 1933 roku utrzymywał się z posady nauczyciela gimnazjalnego. Po wojnie przez sześć lat miał zakaz nauczania i jego udział w życiu akademickim był bardzo ograniczony. Dla komunistów fenomenologia była nauką idealistyczną, czyli wrogą, a osoba Romana Ingardena nie pasowała do wzorca promowanego przez partię.

I tu może poruszę ostatni wątek. Może się wydać poboczny, ale ważny i często zaniedbany. Chodzi o osobisty wpływ, jaki Roman Ingarden wywarł na życie intelektualne w Polsce. Mówię o tym, bo kiedy stykamy się z dziełem o takim stopniu teoretycznej skrupulatności, to wyobrażamy sobie, że stoi za nim osoba przypominająca bardziej starego Kanta z jego sterotypowym wizerunkiem, albo myślimy o człowieku bliskim maszynie liczącej. 

Ale jeżeli sięgniemy po bardziej osobiste świadectwa z epoki, to wyłania się nam zupełnie inna osoba. Czytając listy, jakie Ingarden pisał lub otrzymywał możemy dostrzec człowieka wrażliwego, ciepłego, uważnego. Wiernego przyjaciela, cierpliwego mentora, osobę na której można polegać. Jako wzór godny naśladowania opisują go jemu współcześni. We wspomnieniach często przewija się bardzo emocjonalny, pozytywny ton. Tak mówią o nim jego uczniowie, takie przekazy zostawili nam inni wielcy filozofowie tego czasu. Żywa przyjaźń z czasów studiów pod kierunkiem Husserla łączyła go z Edyta Stein, czego świadectwem są listy, które do niego pisała. Niestety druga strona tej korespondencji nie przetrwała wojny. 

Świadectwo własnej wrażliwości na drugiego człowieka była relacja, jaka łączyła Romana Ingardena ze Stanisławem Ignacym Witkiewiczem. 

Jeżeli porównać ich dzieła, to trudno chyba wyobrazić sobie bardziej egzotyczną parę, która spędza dużo czasu na dyskusjach o filozofii. Jeden to uporządkowany, prowadzący skrupulatny filozoficzny namysł rozdrabniający każdą cząstkę bytu na jeszcze mniejsze elementy. Człowiek o łagodnej powierzchowności. Drugi to artysta przeklęty, wir energii, który wciągał i wyrzucał z siebie przypadkowe można by sądzić emanacje swoich licznych talentów. A jednak, mimo dzielących ich różnic w sposobie bycia, trybie życia i poglądach,  toczyli długie dyskusje filozoficzne i Ingarden dawał niejednokrotnie wyraz swojego podziwu dla Witkiewicza jako filozofa. Opisywał odium, jakim otaczało tego drugiego polskie środowisko filozoficzne, gdy starał się wdzierać na kongresy filozofów ze swoimi ideami. Ingarden skwitował to stwierdzeniem, że w Witkacym jest więcej zainteresowania mądrością, jaką stanowi podstawę prawdziwego filozofowania niż w większości zawodowych myślicieli, dla których był to zawód, który uprawiali jak każdy inny. 

To zapewne łączyło tych dwóch panów, obaj mieli niezwykły instynkt pchający ich w stronę poszukiwania prawdy. Śladem tej relacji jest typowy Witkacowski portret Ingardena.

Inny ciekawy przejaw wrażliwości Ingardena, o którym dowiedziałem się niedawno, to jego zainteresowanie fotografią. Obecnie, przy okazji roku jubileuszowego w Krakowie trwa wystawa zdjęć wykonanych przez filozofa. Ukazuje się z nich pośrednio obraz wrażliwego, czułego i cierpliwego obserwatora rzeczywistości w jej drobnych przejawach, w mgnieniach uroków. Może czas nie sprzyja podróżom, ale jeśli ktoś może, to polecam.

I ostatnia rzecz, z gatunku tych “po owocach ich poznacie”. Może i główny nurt oddziaływania myśli Ingardena obserwujemy w estetyce polskiej, ale jako swojego mistrza wymieniali go myśliciele, tacy jak np. Władysław Stróżewski określany jako kontynuator jego myśli na polu antropologii i aksjologii, ale są i tacy,  których styl filozofowania potrafił być zgoła odmienny od uporządkowanych i drobiazgowych analiz. Ale niech to nas nie zmyli, bo zapewne dzięki solidnej formacji intelektualnej mogli popisać się nieraz ujmującym filozoficznym rozmachem. Wymienię tylko dwóch: Karol Wojtyła i Józef Tischner. I żeby nie było tylko o mężczyznach, to uczennicą Ingardena była również poetka Halina Poświatowska.

Dziękuję za uwagę.

Zachęcam do subskrypcji naszego kanału PROM*Kultura, dzięki czemu będą Państwo na bieżąco informowani przez Wielkiego Brata o nowych video, które tu zamieścimy.

Chciałbym także zachęcić do podzielenia się refleksjami po tym wykładzie w komentarzach pod filmem oraz na naszym profilu PROM*Kultura na fejsbuku.

Wierzę, że filozofia to nie suche myśli, ale okazja do spotkania się ludzi i wymiany poglądów, a choć formuła nagrań wideo nie daje takiej możliwości, to media społecznościowe jak najbardziej, więc jeżeli mają Państwo jakieś pytania, propozycje i uwagi, to zachęcam do rozmowy.

Dziękuję i zapraszam na kolejne spotkania.