fbpx

Szanowni Państwo,

jest to nasz siódme spotkanie w ramach naszego cyklu “Myślimy po polsku”.

Jest to projekt realizowany przez Stowarzyszenie PROM Kultura dzieki wsparciu finansowemu Miasta Gdańska. Ja nazywam się Paweł Paniec i po raz kolejny mam przyjemność oprowadzać Państwa po zawiłościach biografii i poglądów polskich myślicieli.

Taka jest właśnie koncepcja naszego projektu. Zainspirowała nas do stworzenia go decyzja Sejmu RP, dzięki której patronami roku 2020 zostało dwóch filozofów: Roman Ingarden i Józef Maria Bocheński. Taka podwójna rocznica to wspaniała okazja by powspominać tych, którzy tworzyli nasz zbiorowy światopogląd. 

I tu zatrzymajmy się na chwilę. Czy wyrażenie “tworzyli nasz zbiorowy światopogląd” jest uzasadnione?

Z jednej strony tak, bo filozofia tworzona tutaj promieniowała na inne dziedziny humanistyki, sztuki, a nawet i nauki. 

Ale z drugiej strony ile z nazwisk osób, których poglądy omawiałem wcześniej jest powszechnie znanych? Może Tatarkiewicz i Kotarbiński tak, ale już Ossowscy – tu miałbym wątpliwości, a jeżeli chodzi o pozostałych od Twardowskiego i Krąpca poczynając a na patronach tego roku – Ingardenie i Bocheńskim kończąc, to choć nie znam badań na ten temat, jeżeli w ogóle powstały, byłbym gotów zaryzykować niemałą sumę pieniędzy stawiając na to, że ogół polskiego społeczeństwa niewiele o nich nie słyszał. 

Z tego względu uznaliśmy, że realizacja tego projektu i przyłożenie się do dzieła wydobycia ze zbiorowej nieświadomości polskich myślicieli, których było niemało i niektórzy z nich są lepiej znani i bardziej szanowani poza granicami kraju, niż tu, gdzie mogliby oddziaływać bardziej i z większym pożytkiem dla ogółu.

Z tego względu we wstępie do poprzednich wykładów, których mogą Państwo wysłuchać wchodząc na naszą stronę internetową pod adresem promkultura.org/myslimypopolsku (niestety pisane bez polskich znaków), mówiłem o tym bolesnym fakcie, że filozofia nie była nigdy ceniona na polskim gruncie i przez to postaci polskich filozofów pozostają nieznane szerszemu ogółowi rodaków. Powtórzyłem to sześć razy i… i siódmy nie mogę 🙂 Bo jak lubimy mówić, każda reguła ma swój wyjątek, który ją tylko potwierdza i dziś o takim wyjątku będę Państwu opowiadał.

Bohaterem tego odcinka “Myślimy po polsku” jest Józef Tischner, ksiądz profesor Józef Tischer.

Józef Tischner jest to chyba jedyny polski filozof, który w tak szerokim zakresie przedarł się do zbiorowej świadomości. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że stał się bohaterem popkultury, a jednocześnie wydaje się, że w odróżnieniu od większości osób, które znalazły się w świetle jupiterów i pod czujnym okiem kamer nie uległ pokusie celebryckiego bywania w mediach.

Jest to przykład niebywałej charyzmy, która równie dobrze sprawdzała się w sali wykładowej na uniwersytecie, na ambonie w kościele czy w telewizyjnym studio. Co nie znaczy, że w każdej z tych ról prezentował się tak samo, ale mistrzostwem była umiejętność trwania przy merytoryce, nawet jeśli forma przekazu była dostosowana do odbiorcy, którym raz byli uczeni akademicy, innym razem robotnicy, a przy jeszcze innej okazji dzieci.

Ale zacznijmy od biografii.  

Urodził się 12 marca 1931 roku w Starym Sączu, ojciec był dyrektorem szkoły, matka nauczycielką, liceum ukończył w Nowym Targu i z maturą w dłoni już wiedział, że chce zostać księdzem, ale ojciec wymógł na nim, żeby zanim wstąpi do seminarium da sobie czas do namysłu, gdyż uznał, że 18-latek jest człowiekiem zbyt mało dojrzałym, by podejmować tego typu decyzję. Ten nastolatek widać był dość dojrzały a przynajmniej uparty, gdyż po roku studiowania prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim rozpoczął naukę na wydziale teologicznym tego uniwersytetu i równolegle wstąpił do krakowskiego Seminarium Duchownego. 

W latach 1955 – 1957 pobierał nauki na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie i na Wydziale Filozoficzno – Historycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Na tym ostatnim broni w 1963 rokuu doktoratu pt. Ja transcendentalne w filozofii Edmunda Huserla. Tischer swoją pracę doktorską napisał pod kierunkiem Romana Ingardena, jednego z największych polskich filozofów, patrona roku 2020, o którym opowiadałem w trzeciej części cyklu “Myślimy po polsku”, mogą Państwo ten wykład obejrzeć na naszej stronie internetowej pod adresem promkultura.org/myslimypopolsku (niestety pisane bez polskich znaków). 

Ci dwaj uczeni: Husserl i Ingarden będą mieli ogromny wpływ na sposób uprawiania filozofii przej Józefa Tischnera.

W 1974 roku habilituje się , zostaje profesorem Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, naucza również na Wydziale Filologii Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego i na Wydziale Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Ten różnorodny profil uczelni, na których wykłada znajdzie odbicie w jego pracy naukowej, w języku – aparacie pojęciowym, jakiego będzie używał.

Druga połowy  lat 70-tych to dla Tischnera czas, kiedy staje się coraz bardziej popularny jako publicysta i polemista zarówno w kwestiach filozoficznych, kościelnych, jak i społecznych.

Jednak to czas Solidarności, rok 1980 jest tym momentem, kiedy ks. Józef Tischner staje się znany powszechnie. Strajkujący w sierpniu wywalczyli m.in. legalizację NSZZ Solidarność. 19 października tego roku do Krakowa przyjechali przywódcy organizującej się Solidarności, m.in. Anna Walentynowicz, Lech Wałęsa i Marian Jurczyk. Na Wawelu odbyła się msza z ich udziałem, w trakcie której Józef Tischner głosi kazanie. Mówi się, że jego tekst zdefiniował, czym powinna być solidarność. Słynne “jedni drugim ciężary noście” stało się podstawą do rozwoju dalej myśli, która miała inspirować działaczy opozycji. Po tym zdarzeniu Tischner zostaje uznany za nieformalnego kapelana Solidarności, a tekst pierwszego kazania rozrasta się do rozmiarów książki zatytułowanej “Etyka Solidarności”.

Rok później w trakcie I zjazdu NSZZ Solidarność każdy dzień zjazdowy rozpoczyna się mszą, którą prowadzi ks. Józef Tischner. Staje się komentatorem najważniejszych wydarzeń lat 80-tych. Przykładowo w komunistyczna Telewizja Publiczna zaprasza go jako reprezentanta kościoła katolickiego, by wypowiedział się w sprawie zamachu na Jana Pawła II. Z drugiej strony bezkompromisowo w trakcie głoszonych kazań odnosi się do kwestii zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki. Jego książki z “Etyką Solidarności” na czele krążą licznie w drugim obiegu.

Jednocześnie nie zaprzestaje pracy naukowej. W 1982 roku wraz z filozofami Krzysztofem Michalskim i Hansem Georgiem Gadamerem zakładają w Wiedniu Instytut Nauk o Człowieku, otrzymuje propozycję zostania rektorem Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Odmawia tłumacząc, że ważniejsze dla niego są praca duszpasterska i naukowa. 

Po roku 1989 dalej broni ideałów pierwszej Solidarności i swoją intensywną aktywnością publicystyczną i medialną próbuje przypominać o fundamentalnej roli wartości w polityce. Wobec rysujących się podziałów na tzw. kościół toruński i krakowski,  staje się twarzą kościoła otwartego na dialog. Co w polaryzującej się rzeczywistości przysparza mu tyle wrogów, co zwolenników.

Wydaje kolejne prace naukowe z zakresu filozofii, ale również takie o charakterze popularnym, jak słynna “Historia filozofii po góralsku”, bo jego związek z kulturą góralską był jednym z jego znaków rozpoznawczych. 

Jest autorem ponad 30 książek i 800 artykułów o charakterze naukowym i publicystycznym. 

W ostatnich latach życia zmagał się z rakiem krtani, który poza bólem odebrał mu możliwość bezpośredniego kontaktu z ludźmi, gdyż stracił głos. Porozumiewał się przy pomocy karteczek, na jednej z nich odnosząc się do znoszonego cierpienia zanotował “nie uszlachetnia”, potwierdzając raz jeszcze dystans, jaki żywił do wyznawanych powszechnie przekonań i tanich pocieszeń, którymi posługują się księżą. Zmarł 28 czerwca 2000.  

Dziś po 20 latach od śmierci można powiedzieć, że gwiazda Józefa Tischnera wcale nie przyblakła, a nawet wprost przeciwnie. Jego książki są wznawiane, powstają kolejne prace biograficzne. Wydaje się zbiory myśli będące wyimkami z jego dzieł. Organizowane są liczne imprezy przypominające jego osobę i poglądy.

Kiedy mówi się o współczesnej potrzebie autorytetów, Józef Tischner jest wymieniany jako jeden z pierwszych w gronie tych, których dziś brakuje. Mówią to zarazem osoby, które widzą w nim filozofa, publicystę, jak i księdza. 

Szczególnie w obliczu dzisiejszego kryzysu kościoła Katolickiego w Polsce powtarza się, że przydałby się ktoś, kto z równą jak Tischner w 1993 roku odwagą potrafiłby stwierdzić 

„W moim życiu filozoficzno-kapłańskim nie spotkałem kogoś, kto stracił wiarę po przeczytaniu Marksa, Lenina, Nietzschego, natomiast na kopy można liczyć tych, którzy ją stracili po spotkaniu z własnym proboszczem”

Może to zabrzmieć dziwnie w stosunku do osoby o tak wyrazistej biografii i powszechnie znanym dorobku, ale myślę, że pytanie jest zasadne:

Kim zatem był Józef Tischner?

O sobie mówił: 

“Najpierw jestem człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem”. 

Brzmi doskonale, jak dużo powiedzeń Tischnera, ale co tak naprawdę znaczy? Czy wymienione role, funkcje, tożsamości, czy jak inaczej by je rozumieć, da się od siebie oddzielić? Nie mam takiego przekonania, bardziej rozumiałbym to jako ustalenie priorytetów, a nie wybór opcji.

Zacznijmy od stwierdzenia “jestem człowiekiem”.

Uważam, że należy je rozumieć jako wyraz przywiązania do konkretnego istnienia, jakim każdy z nas jest obdarzony. Konkretne istnienie ma swoje tu, teraz i płynące z tego zadania i obowiązki. W przypadku Józefa Tischnera tak rozumiane człowieczeństwo bardzo intensywnie wyziera z jego postawy i jego tekstów.

We wstępach do poprzednich wykładów mówiłem Państwu, dlaczego uważam, że należy poznawać polskich filozofów. Wysunąłem tezę, ryzykowną na polu filozofii, że nie jest ona bezinteresownym poznawaniem rzeczywistości, ale jest narzędziem, które ma nam pomóc się w tej rzeczywistości odnaleźć. 

A narzędzia nie powstają w oderwaniu od konkretnego tu i teraz, czyli nie powstają w oderwaniu od zadania jakie mamy do wykonania. 

Narzędzia są doskonalone tak, by do tego tu i teraz jak najlepiej pasowały. I filozofowie związani z konkretną przestrzenią i czasem, ci którzy potrafią odczytać znaki czasu, to właśnie wytwórcy najlepszych narzędzi. 

Józef Tischner ze stwierdzeniem “Najpierw jestem człowiekiem…” wpisuje się w taką właśnie logikę. Jeśli przyjrzymy się kierunkom, jakie przyjmuje jego aktywność naukowa, to zarówno w latach 60-tych, jak 70-tych, a na pewno już w 80- tych i 90-tych zobaczymy, że nie uprawiał filozofii, a tym bardziej publicystyki, inaczej niż odpowiadając na aktualną potrzebę polskiego społeczeństwa. Różnie możemy tą potrzebę zdefiniować, jako duchowy brak, intelektualne zagubienie, czy socjalne i polityczne spętanie. Sam Tischner by to pewnie krótko ujął, jako szukanie odpowiedzi na ludzką biedę – to ona definiuje sytuację człowieka.

Analizując to w filozofii może to się wydać dosyć skomplikowane, więc zacznę od prostszego przykładu, o którym już wspominałem, mianowicie od zaangażowania działalność Solidarności. 

Zaczęło się od pojedynczego kazania, tego wygłoszonego w 19 października 1980 roku na Wawelu. Ponieważ wydarzenie było doniosłe, więc i tekst kazania został zamieszczony w kolejnym numerze krakowskiego Tygodnika Powszechnego, a gdy redaktor Mieczysław Pszon przeczytał tekst przed puszczeniem go do druku, powiedział Tischnerowi: “Pisz dalej”. I tak powstała “Etyka Solidarności”

Tischner relacjonuje to tak: “Gdy inni strajkowali, manifestowali, kłócili się o należne im prawa… ja pisałem.”

Proszę zobaczyć, jak konkretnie jest tu podjęte zadanie filozofa – jego rolą nie jest stanie na barykadzie, choć zadziorny Tischner na pewno świetnie by się tam sprawdził, ale on siedzi i pisze, bo ma świadomość, że jest to w tamtym momencie jego zadanie. 

“Nie wiem, jaką rolę odegrała w dziele meblowania głów” pisał skromnie, ale nie trzeba wielkiej znajomości historii Solidarności, by wiedzieć, jak nieuczesane było to zgromadzenie i tym samym intuicja Tischnera, że zamiast dolewać oliwy do ognia i zagrzewania do walki potrzeba opowiedzieć o wartościach jest w sam raz wpasowana w czas i warunki.

Bo właśnie o wartościach, na których trzeba ufundować ruch społeczny, który odmieni porządek polityczny w Polsce traktuje “Etyka Solidarności”. Zaczyna się od stwierdzenia, że Solidarność należy rozumieć jako solidarność sumień wyrażającą się we wzajemnym wsparciu. Biblijne “jedni drugim ciężary noście”. Zaczyna zatem, jak na księdza przystało, ale zaraz potem stawia przed czytelnikami zadanie ściśle filozoficzne. Każe rozeznać z kim, dla kogo i jak ma się wyrażać ta solidarność. Idąc dalej snuje rozważania, które określają sposób rozumienia aktualnej rzeczywistości, w jakiej nowy ruch się rodzi, a także definiuje podstawowe pojęcia i zadania.

Takim zadaniem jest dialog. Wykłada, że człowiek nie może rozpoznać siebie inaczej niż poprzez dialog. Prawda o sobie może dotrzeć do nas tylko przez spojrzenie na siebie oczami drugiego, więc może ujawnić się tylko we wspólnocie.

Namysł nad solidarnością nie jest kreślony przez Tischnera w perspektywie rewolucyjnego budowania raju na ziemi, ale ma na celu uzdrowienie relacji społecznych, a podstawową z nich jest praca. To zakłamanie pracy w postaci cierpień, jakie zostały do niej dołożone, oderwanie pracy od realnej materii i pozbawienie jej sensu są chorobami, które trzeba leczyć. Praca to jest w słowach Tischnera forma rozmowy, może przejawiać się w fizycznym działaniu, ale może też być trudem nadawania głębszego sensu życiu. 

W ramach takich rozważań filozof stosuje metaforykę odnoszącą się do realnych doświadczeń, ale odczytuje je w sposób wyłaniający sposoby rozumienia aktualnie potrzebne, dostosowane do robotniczego środowiska, do którego adresowany jest przekaz.

Przykładem może być porównanie gospodarowania i eksploatacji. Odwołuje się do rolniczego dziedzictwa pracy, która w takim ujęciu jest nastawiona na wytwarzanie niezbędnych dóbr, ale z poszanowaniem możliwości zaplecza produkcyjnego w postaci roli. Urodzajna ziemia musi się odnawiać, by móc wydawać nowe plony. Mądry gospodarz wpisuje się w cykl wzajemnych potrzeb, współegzystuje z ziemią na której pracuje. Przeciwieństwem jest przemysłowa eksploatacja, która nastawiona jest na maksymalizację zysków bez szerszego spojrzenia w przyszłość, bez szacunku dla realiów i możliwości, jakie stwarza środowisko. Zarówno rola, jak i przemysł są, jak wspomniałem, ujęte tutaj metaforycznie, nie należy dopatrywać się w tym potępienia porządku industrialnego w kontrze do agrarnego, ale dostrzec różnicę w podejściu do materii, a tą materią jest ludzkie dobro.

Tego typu obrazowa retoryka charakteryzuje całość “Etyki Solidarności”. Przebija przez nią ton kaznodziejski. Myślę, że to nie tylko wypadkowa tego, że autorem jest ksiądz. Istotny wpływ miał tu na pewno duch czasu, który unosił się nad ówczesną Polską. 

Jeżeli jednak wczytamy się uważnie w “Etykę Solidarności” to dostrzeżemy, że jest to wykład filozofii przełożony na język dosłownych odniesień tak, żeby był dobrze zrozumiany przez odbiorców niewprawionych w dywagacjach na wyższym poziomie abstrakcji. Zarówno sposób prowadzenia refleksji, jak i dobór pojęć to odbicie tego, co znajdziemy w typowo naukowych pracach Józefa Tischnera. Ale o tym później.

Niektórzy mówią, że kontynuacją “Etyki Solidarności” jest książka “Homo sovieticus” Tischnera. Powstała po upadku komunizmu, wydana w 1992 roku ma być diagnozą choroby, jaka toczy polskie społeczeństwo, czyli mentalności posowieckiej, która jest bardziej trwała niż sam system polityczny.

Termin “homo sovieticus” używany w ZSRR miał mieć wymiar pozytywny i określać kolejny etap ewolucji homo sapiens, ale de facto stał się swoją karykaturą. Leszek Kołakowski analizując radziecki eksperyment ideologiczny zdefiniował „nowego człowieka sowieckiego [jako przykład] ideologicznego schizofrenika, szczerego kłamcy, człowieka gotowego do nieustannych i dobrowolnych samookaleczeń umysłowych” 

Homo sovieticus to osobnik podporządkowany kolektywowi, uciekający od wolności i odpowiedzialności, koniunkturalista i oportunista, agresywny wobec słabszych, ale nisko kłaniający się silniejszym, pozbawiony zdolności samodzielnego myślenia oraz działania.

Jako tytuł książki Homo Sovieticus pojawił się u Aleksandra Zinowjewa, radzieckiego dysydenta, który w 1982 roku pod tym tytułem opisując stan mentalny emigrantów z ZSRR żyjących wtedy we Francji. 

U Tischnera użycie tego pejoratywnego określenia  było wyrazem skrajnego rozczarowania polską rzeczywistością po 1989 roku. Wzajemne zwalczanie się między działaczami opozycyjnej Solidarności i zwrot społeczeństwa ku populizmowi i szarlatanom politycznym typu Stana Tymińskiego skłoniło filozofa do stworzenia dramatycznej diagnozy części polskiego społeczeństwa, której reprezentant to:

„zniewolony przez system komunistyczny klient komunizmu – żywił się towarami, jakie komunizm mu oferował. Trzy wartości były dla niego szczególnie ważne: praca, udział we władzy, poczucie własnej godności. Zawdzięczając je komunizmowi, homo sovieticus uzależnił się od komunizmu, co jednak nie znaczy, by w pewnym momencie nie przyczynił się do jego obalenia. Gdy komunizm przestał zaspokajać jego nadzieje i potrzeby, homo sovieticus wziął udział w buncie. Przyczynił się w mniejszym lub większym stopniu do tego, że miejsce komunistów zajęli inni ludzie – zwolennicy «kapitalizmu». Ale oto powstał paradoks. Homo sovieticus wymaga teraz od nowych «kapitalistów», by zaspokajali te potrzeby, których nie zdołali zaspokoić komuniści. Jest on jak niewolnik, który po wyzwoleniu z jednej niewoli czym prędzej szuka sobie drugiej. Homo sovieticus to postkomunistyczna forma «ucieczki od wolności», którą kiedyś opisał Erich Fromm

Chorobę, jaka toczy polskie społeczeństwo ujawnił, parafrazując tytuł innej książki Tischnera “nieszczęsny dar wolności”. Zagubiony w nowej rzeczywistości człowiek potrzebuje, by przywrócić porządek wartości, by oczyścić podstawowe pojęcia, które były już rozważane na etapie walki o wolność – w “Etyce solidarności”. 

Trzeba sprawić, by praca nie była wyzyskiem, by człowiek stał się celem gospodarki.

Pojęciami Tischnera by “własność socjalistyczna” czyli ta, w której wszystko należało do wszystkich stała się “własnością personalistyczną”, czyli by służyła wzrostowi człowieka jako osoby. 

Trzeba na nowo zrozumieć pojęcie narodu, by nie upatrywać jej, jak nacjonaliści w genach i we krwi czy jak humaniści w kulturze, ale by umiejscowić ją w etyce. Odwoływał się w tym do Norwida, który pisał:

“Bo ojczyzna jest to moralne zjednoczenie, bo bez którego (…) partie są jak bandy lub koczowiska polemiczne, których ogniem niezgoda, a rzeczywistością dym wyrazów.”

Nawołuje do powstania społeczeństwa dialogicznego i odrzucenia wypaczonego, oderwanego od etyki obrazu polityki, do porzucenia mentalności niewolniczej, w której to sami zniewoleni są współodpowiedzialni za swoje zniewolenie. 

Czytając to dziś, z perspektywy czasu i obserwując skutki ówczesnych relacji społecznych można zastanawiać się czy diagnozy Tischnera z okresu rodzącej się w bólach polskiej demokracji były trafne. Niewątpliwie odwołania do wartości i społecznej solidarności były. Bo zawsze są.

Ale jeśli chodzi o diagnozę bieżących wydarzeń można nabrać większych wątpliwości. O ile “Etyka solidarności” była zanurzona w świecie, który Tischner znał od podszewki, tak nową Polską zdawał się być zaskoczony, jak zapewne wszyscy wtedy. Szukał klucza do zrozumienia sytuacji, ale aktualność rozważań krzyżowała się z sympatiami politycznymi, jego związkami z liberałami i wiarą w słuszność stosowanych metod.

Kiedy pisze o cenie jaką jest bezrobocie, cenie którą określa jako straszliwą, ale konieczną do poniesienia, można zastanawiać się, na ile trafnie ujmuje istotę zjawiska i czy troska o Polskę nie przesłania mu widoku poszczególnych Polaków, ale może to tylko niezręcznie sformułowane w pośpiesznej analizie słowa, bo z  drugiej strony strony jeżeli interpretować książkę “Homo sovieticus” w całości to znajdziemy tam słowa, które powinny zabezpieczać przed takimi łatwymi uogólnieniami, bo na przykład nawołuje, “by oddać robotnikowi, co mu się należy”

Ale czy zabezpieczają? To już kwestia bardziej czytelników niż autora. “Homo sovieticus” został okrutnie wykorzystany przez neoliberalną demagogię, która starała się zagłuszyć wyrzuty sumienia względem tych, którzy tracili na transformacji ustrojowej, kiedy inni nieproporcjonalnie na niej korzystali. Media głównego nurtu upodobały sobie przypinać taką łatkę osobom, nie podźwignęły ciężaru przejścia w nowy system i wypadły poza krąg beneficjentów. Było to poręczne narzędzie, którym można było uderzać w tych, którzy nawet jeśli nosili w sobie piętno postkomunizmu, to może wymagali więcej wsparcia, żeby z choroby wyjść. 

Czy ziściła się wizja, by jedni drugich ciężary nosili?

W odróżnieniu opinii, które budzą wątpliwości zastanawiające są niektóre uwagi mogące być bardziej prawdziwe w odniesieniu do czasów dzisiejszych niż tych z początków transformacji. Na przykład opisy rodzącego się konsumpcjonizmu czy zależności między koncepcją wolności a byciem liberałem. 

Albo o tym, że “praca nie może polegać tylko na wydatkowaniu siły roboczej”. Nie bez powodu cały czas stosunki pracodawca i pracownik określa się w polsce mianem folwarcznych. 

Podobnie pojawiają się tam uwagi krytyczne względem roli kościoła katolickiego w nowej rzeczywistości. Tischner zastanawia się “jaki rodzaj wiary pozostał nam w spadku po epoce konfrontacji”? Na ile wtedy “odnowa religijna była i jest repliką na wiarę legalistyczną, wiarę ucieczki od rzeczywistości, wiarę ludzi z porażoną zdolnością zaufania do innych, wiarę, w której tatarska podejrzliwość miesza się z feudalizmem rodem z Bizancjum? Boć przecież wszystkie te treści także tkwiły i tkwią w polskiej religijności – obok tradycyjnego sentymentalizmu  i histerycznej teatralności.”

A obok tego stwierdzenie, że wiara może być kresem konsumpcji a początkiem służby.

Pisane wtedy, ale prawdziwe i dziś, a zatem obok anachronizmów właściwych publicystyce, są w tych zaangażowanych książkach Tischnera wątki bardziej uniwersalne niż można by podejrzewać. 

Proponuję przeczytać “Etykę solidarności” i “Homo sovieticus” samemu, teraz po latach i ocenić.

Były to książki pisane na gorąco, takie, które brały się z tego poczucia, że autor jest najpierw człowiekiem, a zatem musi być tu i teraz, czyli konkretnie tam i wtedy. 

Przytoczonej na początku tych rozważań opinii jaką  Tischer wygłosił na swój temat, w drugiej kolejności określił się jako filozof. Co to znaczy? Oczywiście pytanie to stawiam, by wykroczyć poza proste wyliczenie jego tytułów naukowych, jakie wypracował przez całe życie.

To należałoby powiedzieć tak: I filozof – i człowiek. Bo w swoim filozofowaniu Józef Tischner również starał się być tu i teraz. Oczywiście filozofując dotykamy tego, co bardziej trwałe niż ulotna chwila, ale jak to Tischner wyraził 

“teza, której nie da się przełożyć na góralski, na pewno nie jest prawdziwa. Chodziło mi o to, że teza, dla której nie można znaleźć dowodu w doświadczeniu, jest niewiarygodna.”

Tym samym zajmował się zagadnieniami, które mają związek z doświadczaniem rzeczywistości. 

Ta rzeczywistość to był świat komunistyczny, więc Tischner wchodzi w dialog z oficjalną wykładnią tego świata, czyli filozofią marksistowską. Niektórzy twierdzą, że był jednym z nielicznych w Polsce osób, które tą filozofię na prawdę zgłębiły i przygotowaniem merytorycznym w tym zakresie przyćmiewał zadeklarowanych etatowych marksistów. Niewątpliwie pomocne były tu jego studia nad filozofia niemiecką XIX wieku, szczególnie znajomość Hegla, którego koncepcje legły u podstaw poglądów Marksa. 

Skutki tego dialogu z ideologicznymi oponentami to np. łatwość diagnozowania chorób, jakie toczyły komunistyczne społeczeństwo i trafność jego analiz i stosowanych środków ideowych, takich, jak opisana wcześniej “Etyka Solidarności”.

Jednak to nie marksizm, czy jego krytyka były centrum zainteresowań Józefa Tischnera. Był on filozofem katolickim i w obrębie takich zagadnień mieściły się kierunki jego badań. 

Kiedy mówimy filozofia katolicka, to najczęściej kojarzy się nam od razu filozofia tomistyczna. Opisałem ją po części w poprzednim wykładzie poświęconym Albertowi Krąpcowi i Józefowi Marii Bocheńskiemu, jeżeli nie oglądali Państwo, to zachęcam, żeby mogli Państwo zobaczyć, jak wyglądała współczesna orientacja filozoficzna tego typu. Wykład dostępny jest na promkultura.org/myslimypopolsku (pisane bez polskich znaków). Może to być o tyle pomocne, by wiedzieć, jak bardzo różniło się to od podejścia do zagadnień filozoficznych Józefa Tischnera.

Omawiając biografię Józefa Tischnera już, że jako filozof wyszedł spod ręki Romana Ingardena, czyli formował się w tradycji fenomenologicznej. Co to dokładnie znaczy, mogą wysłuchać Państwo na wspomnianej już stronie. 

W świetle tego starał się określić sytuację bytową człowieka, bo to był główny punkt jego zainteresowań, ale robił to zupełnie inaczej niż tomiści. Ich koncepcję Tischer uznawał za zbyt statyczną, by oddać zjawisko, jakim jest człowiek. 

Człowiek jako byt, bo tak widzieli to tomiści, byłby czymś abstrakcyjnym. Relacje metafizyczne nie wyjaśnią, według Tischnera, jego relacji do innych ludzi, ani do Boga, jako podstawowej przyczyny działania i istnienia.

W swoich rozważaniach Tischner poszedł inną drogą. Poza fenomenologią jako inspiracje  istotne były jeszcze dwa inne kierunki filozoficzne: hermeneutyka i filozofia dialogu.

Żeby wyjaśnić pokrótce hermeneutyka znana była już w starożytnej Grecji jako sztuka interpretacji tekstów literackich, w czasach nam bliższych była uznawana za metodę interpretacji Biblii, rozwijała się głównie w kręgu chrześcijaństwa protestanckiego, ale nas interesuje przede wszystkim to znaczenie tego słowa, które odnosi się do tzw. hermeneutyki filozoficznej, która interpretuje teksty kultury – mitów, symboli, dzieł sztuki w powiązaniu z pozostałymi działami filozofii – teorią poznania, etyką, antropologią filozoficzną itd., aby wydobyć momenty w których ujawnia się prawda o istotnych kwestiach ludzkiego istnienia. Wśród twórców wymienia się Martina Heideggera, Paula Ricouera i Hansa Georga Gadamera, a którym Tischner współpracował przy tworzeniu Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu.

Filozofia dialogu to z kolei nurt filozoficzny stosunkowo nowy, który w odróżnieniu od większości teorii filozoficznych nie szuka podstawy pewności w teoriach poznawczych, czy metafizycznych, ale określających  pierwotne doświadczenie w fakcie spotkania – nawiązania relacji między ludźmi. Filozofia dialogu rozwijana była przez myślicieli wywodzących się z kręgu filozofii żydowskiej m. in. Martina Bubera i Emmanuela Levinasa. 

Na styku tych trzech koncepcji filozoficznych: fenomenologii, hermeneutyki i filozofii dialogu Józef Tischner wytworzył oryginalną odmianę tej ostatniej, którą nazwał filozofią dramatu.

Filozofia dramatu wychodząc z wymienionych wyżej tradycji każe nam się poruszać w polu metafory. Nie szukamy jednoznacznych określeń i definicji, które jak w tomistycznej metafizyce pozwoliłyby nam na wzór nauk przyrodniczych poukładać zjawiska w gablotkach i tabelkach, żeby można było je operatywnie obracać tak budować rozumienie zjawisk. 

Jeżeli czymś obracamy w filozofii dialogu, to są to słowa, zjawiska, obrazy, które wywołują w nas różnorakie skojarzenia i poruszając się po sieci tych skojarzeń odkrywamy ich pierwotny sens, próbujemy wydobyć najważniejszy akcent, jaki przychodzi do nas z doświadczenia zewnętrznego. 

W tym właśnie objawia się rys fenomenologiczny, czyli analizujemy nasze doświadczenia, ale doświadczenie to nie jest rozumiane jak w wielu filozofiach XX-wiecznych, jako naukowy i bezstronny opis. To doświadczenie jest na wskroś ludzkim odbieraniem świata.

Dlatego właśnie obracamy metaforami, oglądamy słowa i motywy literackie z każdej strony, aby znaleźć prześwit, w którym ukaże nam się rzeczywistość. Ludzka rzeczywistość.

Wspominałem mówiąc o biografii Tischnera, że jako filozof nauczał m. in. w szkole teatralnej i na wydziale polonistycznym. Ciężko stwierdzić czy to wpłynęło na aparat pojęciowy, jakim później operował, czy odwrotnie – kierując swój przekaz do osób nie będących zawodowymi filozofami, stosował taki język. Pewnym jest, że dzięki temu filozofowanie Tischnera ma charakter bardziej dosiężny dla każdego człowieka pytającego o sens swojego istnienia.

Z tego zapewne wzięła się nazwa sposobu filozofowania, jaki uprawiał Tischner – filozofia dramatu. Dramat to gatunek teatralny, ale jednocześnie dramat to określenie jakiegoś trudnego doświadczenia i zarazem nazwa, którą nadajemy procesowi, który człowiek wobec takiego trudnego doświadczenia przechodzi. Ta wieloznaczność niech będzie przykładem tego, co właśnie powiedziałem o dziedzictwie filozoficznym, z którego Tischner wysnuwa swą myśl.

Tu trzeba by dodać jeszcze jeden kierunek myśli, który był popularny w Europie (co nie znaczy, że w Polsce) w czasie, kiedy Józef Tischner rozpoczynał swoją edukację filozoficzną, czyli egzystencjalizm. Uprawiał go wspomniany Heidegger, ale również Camus czy Sartre. 

Dla egzystencjalistów człowiek jest rzucony w świat i skazany na życie, które jest byciem – ku – śmierci, czyli obcowaniem ze świadomością, że ani początek, ani koniec nie są od nas zależne. Poza tym taka sytuacja, to rzucenie w świat sprawia, że świat nie jest nam czymś znanym i przyjaznym. Nie mamy świadomości reguł i praw, które nim rządzą i w ciągłym eksperymencie odkrywamy, jak się rzeczy mają, metodą prób i błędów. Bardziej błędów. Stąd pesymistyczny rys tej filozofii, postać Syzyfa i jego trudu, albo stwierdzenie, że piekło to inni i tym podobne. 

Tischner z egzystencjalizmu bierze nie tyle pesymizm co świadomość, że egzystencja jest doświadczeniem trudnym i bolesnym, powiedziałbym używając bliższych nam obecnie pojęć, że stara się uprawiać filozofię empatyczną, czyli wczuwającą się w sytuację podmiotu. Może z tego bierze się jego sprzeciw wobec tomizmu, który próbuje człowieka rozpatrywać w oderwaniu od jego bezpośredniego podmiotowego doświadczenia trudu życia. Trochę jakby tomizm był analogiczny względem laboratoryjnej nauki, która sprowadza ludzkie życie to zbioru reakcji chemicznych opisywalnych w matematycznym modelu. I o ile nie można odmówić temu modelowi realności, to nie jest to przejaw całości ludzkiego istnienia.

Szczególnie jeśli w odróżnieniu od egzystencjalistów chce się spojrzeć na to istnienie nie z perwspektywy posępnego heroizmu jak u Camus, czy rozpaczy absurdu i nicości jak u Sartre’a, ale z perspektywy chrześcijańskiego odkupienia.

I tu dochodzimy do istoty filozofii dramatu Józefa Tischnera.

Skoro dramat to i teatr, dlatego metaforą przestrzeni życiowej u Tischnera jest scena, ale to nie scena jest najważniejsza, bo to jeden z trzech elementów sytuacji człowieka. Jest jeszcze czas i, co najważniejsze – ludzie.

Scena to płaszczyzna spotkania ludzi, spotkania, które toczy się w czasie.

Scenę człowiek oswaja, dzieje się to nie tyle w przeciwstawieniu podmiotu przedmiotowi, ale w odkrywaniu i trwaniu w sensach, jakie elementy sceny mają dla człowieka.

Jednak pierwotne względem doświadczania sceny jest poznawanie człowieka. Kiedy dochodzi do spotkania zawiązuje się wspólny wątek dramatyczny.

Od Levinasa Tischner bierze wątek, jakim jest założenie, że pierwotne doświadczenie międzyludzkie to doświadczenie twarzy. 

Tischner nazywa to epifanią – objawieniem. 

Inny się nam objawia. 

Ukazanie twarzy (można to traktować zarówno dosłownie, jak i metaforycznie) to otwarcie drugiego na nas. W tym momencie zaczyna się ukazywać różnica między relacją do przedmiotów i do ludzi. 

Twarz odbiera się etycznie, bo twarz to obraz człowieka nagiego i bezbronnego, który kieruje do nas swoje pytanie. Od naszej odpowiedzi na to pytanie zależy treść i jakość wątku dramatycznego, jaki się między osobami nabuduje. Należy jednak pamiętać, że spotkanie osób to dialog, więc relacja taka jest zwrotna i obustronna.

Spotkanie między ludźmi Tischner ustawia w horyzoncie nieskończoności, twarz człowieka ukazuje jego otwarcie na nieskończoność. Jest to nie tyle otwarcie na nieskończoność, co na Nieskończonego – Boga, czyli ostateczne dobro. Twarz ukazuje nam pragnienie Nieskończonego.

Zestawiając postacie biblijnego Abrahama i mitycznego Odyseusza wyjaśnia Tischner czym pragnienie różni się od tęsknoty. Tęsknota każe nam patrzeć wstecz, na to, co już kiedyś mieliśmy i straciliśmy. Tak jak Odyseusz dąży do Itaki.
Inaczej ma się sprawa z Abrahamem, on idzie za pragnieniem w przyszłość, otwiera się na to, co za Kartezjuszem Tischner uznaje za zaszczepioną w człowieku ideę, ostateczne dobro.

Człowiek objawiając się drugiemu w swojej twarzy pokazuje mu swoje pragnienie ostatecznego dobra. Horyzont nieskończoności w którym toczy się wątek dramatyczny to horyzont agatologiczny, czyli horyzont dobra.

Dlatego u Tischnera istota relacji międzyludzkich nie jest  metafizyczna, bo to odnosiłoby się do sceny. Najgłębszy sens międzyludzkich relacji, dialogicznego istnienia ludzi jest etyczny.

Brzmi to pięknie, ale czemu w takim razie pojawiają się słowa takie jak dramat, tragedia i czemu nad tym unosi się opar egzystencjalnego pesymizmu? Bo Tischner mimo literacko pięknego obrazowania dotyka istoty ludzkiego istnienia. Bo przecież każdy z nas wie, że życie do lekkich nie należy, że każdy człowiek żyje z bagażem doświadczenia zła i kiedy dochodzi spotkania to mało kiedy jest to autentyczna epifania twarzy, bo zazwyczaj odgrywamy przed sobą teatr, a w teatrze wcielamy się w role, które wyznaczają jakość i treść naszego dialogu. 

Spotkanie, otwarcie dialogu to postawienie pytania, ale odpowiedź na pytanie może być pokazaniem twarzy, ale może również być skryciem jej za zasłoną. Metafora zasłony mówi nam, że człowiek stara się ukryć przed nami coś, bo się obawia, bo wartość w nim jest osłabiona i boi się jej pogrzebania przez odpowiedź drugiego. Spojrzenie drugiego ma moc – może zniszczyć, więc się zasłaniam.

Jest też druga strategia dialogiczna – można pokazać maskę, a to coś więcej niż zasłona. Maska pokazywana jest z intencją oszukania. Maska jest narzędziem ludzi, w których dobro zostało nadwyrężone zbyt mocno.

Tischner mówiąc o filozofii dramatu prowadzi swoje rozważania przez krainę ludzkiego zła i ludzkiego nieszczęścia. To nie jest filozofia dla pięknoduchów, ale w kolejnych metaforach pokazuje, jak głęboko tkwimy w pewnych strukturach, które nas jako ludzi krępują i wyznaczają tory działania. 

Czytając kolejne strony rozważań zawarte w książce “Filozofia dramatu”, a jeszcze bardziej w jej kontynuacji – “Sporze o istnienie człowieka” można odnieść wrażenie, że to spis duchowych udręk, jakie trawią człowieka. Jednak nie należy zapominać punktu wyjścia, jaki przyjął Tischner na początku swojego dzieła – chodzi o pragnienie, które prowadzi nas do nieskończonego dobra. Nie mamy tu więc do czynienia z moralistą utyskującym na nędzę świata, ani z inkwizytorem oskarżającym ludzi o ich przewiny.

Tischner pisze swoje fundamentalne dzieło po to, by otworzyć perspektywę realizacji pragnienia. Po to jest czas w wymienionej na początku triadzie człowiek – scena – czas. Bo sytuacja w jakiej tkwią ludzie na scenie dzieje się w czasie, w którym zachodzi relacja. Relacje wymagają uzdrowienia, ale ta wymaga świadomości zakłamania podstawowych sensów egzystencjalnych. 

Kolejne metafory łączy Tischner w przeciwstawne pary. Mówiłem już o tęsknocie i pragnieniu. Jest też zestawienie pragnienie – pożądanie. To drugie dąży do zniszczenia swojego przedmiotu. Jest dom, ale jest i kryjówka. Jest praca, ale jest i katorga. Może być świątynia, ale jest też pustka, jaka po niej pozostaje, gdy jest ona potrzebna tylko do walki z innymi. I tak dalej i tak dalej przez kolejne obrazy prowadzi Tischner swoje rozważania o ludzkiej nędzy i o ludzkiej nadziei.

Bo kiedy człowiek staje wobec drugiego człowieka nie musi pokazywać mu maski, a jeżeli pokaże mu zasłonę, to drugi może odpowiedzieć na to poszanowaniem wolności partnera w dialogu. Dialog toczy się w czasie, może być procesem stopniowego wydobywania się ludzi ze struktur zła. Istotne jest odkrycie swojej odpowiedzialności za to, jak zareaguję na pytanie postawione przed drugiego, bo jeżeli uszanuję jego podmiotowość, to razem i tylko razem mamy szansę otworzyć się na prawdę.

Dlatego filozofia dramatu jest filozofią dialogu, bo człowiek, scena i czas są bez znaczenia, jeśli nie ma dialogu między osobami. 

Ja moją prawdę o sobie mogę odkryć tylko dzięki tobie i vice versa. 

Tylko dzięki naszej relacji odkryjemy prawdę o scenie. 

A to wszystko nie stanie się od razu. Zanim nastąpi moment, w którym dojdzie do epifanii twarzy, musimy zdjąć z siebie kolejne pokłady masek, zasłon którymi się staraliśmy bronić po doświadczonym wcześniej złu. Po to jest nam dany czas. Po to jesteśmy rzuceni w świat.

Tischner stawia sprawę jasno w relacji otwieram się na ciebie, daję ci wolność, byś ty mógł zwrócić mi wolność moją. Daję ci prawdę, by prawdę o sobie poznać. Daję, choć to zawsze ryzyko, ale bez tego ryzyka nie da się zrealizować dobra.

Jedno ze znanych powiedzeń Tischnera brzmiało: 

„Może i masz rację; ale jakie z tego dobro?” 

i chciałbym potraktować to jako podsumowanie jego filozofii.

Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Powiedziałem o Tischnerze człowieku, o Tischnerze filozofie, ale zostało jeszcze “…długo, długo nic ksiądz”. Czy to ma jakieś znaczenie dla naszych rozważań? Czy warto o tym wspominać? Szczególnie dziś, kiedy księżą mają zdecydowanie złą prasę.

Z perspektywy filozoficznej nie powinniśmy mierzyć myśli miarą wyznawanych przekonań teologicznych, ale w przypadku Tischnera zastanawia mnie w tym zakresie jedna kwestia, którą warto postawić:

czy filozof, nie tylko katolicki, czy chrześcijański, to nie jest taki duszpasterz. 

Czy w filozofii w ogóle nie chodzi o to, by naszą duszę wyprowadzić na właściwe pastwisko, żeby się pożywiła.

Zostawiam Państwa z tym pytaniem.

Dziękuję za wspólnie spędzony czas.

Zachęcam do subskrypcji naszego kanału PROM*Kultura, dzięki czemu będą Państwo na bieżąco informowani przez Wielkiego Brata o nowych video, które tu zamieścimy.

Chciałbym także zachęcić do podzielenia się refleksjami po tym wykładzie w komentarzach pod filmem oraz na naszym profilu PROM*Kultura na fejsbuku.

Wierzę, że filozofia to nie suche myśli, ale okazja do spotkania się ludzi i wymiany poglądów, a choć formuła nagrań wideo nie daje takiej możliwości, to media społecznościowe jak najbardziej, więc jeżeli mają Państwo jakieś pytania, propozycje i uwagi, to zachęcam do rozmowy.

Dziękuję i zapraszam na kolejne spotkania.