fbpx

Szanowni Państwo, 

to już szósty raz spotykamy się w ramach cyklu wykładów on-line “Myślimy po polsku”

Jest to projekt realizowany przez Stowarzyszenie PROM Kultura dzieki wsparciu finansowemu Miasta Gdańska. Naszym zamierzeniem jest w ciągu 11 spotkań przedstawić Państwu sylwetki i poglądy wybranych polskich myślicieli, którzy wpłynęli na kierunek w jakim podążała w ostatnim stuleciu polska kultura.

Pretekstem do stworzenia takiego projektu jest fakt, że Sejm Rzeczypospolitej Polskiej obwołał rok 2020 rokiem Romana Ingardena i Józefa Marii Bocheńskiego – dwóch filozofów, a jednocześnie dwóch postaci praktycznie nieznanych szerszej publiczności.

Właśnie to, że osoby o ogromnym dorobku, które cenione są za swoją aktywność na polu filozofii na całym świecie, pozostają nieznane w kraju swojego pochodzenia sprawił, że stwierdziliśmy, że taki projekt jest potrzebny.

Sam fakt, że dwóch filozofów zostało docenionych na szczeblu oficjalnym jest niezwykłe, ponieważ Polska nie jest krajem, w którym filozofia ma ugruntowaną pozycję w życiu publicznym. Tym samym jeżeli rozmawiamy o kulturze, to prędzej przychodzą nam do głowy nazwiska literatów, malarzy, aktorów czy reżyserów, a nie filozofów. 

Dlatego nie jest powszechnie wiadome, że koncepcje filozoficzne leżą u podstaw naszej kultury. Są sposobami diagnozy zastanej sytuacji, ale również czynnie na nią wpływają, dzięki czemu poezja, film, ale nawet twórczość naukowa są wypadkową tego, co tworzą filozofowie. Jest tak, ponieważ filozofia zajmuje się analizą rzeczywistości zarówno w jej całokształcie, jak i w poszczególnych dziedzinach ludzkiej aktywności. Rzeczywistość czyli świat – nasz świat. A poglądy na rzeczywistość to światopogląd. 

W zależności od tego, jaki mamy światopogląd, tak interpretujemy rzeczywistość. Bo generalnie każdy z nas zakłada istnienie realnego, zewnętrznego względem nas samych świata, ale każdy z nas po chwili refleksji dostrzeże, że każdy z nas postrzega go odrobinę inaczej. A czasem zupełnie inaczej. 

To jak postrzegamy tworzy zasób wiadomości, jakim każdy z nas dysponuje, czyli wiedzę, a na podstawie wiedzy, bo nie inaczej wychodzę do świata i zaczynam w nim działać.

I tak najprościej można opisać relacje między światopoglądem i światem. Relację, jak mniemam, i jestem w tym mniemaniu razem z większością ludzkości zgodny, co nie znaczy że nie ma takich, co myślą inaczej. I o tym też nie należy zapominać, kiedy tworzymy swój światopogląd. A, wedle opisanego przed chwilą światopoglądu robimy tworzymy go nieustannie. A przynajmniej powinniśmy.

Czemu o tym tak rozwlekle opowiadam? Bo dziś postawię Państwa przed zadaniem, które będzie wymagało trochę bardziej zaawansowanego filozoficznie podejścia. Proszę nie myśleć od razu, że pojawią się jakieś zawiłe wywody i skomplikowane rozumowania, albo ogrom informacji. To nie jest kłopot. W końcu i ocean można przelać łyżeczką, jeśli ma się dość czasu, więc i ogrom danych można przetworzyć. Ale najważniejszą kwestią, którą należy (w moim przekonaniu) z nauki filozofii wynieść, to umiejętność dostrzeżenia tego, że nasze świato-poglądy rzeczywiście sprawiają, że żyjemy w różnych światach. Że bardziej pierwotne są dla nas poglądy niż światy, których dotyczą. Jeżeli przyjmiemy ten fakt, to jest szansa, że może odnajdziemy ten świat wspólny.

Przekonanie o istnieniu tego wspólnego świata jest dla nas bardzo krzepiące. Tak samo jak niepokojące dla nas może być to, że nasz świat okazałby się tylko projekcją, jak to mamy pokazane w wizji twórców filmu Matrix, czy wcześniej u Kartezjusza, którego zły demon mógłby zwodzić co do faktu istnienia świata, albo w jaskini Platona, z której próbujemy się wyrwać, aby oglądać rzeczy a nie tylko ich cienie. 

Drugim motywem, który poprawia nam samopoczucie jest przywiązanie do rozumu, do racjonalnej wizji rzeczywistości. Najlepiej wyraża się to w upodobaniu do naukowego badania świata. Naukowy, czyli dobry. Rozumny, czyli dobry. Rozumny światopogląd. To brzmi dumnie. Naukowy światopogląd – chyba też, choć starszym z nas może kojarzyć się epoką szczęśliwie minioną i niech to będzie pierwszy moment, kiedy w trakcie tego wykładu zapali się lampka ostrzegawcza, a będzie takich momentów więcej.

Naukowość i racjonalność naszych poglądów traktujemy zatem jako probierz ich poprawności, a zatem przyjmujemy z satysfakcją. To z kolei przekłada się, że  z łatwością przyjmujemy poglądy filozofów, o których opowiadałem dotąd w trakcie naszych spotkań z serii “Myślimy po polsku”. Jeśli jeszcze Państwo nie widzieli, to możecie się Państwo przekonać, czy jest tak jak mówię korzystając z naszej strony internetowej promkultura.org/myslimypopolsku 

Byli to w większości filozofowie wywodzący się lub blisko związani ze szkołą lwowsko – warszawską, uczniowie Kazimierza Twardowskiego, albo uczniowie jego uczniów. Programowe założenia, których się trzymali to jasność myślenia, matematyczno – logiczne metody rozumowania, oparcie o sprawdzalne dane empiryczne i wyniki osiągane przez nauki szczegółowe. Poza tym bardzo istotnym elementem programu było zerwanie z wcześniejszą tradycją filozoficzną, która lubowała się w przyjmowaniu nieudowodnionych przesłanek, mieszaniem porządków poznawczych, wplataniem uzasadnień emocjonalnych w systemy filozoficzne.

Poza tym, omawiani przeze mnie wcześniej filozofowie, byli również postrzegani powszechnie jako wzorce osobowe. Ludzie, którzy odstawali od średniej społecznej i nawet jeżeli przyszło im żyć w czasach tak złożonych, jak okres PRLu i w ramach tego wchodzili w interakcje z aparatem władzy, to udało im się wyjść z tych relacji obronną ręką bez splamienia się jakąś nikczemnością, a niejednoznaczności wszelkie rozstrzygane są na ich korzyść. Kiedy zaś udzielali się publicznie i swoje poglądy filozoficzne przekładali na język publicystyki, czy popularnej moralistyki, to robili to z dużą elegancją, jeśli stanowczo, bez uderzającego dogmatyzmu, co czyniło ich poglądy łatwiejszymi do przyjęcia lub wejścia w dyskusję z nimi.

Dziś staję przed zadaniem trudniejszym i trudność ta nie rodzi się na polu filozofii, ale bardziej na polu percepcji poglądów filozoficznych. Dlatego pozwoliłem sobie na ten wstęp o światopoglądzie, który może nam pomóc, ale może być przeszkodą w postrzeganiu pewnych zjawisk.

O ile we wcześniejszych rozważaniach, które snułem w ramach cyklu “Myślimy po polsku” przytaczałem biografie omawianych postaci jako ilustracje lub uzupełnienie ich poglądów, to dziś, oczywiście też, ale oprócz tego, robię to po to, by znajomość faktów pozwoliła nam oddzielić sprawę życia filozofa od kwestii jego poglądów. Aby osobiste, nieraz kontrowersyjne wybory, nie rzutowały na postrzeganie ich filozofii. Mówiąc bezpośrednio, żeby bezkrytycznie nie przyjmować lub równie bezkrytycznie nie odrzucać dzieła ze względu na stosunek do wybranych elementów biografii, czy działalność publicznej.

Bohaterowie dzisiejszego wykładu mogą wzbudzać liczne kontrowersje i, co ważne, nie dotyczą one ich działalności filozoficznej albo są z nią tylko luźno powiązane.

Będę dziś mówił o Albercie Krąpcu i Józefie Bocheńskim. Dwóch znakomitych filozofach, dominikańskich zakonnikach, osobach o życiorysach, którymi mogliby obdzielić kilka osób i jeszcze byłoby dużo, a także o postaciach, których życiowe wybory niejednokrotnie budziły wątpliwości i nie mieszczą się w jednoznacznych kategoriach.

Problemy z interpretacją ich dorobku może budzić po pierwsze przekonanie, że katolicki ksiądz nie może uprawiać filozofii w sposób niezależny od treści głoszonej wiary. Innymi słowy, że filozofia musi być dla niego służką teologii. 

Nie musi. 

Istotną kwestią w takim przypadku jest tzw. neutralność światopoglądowa. Odnosi się do tego, co mówiłem powyżej. Jest wspaniałym i szczytnym ideałem głoszonym przez filozofów, ale nierealnym w realizacji. 

Jak już wspominałem przed chwilą, każdy z nas posiada światopogląd, który jest jak pryzmat przepuszczający dane, które do nas docierają. Jedyne, co możemy zrobić, to rozeznać sposób, w jaki to się dzieje, dzięki czemu mamy nadzieję więcej mówić o faktach niż o naszym sposobie ich spostrzegania.

Kluczem jest znajomość założeń, na jakich dana myśl się opiera, bo to pozwala odkrywać uniwersalny element głoszonych poglądów i jest to tak samo słuszne podejście w stosunku do filozofa będącego księdzem, jak do przykładowo Tadeusza Kotarbińskiego konstruującego etykę niezależną.

Przekroczenie tej cienkiej granicy sprawia, że z pola filozofii przechodzimy na pole publicystyki i nie dotyczy to tylko księży, bez względu na to, jak bardzo ostatnio są na cenzurowanym.

Kolejna sprawa to kwestia, że od księży i filozofów oczekujemy pełnej spójności głoszonej doktryny i życia. A od księży filozofów to już absolutnie. 🙂
Nie zapominajmy jednak, że jesteśmy ludźmi i jako tacy nigdy absolutni nie będziemy, a nasze nieabsolutne bycie może za to służyć jako sposób rozeznania tego, jacy ludzie naprawdę są. Może to zatem przyczynić się do rozwoju naszej wiedzy, ale na pewno nie powinno być powodem do odrzucania myśli filozoficznej danego człowieka, ze względu na to, że nie akceptuję jego postawy, czy treści głoszonych na innych polach.  

I uprzedzenie kolejne, które może nam przeszkadzać, to że myśl obu dzisiaj omawianych filozofów zanurzona jest w poglądach Tomasza z Akwinu. Zakonnika, doktora kościoła, świętego. A co dziś może nam powiedzieć św. Tomasz odkrywczego? Można by tak samo zapytać o Platona, a przecież cała filozofia, to ponoć przypisy do Platona. Są powody by czerpać z przeszłości i dzięki niej lepiej interpretować teraźniejszość. Błędem byłoby odkrywać na nowo to, co już dawno zostało wynalezione. 

Nawet jeśli czasem lubią robić tak amerykańscy naukowcy i to nie tylko w dowcipach 😉

Mieczysław Albert Krąpiec – urodził się w 1921 roku w Berezowicy Małej niewielkiej miejscowości na Podolu, obecnie na terenie Ukrainy. W pobliskim Tarnopolu ukończył I Państwowe Gimnazjum im. Wincentego Pola. Ukończył je w 1939 roku i wyjechał do Krakowa, żeby wstąpić do zakonu ojców dominikanów. Po rozpoczęciu wojny studiował tajnie filozofię i teologię na Kolegium Filozoficzno-Teologicznym w Krakowie. 8 lipca 1943 złożył śluby wieczyste, a w 1945 otrzymuje święcenia kapłańskie.

W 1946 roku broni doktoratu z filozofii, a w 1948 roku z teologii. W latach 1946 – 1954 pracuje jako wykładowca w Instytucie Filozoficzno – Teologicznym w Krakowie. Habilitację rozpoczął w sekcji filozoficznej Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Warszawskiego, ale ze względu na rozwiązanie wydziału przez władze komunistyczne, ukończył w 1956 roku na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W 1968 roku zostaje mianowany profesorem zwyczajnym.

Jego związek z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim jest bardzo istotnym elementem zarówno jego biografii, jak i historii tej uczelni. Trzykrotnie sprawował funkcję dziekana Wydziału Filozofii Chrześcijańskiej, a pięciokrotnie był wybierany na rektora tego Katolickeigo Uniwersytetu Lubelskiego  sprawując tą funkcję w latach 1970 – 1983. Nie będzie cienia przesady w stwierdzeniu, że to dzięki jego wysiłkom uniwersytet udało się podnieść z upadku do którego stopniowo doprowadzała go po wojnie komunistyczna władza. 

Przewrotnie bym powiedział, że Albert Krąpiec, gdyby nie był filozofem i teologiem, to powinien działać w marketingu i PR lub polityce, bo jego wizja zadecydowała o sukcesie, jaki odniósł KUL. Wiedział, że uniwersytet nie może funkcjonować i utrzymać odpowiedniego poziomu naukowego bez należytego zaplecza materialnego. 

Wypromował markę jedynej prywatnej uczelni w całym bloku komunistycznym. Jej katolicki profil wykorzystał zgrabnie jako motyw do pozyskiwania funduszy z kościelnych, ale przede wszystkim od Polonii zza oceanu. Dzięki temu Katolicki Uniwersytet Lubelski zrealizował liczne inwestycje infrastrukturalne, bo jeszcze w latach 60-tych realne było zamknięcie uczelni ze względu na zagrożenie bezpieczeństwa uczęszczających na zajęcia studentów. Uniwersytet walił się wtedy w sensie dosłownym. 

Dzięki zabiegom sprawnego administratora, jakim okazał się Krąpiec udało się zapewnić stabilność badań naukowych o profilu zdecydowanie wykraczającym poza filozofię i teologię katolicką.

Ale to wszystko nie zostało zrealizowane jedynie dzięki obrotności rektora. Bardzo istotnym czynnikiem był jego autorytet naukowy, bo profesor Krąpiec na polu filozofii tomistycznej był specjalistą o niepodważalnej pozycji. 

Lata powojenne to okres rozkwitu nie tylko wielu prądów filozofii określanej jako współczesna, ale również intensywny rozwój tzw. neotomizmu, który też należy uznać za współczesną filozofię.

Neotomizm, jak można wnioskować z nazwy, był próbą podniesienia na nowo filozofii Tomasza z Akwinu. Był to jeden z nurtów filozofii chrześcijańskiej, a ponieważ był oparty o wielowiekową tradycję uprawianej w kościele katolickim wykładni wiary, był mocno wspierany przez zachowawczą hierarchię. Z perspektywy Watykanu neotomizm mógł wydawać się bezpieczną alternatywą dla filozofii chrześcijańskich prowadzących poszukiwania metodami odnoszącymi się do innych tradycji intelektualnych.

To, przypominam nie musi świadczyć o tym kierunku źle. Wprost przeciwnie. W skali globalnej prowadzono badania odczytujące dzieła Tomasza z Akwinu na nowo, sięgając do źródeł, a nie do narosłych przez wieki interpretacji. Doszukiwano się filozofii nazwanej tomaszową, żeby odróżnić ją od tomizmu będącego zbiorem poglądów i metod rozumowania odległych od źródła. Neotomizm miał znaleźć odpowiedź, jak filozofia trwająca długie wieki może odpowiedzieć na potrzeby współczesnego człowieka.

W taką sytuację wpisał się Albert Krąpiec ze swoimi badaniami, ponieważ jako młody naukowiec wykształcony zarówno w kwestii teologii, jak i filozofii dokładał starań, aby te dwie dziedziny nie mieszały się w zakresie stosowanych założeń i metod. 

Można powiedzieć, że dzięki dbałości o niezależność prowadzonych badań filozoficznych udało mu się dojść do wyników, które zapewniły mu opinię oryginalnego myśliciela i wybitnego znawcy filozofii Tomasza z Akwinu i jego mistrza Arystotelesa.

No właśnie, bo z poglądami Tomasza jest tak, że nie są jego osobistym wytworem, ale jest formą recepcji myśli starożytnej na gruncie filozofii średniowiecznej. 

Można powiedzieć, że historia filozofii Alberta Krąpca zaczęła się od Arystotelesa, czyli w IV wieku przed naszą erą.

Arystoteles był  uczniem Platona, ale nie poszedł drogą swojego mistrza. Pogląd głoszący, że doświadczamy tylko cienia prawdziwej rzeczywistości, która egzystuje w świecie idei był dla niego zbyt abstrakcyjny. 

Arystoteles wierzył w konkret, czyli uznawał, że obcujemy z rzeczami, a nie ich cieniami i na tym oparł swoją filozofię. W czasach starożytnych filozofia zajmowała się całokształtem wiedzy, więc Arystoteles badał zarówno zjawiska przyrodnicze, jak i doszukiwał się ich niedostrzegalnych w powierzchownym poznaniu przyczyn. Można powiedzieć, że hierarchia nauk kształtowała się zgodnie ze stopniem abstrakcji. Najbliżej przedmiotów bezpośredniego doświadczenia Arystoteles umieścił fizykę, a na najwyższym stopniu ogólności, czyli tam, gdzie zajmujemy się właściwościami wszystkiego, co istnieje – filozofię pierwszą, którą później nazwano metafizyką. 

Nazwa metafizyka powstała wiele lat po Arystotelesie, kiedy w I wieku przed naszą erą porządkowano dzieła filozofa. Przyjęto ich kolejność i te poświęcone filozofii pierwszej znalazły się po dziele poświęconym fizyce i tak przyjęto nazywać tą część nauki Arystotelesa “tym, co następuje po fizyce” czyli “Metafizyką”. 

W średniowieczu Arystoteles nie był znany europejskim filozofom. Nie był również podstawą filozofii rodzącej się w łonie chrześcijaństwa. Tutaj rozwijał się neoplatonizm. Ogromny wpływ na to miała twórczość Augustyna z Hippony. Platon lepiej nadawał się jako podstawa filozofii zorientowanej teologicznie, toteż przez pierwsze tysiąclecie chrześcijaństwa filozofowie tego nurtu kształtowali swoje myśli w oparciu o naukę o ideach.

Myśl Arystotelesa pielęgnowana była za to w innym kręgu kulturowym – w świecie arabskim. Kiedy Arabowie podbili półwysep Iberyjski zaczęła się nieśmiała wymiana kulturowa i tak dziedzictwo starożytnej Grecji, można powiedzieć górnolotnie, wróciło do Europy. Tak islam wpłynął na rozwój chrześcijańskiej myśli filozoficznej i teologicznej. 

Tomasz z Akwinu nie był pierwszym, który zajął się dziedzictwem Arystotelesa, ale niewątpliwie był tym, który zrobił to w najbardziej wyczerpujący sposób. Dwa pomnikowe dzieła, które po sobie pozostawił Summa Theologiae i Summa Philosophie wpłynęły tak istotnie na myśl chrześcijańską, a później katolicką, że do XIX wieku niewiele było prób wyjścia poza tak zakreślony horyzont myślowy. 

Myśl Tomasza nadawała się doskonale do adaptacji na oficjalną ideologię państwa kościelnego. Konkretna, rzeczowa, logiczna. W obrębie ówczesnej nauki w zupełności wystarczająca.

Na marginesie zaznaczę, że empiryczny i logiczny komponent myśli Arystotelesa, który był obecny również u Tomasza odegrał niemałą rolę w narodzinach nowożytnej nauki, która później wywróciła sposób postrzegania rzeczywistości i dała impuls do rozwoju innych sposobów myślenia. Ale to wątek osobny.

Myśl Tomasza z Akwinu była rozwijana i modyfikowana, rozwijała się w nurcie scholastycznym, a większości z nas scholastyka kojarzy się przede wszystkim ze sporem ile diabłów pomieści się na czubku szpilki i równie istotnymi problemami, które dzięki metodzie komentowania pism i wnioskowania na ich podstawie mogły być rozważane przez długie wieki. Tak myśl kościelna dotrwała do XIX wieku, tomizm był mocno sławiony, a Tomasz interpretowany niezmiennie tak samo od średniowiecza, więc nie ma się co dziwić, że nowsze nurty myśli mogły zaoferować więcej w kwestii światopoglądu niż uznana za świętą doktryna.

Myśl katolicka od końca XIX wieku rozwinęła się w różnych kierunkach, jednym z nich był wspomniany neotomizm. Grupa myślicieli postanowiła wrócić źródła. Jednym z nich był Albert Krąpiec.

Mieczysław Albert Krąpiec w swoich pracach zaczął rozwijać metafizykę określaną jako metafizyka klasyczna, czyli odwołująca się do samych źródeł, sięgająca po Arystotelesa i Tomasza jako jego największego komentatora i filozofa twórczo rozwijającego myśl grecką. 

Jak Tomasz odniósł się do Arystotelesa, tak Krąpiec zamierzał odnieść się do obu. Był to cel bardzo ambitny i patrząc z perspektywy czasu można stwierdzić, że szkoła lubelska, jak określa się filozofów skupionych wokół Krąpca konsekwentnie dzieło to realizuje. A wkład mistrza szkoły był fundamentalny 

Jeżeli mówimy o przystosowywaniu się do wymogów współczesności, to możemy wyobrazić sobie filozofię chrześcijańską angażującą się w nowe ruchy ewangelizacyjne, czyniącą myśl bliższą powszechnego odbioru i odnoszącą się bezpośrednio do ludzkiego doświadczenia. Ale nie w tym przypadku. To nie była filozofia nakierowana na popularyzację, była uprawiana przez profesjonalistów i dla profesjonalistów. Zamierzeniem było zbudowanie solidnego podłoża pod filozofowanie z uwzględnieniem intensywnego rozwoju, jaki zaszedł na polu ludzkiej wiedzy. 

Najważniejsza była dla Krąpca Metafizyka. Tak Zatytułowane jest jego główne dzieło i jest to wykład wstępny,  w którym określa zakres przedmiotowy filozofii.

Filozofia musi zajmować się tym, co rzeczywiście istnieje, czyli bytem. I żeby nikomu nie przyszło do głowy, że bytem w ogóle, jak na przykład w ontologii Ingardena. Nic z tych rzeczy. Interesuje Krąpca byt jako aktualnie istniejący i z intelektualnego badania tego bytu pozyskujemy wiedzę do niego się odnoszącą. 

Od czego zacząć? Pierwszym doświadczeniem bytu jest tak zwany sąd egzystencjalny – pierwotny zarówno genetycznie, czyli w porządku powstawania  jak porządku związków z innymi bytami i złożoności wewnętrznej. 

Sąd egzystencjalny może odnosić się zarówno do bytu zewnętrznego, jak i do nas samych jako podmiotów poznających i wtedy przybiera postać podstawowej autorefleksji “ja jestem”.

Na pierwotnym sądzie egzystencjalnym nabudowują się akty poznawcze wtórne takie jak refleksja, świadomość, odniesienie podmiotowe, krytyka poznania.

Sąd egzystencjalny wypełniony jest treścią tego, co istnieje. W tym stwierdzeniu mamy określoną podstawową zasadę filozofii Krąpca, czyli że byt jest inteligibilny, czyli poznawalny intelektem. 

Takie założenie pociąga za sobą inne, czyli o jedności praw ontycznych, czyli tych, które rządzą istnieniem i logicznych, czyli tych, które rządzą myśleniem. Czyli struktura świata i struktura intelektu są zbieżne, dzięki czemu rozumowe analizy rzeczywistości są adekwatne.

Możemy zatem przyjąć podstawowe zasady myślenia za zasady bytu, są to: 

zasada tożsamości – czyli że każdy byt jest tym, czym jest

zasada niesprzeczności – niemożliwe jest by coś było i nie było jednocześnie

zasada wyłączonego środka – że albo coś jest, albo nie jest, nic pomiędzy

zasada racji bytu – wszystko ma swoją przyczynę w bycie

zasada celowości – każdy byt ma swój cel do którego zmierza, celem tym jest pełna realizacja swojego bytu.

Ta ostatnia zasada odnosi się do innego złożenia bytowego, bo każdy byt to akt – czyli jego istniejąca realizacja i możność – czyli zakres jego bytowych opcji, potencjał jaki w sobie kryje. To pozwala bez naruszania pozostałych zasad wyjaśnić kwestię zmienności bytu bez zaprzeczania jego tożsamości.

Metodą poznania w metafizyce Krąpca jest tak zwana separacja metafizyczna, czyli intelektualna możność odróżnienia kluczowych składowych bytu. Przykładowo dzięki separacji metafizycznej odróżniamy istnienie od istoty, które w pierwotnym doświadczeniu stanowią jedno, ale separacja metafizyczna ukazuje ich rozłączność. 

Na tej samej zasadzie wyłonić można z doświadczenia bytu substancję i przypadłości. Substancja to sam byt, a przypadłości, to cechy czy elementy tego bytu, które nie przynależą do niego w sposób konieczny. Odłączając od bytu przypadłości nie sprawiamy by przestał on być tym, czym jest. W ten sposób możemy ustalić istotę bytu.

Podstawowymi strukturami poznawczymi są tak zwane transcendentalia, czyli powszechne właściwości – takie cechy, które możemy orzec o każdym bycie, a są to określenia takie jak: byt, bo wszystko co jest jest bytem, tak samo jest rzeczą, jednością, czymś, ale również wszystko co jest jest dobre, piękne i prawdziwe. 

Zasadą, którą wprowadza Krąpiec jest analogia bytowa – wszystkie byty istnieją w sposób analogiczny, realizuje się to poprzez ich podobieństwo w zakresie istoty i istnienia, dzięki czemu możemy odnosić akty poznania metafizycznego z jednych bytów na inne.

Analogia bytowa jest podstawą do ustalenia hierarchii bytów oraz ich odniesienie do Absolutu, czyli pierwszej przyczyny istnienia.

 To tylko skrótowy zestaw pojęć i założeń metafizyki, jaką uprawiał Albert Krąpiec, całokształt przemyśleń z tej dziedziny miał na celu stworzenie podstaw dla innych dziedzin filozoficznych, na przykład antropologii czy etyki. Te Krąpiec również rozwijał. 

Jego teoria człowieka była metafizyką człowieka, czyli wychodziła od stwierdzenia istnienia własnego ja, w podstawowym akcie wyrażonym w uświadomieniu sobie tego, że “ja jestem”. To czyni człowieka ośrodkiem wszystkich aktów, od tego wychodzi dalsza analiza pozwalająca wyłonić poszczególne cechy, właściwości i relacje bytowe człowieka. 

Tak Krąpiec określa, że człowiek to “jaźń natury rozumnej”, która posiada naturę osobową. Jej podstawowymi cechami są wolność i świadomość. Człowiek otwarty jest na podstawowe transcendentalia: prawdę, dobro i piękno i w ostatecznym celu swojego istnienia  – na Boga.

Sytuacja bytowa człowieka jest dwojaka rozpięta na osi, której krańcami są z jednej strony immanencja, a z drugiej transcendencja. 

Immanencja sprowadza się do aktów zawierania – człowiek jest częścią większych całości przede wszystkim natury i społeczeństwa. Z drugiej strony człowiek je przekracza, czyli transcenduje dzięki wolnej woli, intelektowi i bezinteresownej miłości.

Tu przechodzimy już na pole etyki. Człowiek w swojej podmiotowości i sprawczości jest nakierowany na realizację najwyższego dobra. Podstawowa norma etyki to dobro osoby odczytywane zgodnie z prawdą bytu. Zatem i tutaj mamy, jakby to ująć – metafizykację etyki, ujmowanie jej pojęciami właściwymi dla dziedziny badającej byt jako istniejący. Podstawowym pojęciem etycznym jest decyzja i moralność jako pole decyzji wolnych i świadomych.

Wymienione powyżej zagadnienia i ich rozwinięcia stanowiły trzon pracy badawczej Alfreda Krąpca. Pozostawił po sobie bardzo obszerny dorobek naukowy w postaci licznych tekstów i pracy nauczycielskiej. Nie jest to dzieło łatwe do przyswojenia, gdyż Krąpiec nie dbał o to, by jego przekaz był prosty i powszechnie zrozumiały. Od słuchaczy wymagał pewnego poziomu przygotowania i nie zamierzał w swojej pracy akademickiej dostosowywać się do odbiorcy.

Za element tego element jego dorobku należy uznać również grono uczniów, które, mówiąc przenośnie, wyszły spod jego ręki. 

Niebagatelne znaczenie mają również dzieła, których powstanie zainspirował i prowadził. Takim pomnikiem wiedzy, jaki po sobie pozostawił jest powstała z jego inicjatywy i pod jego kierunkiem Powszechna Encyklopedia Filozofii. Najbardziej przekrojowa i objętościowo ogromna praca zbierająca potężny zasób wiedzy dotyczącej filozofii. Przyjęta nie bez zastrzeżeń, bo treści niektórych haseł pisane z perspektywy tomistycznej dalekie są od spojrzenia bezstronnego, tym samym niewyspecjalizowany w filozofii czytelnik może nie dostrzec momentu, w którym szkiełko badacza zmienia się w pryzmat pokazujący obraz przeinaczony. Ale z drugiej strony to samo dzieje się w analogicznych opracowaniach tworzonych w ośrodkach badawczych zorientowanych według innych filozoficznych punktów odniesienia i należy liczyć się z tym biorąc do ręki każdą książkę relacjonującą cudze myśli.  

Większe zastrzeżenia względem Alberta Krąpca rodzi jego publicystyczna działalność, której oddawał się w ostatnich latach życia. Jego żywa relacja ze środowiskiem Radia Maryja, liczne publikacje w Naszym Dzienniku i wystąpienia w Telewizji TRWAM. Z niezależnie myślącego filozofa, który skupiał się przede wszystkim na pracy naukowej na stare lata zmienił się w ideologa wykorzystującego swój słusznie doceniany dorobek naukowy do legitymizowania opinii i postaw niedemokratycznych, ksenofobicznych, dyskryminujących osoby o odmiennych od głoszonego z toruńskiej anteny światopoglądu. 

Inną sprawą, która położyła się cieniem na pamięci o Albercie Krąpcu jest ujawniona kilka lat po jego śmierci (zmarł w 2008 roku) kwestia jego współpracy z PRL-owską Służbą Bezpieczeństwa. Zwolennicy twierdzą, że jego kontakty z funkcjonariuszami organów władzy były naturalną konsekwencją pełnionych przez niego funkcji i nie było w tym nic zdrożnego, a cała sprawa jest rozdmuchana przez liberalne media o wiadomych powiązaniach jedynie w celu oczernienia zasłużonego człowieka kościoła.

Niestety dogłębna analiza materiału zebranego przez Dariusza Rośka autora książki Wielka Odmowa opisującej środowisko KULu w okresie PRLu oraz opinie badającego z ramienia Zakonu Dominikańskiego kwestię współpracy niektórych dominikanów ze służbami PRL ojca Józefa Puciłowskiego wskazują na mniej optymistyczną dla naszego bohatera wersję wydarzeń.

Albert Krąpiec przez długie lata dobrowolnie i aktywnie utrzymywał relacje z funkcjonariuszami odpowiedzialnymi za działania nakierowane na inwigilację kościoła i wpływanie na sytuację wewnątrz niego. Kwestią niezbadaną pozostają motywy kierujące Krąpcem w tym działaniu. Na jego korzyść świadczy fakt, że nic nie potwierdza, aby były to klasyczne motywy, jakimi komuniści skłaniali ludzi kościoła do współpracy. Nie ma śladu szantażu na podstawie spraw tzw. obyczajowych, ani żadnych informacji, jakoby współpraca miała być podjęta ze względu na korzyści materialne.

Najbardziej uzasadniona wydaje się teoria wedle której Albert Krąpiec uprawiał tak zwaną realpolitik, czyli wychodził z założenia, że jeśli takie są realia świata, w którym przyszło mu żyć, to użyje ich dla realizacji celów, jakie sobie wyznaczył. 

Józef Puciłowski określa to jako współpracę pojętą dla kariery, bo rozwój Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego był także jego szansą na wzrost pozycji jego rektora i jednego z głównych naukowców. 

Żeby to zrealizować, obok opisanych wcześniej talentów marketingowo organizacyjnych Krąpca, które pozwalały mu zorganizować duże inwestycje infrastrukturalne i finansować projekty badawcze, konieczna była przychylność władz PRL. Bez zgody odpowiednich urzędów niemożliwe były ani prace budowlane, ani wymiana naukowa, bo paszporty były wydawane tylko tym, którym władza nie chciała uprzykrzać życia. Bez zgody nie byłoby mowy o sprowadzaniu zagranicznych publikacji, dzięki czemu bibliotek KUL mogła poszczycić się bogatym i aktualnym księgozbiorem. Można tylko snuć przypuszczenia, czy atmosfera względnej wolności ideologicznej, jaka panowała na KULu, ograniczone represje względem studentów czy wykładowców o postawach mogących wzbudzić niezadowolenie rządzącej partii, nie były skutkiem zakulisowych układów z władzą, jakie realizował Albert Krąpiec.

Poza tym Krąpiec był nie tylko naukowcem i administratorem dużego uniwersytetu, ale był księdzem, czyli człowiekiem zależnym również od struktury urzędniczej kościoła katolickiego. Tu też musiał toczyć grę dyplomatyczną, aby zadbać o pozycję swoją, bo pomyślna koniunktura była gwarantem jego stanowiska i możliwości pracy naukowej. Zachowane dokumenty operacyjne świadczą o tym, że wykorzystywał swoje kontakty z władzą, aby wpływać też na sytuację wewnątrz kościelnej struktury i rozgrywać wewnętrzne relacje wśród hierarchów na korzyść swoją czy też swojego uniwersytetu.

Nic nie świadczy, żeby jego zamierzenia i ambicje były szersze niż własna naukowa pozycja i pomyślność Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Zachowane dokumenty świadczą, że miał możliwość szkodzić kościołowi i wykazywał się wtedy nielojalnością względem władzy, otrzymywał polecenia podjęcia kroków przeciwko niepokornym naukowcom, czy studentom, a nie robił tego, miał realną możliwość sięgnięcia po biskupią sakrę, przy wsparciu służb PRLu, ale z niej nie skorzystał. Dyskusyjne jest nazywanie Krąpca tajnym współpracownikiem, ale pewnym jest, że brał udział w grze, która z jednej strony dawała mu, z drugiej pozwalała działać dla dobra innych, ale z trzeciej strony zmuszała do płacenia ceny, której wysokości nie mógł znać. Przekazywane informacje i podejmowane z inspiracji władz działania były elementem innej gry, na której przebieg Krąpiec nie mógł mieć wpływu, a konsekwencji nie był w stanie ocenić. 

Warto moim zdaniem znać tą sprawę, z opisanych wcześniej względów, by aktywność pozanaukowa i życiowa postawa nie przesłaniała nam oceny dorobku myśliciela. Nie jest to jedyny przykład filozofa, którego postawa wzbudza wątpliwości, ale dzieło jest godne poznania niezależnie od stosunku, jakim obdarzamy jego autora.

Kwestia współpracy Alberta Krąpca z SB oprócz rozważań na temat złożonej rzeczywistości i moralnych dylematów będących udziałem osób żyjących w ustroju totalitarnym dostarcza nam anegdotycznych danych takich jak np. notatka prowadzącego kontakty z Krąpcem Konrada Straszewskiego, która dotyczy drugiego bohatera naszej dzisiejszej opowieści. 

Straszewski relacjonuje: “T.W. jest z nim w bardzo dobrych stosunkach i kilka lat temu wykonywał zlecone zadania na Bocheńskim” 

Zaprawdę zawiłe prace badawcze mogą wykonywać wobec siebie filozofowie.

Zostawmy już ojca Alberta Krąpca i przejdźmy do drugiego dominikanina.

Józef Franciszek Emanuel Innocenty Maria Bocheński urodził się w 1902 roku

Już sama liczba imion wskazuje jego arystokratyczne pochodzenie, bo rzeczywiście wywodził się z ziemiaństwa i nawyki kojarzone z tą klasą społeczną będą przejawiały się w jego barwnym życiorysie, ale również rzutowały na poglądy i postawę.

Gimnazjum kończy we Lwowie i w 1920 roku jako ochotnik zgłosił się do wojska, by wziąć udział w wojnie polsko – bolszewickiej. Po zakończeniu działań wojennych podejmuje studia prawnicze na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, a po dwóch latach przenosi się do Poznania, gdzie studiuje ekonomię. Jego zainteresowania ciążą ku filozofii, czemu daje wyraz wstępując do Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu. Co ciekawe robi to jako zadeklarowany ateista, a motywuje go do tego możliwość uczenia się u wybitnych specjalistów z zakresu filozofii, jakie wtedy tam wykładają. Wkrótce potem nawraca się i wstępuje do dominikańskiego nowicjatu, aby po sześciu latach złożyć śluby wieczyste. W latach 1928-31 studiuje filozofię na uniwersytecie we Fryburgu Szwajcarskim. Od 1931 do 1934 roku studiuje na Rzymskim Angelicum, gdzie broni pracę doktorską. W 1938 roku habilituje się na wydziale teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale co istotne jego praca dotyczy logiki, jest zatytułowana “Z historii logiki zdań modalnych” i to określa jego drogę naukową, bo wraz z kilkoma innymi uczonymi tworzy wtedy grupę zwaną Kołem Krakowskim, które wpisuje się w wyżej opisany ruch odnowy tomizmu, ale założeniem uczonych jest dokonanie tego przy pomocy narzędzi rozwijającej się wtedy logiki matematycznej.  

Nie bez powodu Bocheński jest kojarzony ze szkołą lwowsko – warszawską, gdyż jednym z jego nauczycieli był Jan Łukasiewicz i można powiedzieć, że założenia tej grupy wywodzącej się od Kazimierza Twardowskiego Bocheński adaptuje na polu filozofii katolickiej, kiedy tamci od wszelkich związków filozofii z kwestiami teologii się odżegnywali.

Przychodzi czas wojny. Bocheński znowu zaciąga się do wojska, tym razem jako kapelan bierze udział w kampanii wrześniowej, a potem wstępuje do Armii generała Andersa. Między innymi bierze udział w bitwie o Monte Cassino. 

Po wojnie osiada we Fryburgu Szwajcarskim, w 1948 roku obejmuje katedrę Historii Filozofii Nowożytnej i Współczesnej na tamtejszym uniwersytecie. W latach 1964 – 66 sprawuję funkcję rektora tej uczelni.

Poza tym jest aktywnym uczestnikiem życia publicznego, kieruje Instytutem Europy Wschodniej, w którym prowadzi działalność sowietologiczną. Ma to ten praktyczny wymiar, że z analiz instytutu korzystają rządy państw, a Bocheński występuje w roli eksperta np. w procesie członków niemieckiej partii komunistycznej z satysfakcją stwierdzając, że miał istotny udział w delegalizacji ich ugrupowania.

Znany jest ze swojej nieustępliwej postawy w kwestiach związanych z ideologią marksistowską, był zajadłym krytykiem prądów intelektualnych rozwijających się w powojennej europie. Sam pozostawał na stanowisku filozofii analitycznej i tu, jak już napisałem wcześniej najbardziej widać jego związek ze szkołą lwowsko – warszawską. 

Zgodnie z jej programem zajął się przede wszystkim logiką. Badał jej historię i uprawiał analizę logiczną i semantyczną na polu badanych kierunków filozofii. Tutaj odniósł największe sukcesy jako filozof i dzięki tym osiągnięciom zapisał się w historii tej dziedziny.

Ze szkoły lwowsko – warszawskiej przejął i swoiście zinterpretował minimalizm poznawczy, który przeciwstawiał sceptycyzmowi. Nie podpisałby się pod stwierdzeniem “wiem, że nic nie wiem”, ale proponował maksymę “wiem lepiej niż inni, jak niewiele naprawdę wiem”.

Analityczne podejście sprawia, że Bocheński nie zajmuje się tworzeniem wielkich wszechogarniających systemów, skupia się na badaniach rozważających konkretne kwestie i na bazie taki realizuje mniejsze zakresowo, ale pewniejsze w kwestii dowodów syntezy.

To było spójne z dwiema wyznawanymi przez niego zasadami, które można nazwać antyirracjonalistycznymi.

Po pierwsze trzeba wiedzieć, co się twierdzi. Czyli umieć wyłożyć zrozumiale swoje myśli. Tu pobrzmiewa echo kwestii przełożenia jasnego myślenia na zrozumiałe mówienie znane z poglądów Kazimierza Twardowskiego, choć ten wyłożył to zdecydowanie precyzyjniej.

Po drugie trzeba umieć to, co się twierdzi uzasadnić. Niedopuszczalne jest wysuwanie hipotez bez oparcia ich o solidne dowody.

Choć nie utożsamiał logiki i filozofii to zakładał, że granice logiki są granicami naszego świata. Logika wraz z solidnie przeprowadzonymi analizami semantycznymi, czyli operacjami, które mają wydobyć właściwe znaczenie używanych pojęć są podstawami aktywności poznawczych.

Przyjmował obiektywizm. Język komunikuje nam pewne treści  i dzięki temu możemy rzeczowo odnieść się do świata, który jest koherentny czyli wewnętrznie spójny. Ta koherencja jest warunkiem istnienia naszych sensownych poglądów na rzeczywistość, dzięki temu są one sprawdzalne i możliwe do uzasadnienia.

Ciekawym wątkiem, który łączy jego życie osobiste z wyznawanymi poglądami filozoficznymi jest kwestia wiary. Jak już wspominałem wpierw wstąpił do seminarium, żeby studiować filozofię, a dopiero potem przyjął katolicką wiarę i został księdzem. 

Dominikanie to zgromadzenie zakonne, które bardzo duży nacisk kładzie na solidne wykształcenie swoich członków. Nauka seminaryjna składa się tam wpierw z filozofii, a następnie z teologii. Dominikanie żartują, że kiedy wstępują do seminarium, to w toku takiej edukacji wpierw tracą rozum, a potem wiarę. A widać Bocheński postanowił pójść pod prąd temu dowcipowi, bo przyszedł po rozum, a w pakiecie przyjął i wiarę. To przekładało się na jego teorie rozwijane w tej dziedzinie. 

Przyjmował założenie o wolicjonalistycznej naturze religii. Oznacza to, że wiara jest kwestią wyboru. Bocheński podkreślał, że treści wiary mają charakter porządkujący względem życia, a zatem wybór wiary jest wyborem regulującym życie, a zatem – można powiedzieć – racjonalnym podejmowanym ze względu na spodziewane skutki.

Po części przypomina to zakład Pascala, ale jest w rzeczywistości trawestacją starej tomistycznej definicji, wedle której wiara jest kwestią świadomego wyboru i konsekwencji w trwaniu w nim.

Gdybyśmy chcieli przyjrzeć się sposobowi uprawiania  filozofii przez Bocheńskiego należałoby zajrzeć do jego dzieł logicznych. W badaniach historycznych tego zagadnienia wyróżnił trzy okresy, kiedy logika rozwijała się dynamicznie, żeby pomiędzy nimi popadać w stagnację. Pierwszy taki okres obserwujemy w starożytności, następnie w czasie rozkwitu scholastyki i jemu współcześnie, czyli od początku XX wieku. 

Korzystając postępującego rozwoju narzędzi logicznych sprawdzał zawartość systemów filozoficznych pod kątem poprawności ich rozumowań. Taką metodą, jak już sygnalizowałem, chciał wykazać aktualność i słuszność myśli Tomasza z Akwinu.

Przykładem przyłożenia zimnego analitycznego oka do zagadnień łączących filozofię i teologię była analiza pięciu dowodów na istnienie Boga, które opracował św. Tomasz. Zwane są one pięcioma drogami i nie są  one, jak można by mniemać, przejawem posłuszeństwa autorytetowi kościoła, ale odniesieniem do autorytetu starożytnej filozofii. Bo każda z dróg mam wykazać konieczność istnienia absolutu i dopiero wykorzystanie takiej teorii filozoficznej do celów teologicznych pozwala interpretować ten absolut jako Boga wybranej religii.

A wygląda to tak

1) droga „z ruchu” – jeżeli istnieje ruch, to musi istnieć pierwszy poruszyciel; nawiązuje do fizyki Arystotelesa

2) droga „z przyczynowości sprawczej” – jeśli wszystko ma swoją przyczynę, to musi istnieć kres tego ciągu przyczyn, czyli pierwsza przyczyna;

3) droga „z przygodności i konieczności” – skoro istniejące byty nie istnieją w sposób konieczny, bo mogą powstać i zostać unicestwione, to musi istnieć byt, który istnieje koniecznie i dzięki niemu inne mają istnienie; tu Tomasz nawiązuje do poglądów arabskich interpretacji Arystotelesa autorstwa Ibn Siny i Ibn Ruszda: 

4) droga „ze stopni doskonałości” – rzeczy istniejące charakteryzują się różnym stopniem doskonałości, co wskazuje na istnienie pewnej hierarchii bytów, a zatem musi istnieć byt najdoskonalszy, który stanowi tej hierarchii szczyt; w tym przypadku św. Tomasz nawiązuje do poglądów Platona;

5) droga „z celowości” – człowiek kieruje się w swoim działaniu rozumem, ale nawet byty nierozumne wykazują dążenia, które można rozumem ujmować, a zatem rozumność ich działania jest związana z nakierowaniem na cel, jakim jest rozum, który nimi steruje, a zatem rozum najwyższy, najbardziej pierwotny.

Tak można streścić wykład tej kwestii u Tomasza z Akwinu, a Bocheński przekłada to na język współczesnej logiki. Bierze oryginalny tekst, który jest bardziej rozbudowany niż mój powyższy wyciąg. Dokonuje analizy użytych tam pojęć, aby je ujednoznacznić. Oddziela część tekstu ściśle argumentacyjną od retorycznych ozdobników w postaci np. zwielokrotnionych dowodów lub podawanych różnorodnych uzasadnień. Uzyskując tak oczyszczoną treść zmienia zdania na formuły logiczne i zestawia w dowody, a następnie sprawdza ich poprawność. 

Na tym etapie zapis jest już zmieniony w logiczną notacje i Bocheński dokonuje zabiegów matematycznych, czysto formalnych, by stwierdzić, że dowody które sformułował średniowieczny filozof są poprawne. 

Tak zatem średniowieczna łacina może spotkać się ze współczesną logiką matematyczną. Jeżeli są Państwo spragnieni szczegółów odsyłam do tekstu Bocheńskiego “Pięć dróg” w tomie “Logika i filozofia”. Można tam zobaczyć, że w pracy filozofa metafizyka nie ma w sobie nic ze wzniosłości i górnolotności o jaką można by ją posądzać przy jej potocznym postrzeganiu. Ot, żmudna analiza, która zdecydowanie odbiega od powszechnego mniemania o filozofii chrześcijańskiej. 

W takich analizach zawierała się profesjonalna część działalności filozofa Marii Józefa Bocheńskiego. Ale jak już powiedziałem wcześniej, był on osobowością bujną, jego życiorys to pokazuje wyraźnie. Jako ciekawostkę podam, że jego pasją była jazda samochodem, a w wieku lat 70 zdał egzamin uzyskując licencję pilota i przez dziesięć lat aktywnie z niej korzystał odbywając liczne podróże. Ponadto cenił dobre trunki i charakteryzował się dużym dystansem do własnej osoby, czego wyrazem może być fakt spisania swego własnego nekrologu, żeby oszczędzić tego wysiłku potomnym, zadanie im ułatwić. Nekrolog ten potem uaktualniał o kolejne wydarzenia, gdyż żył lat 93.

Jego osobowość zdominowała w Bocheńskim przytomnego badacza i oprócz dzieł filozoficznych, które czytają nieliczni specjaliści, jest autorem wielu wypowiedzi publicystycznych, które dobrze napisane, żywo odnoszące się do zjawisk aktualnych dają wyraz osobistych sympatii i poglądów poza filozoficznych. Jednym z przykładów takich prac jest popularna książka “Sto zabobonów”, która z jednej strony ma być antidotum na łatwe uleganie popularnym poglądom i łatwym diagnozom, co Bocheński z zacięciem piętnuje, ale z drugiej strony wnikliwa analiza tekstu sprawia, że orientujemy się nagle, że zabobony, które omawia autor rozumiane są przez niego w sposób sobie właściwy, z pominięciem innych perspektyw, w których można by ująć te kwestie. Tym samym zaczyna on dyskusje z samym sobą bardziej, niż podejmuje trudności, jakie stawia przed nami świat pojęć.

Tak zatem obie przedstawione dziś postaci Albert Krąpiec i Józef Maria Bocheński nie poddają się jednoznacznym ocenom ani jako ludzie, ani jako naukowcy. Z jednej strony zdają się być doskonałymi kandydatami na autorytety, z drugiej są przykładem na to, jakie pułapki czekają na człowieka, kiedy rozciąga swoją aktywność poza dziedzinę, w której jest niekwestionowanym wzorem. 

Ale to dobrze, że mamy takie przykłady, bo dzięki temu życie i filozofia mogą trwać w płodnym związku z pożytkiem dla nas wszystkich, którzy pielęgnujemy przekonanie, że do wszelkich przekazów należy podchodzić krytycznie i czy nam z filozofami katolickimi po drodze, czy też nie, to możemy z ich myśli wyciągnąć stosowną korzyść.

Dziękuję Państwu za uwagę. 

Zachęcam do subskrypcji naszego kanału PROM*Kultura, dzięki czemu będą Państwo na bieżąco informowani przez Wielkiego Brata o nowych wideo, które tu zamieścimy.

Chciałbym także zachęcić do podzielenia się refleksjami po tym wykładzie w komentarzach pod filmem oraz na naszym profilu PROM*Kultura na fejsbuku.

Wierzę, że filozofia to nie suche myśli, ale okazja do spotkania się ludzi i wymiany poglądów, a choć formuła nagrań wideo nie daje takiej możliwości, to media społecznościowe jak najbardziej, więc jeżeli mają Państwo jakieś pytania, propozycje i uwagi, to zachęcam do rozmowy.

Dziękuję i zapraszam na kolejne spotkania.