Szanowni Państwo
nazywam się Paweł Paniec i po raz ósmy mam przyjemność przywitać Państwa na wykładzie z cyklu “Myślimy po polsku”.
Nasze spotkania są realizowane przez Stowarzyszenie PROM Kultura a jest to możliwe dzięki wsparciu finansowemu Miasta Gdańska.
“Myślimy po polsku – czyli jak?” Żeby się dowiedzieć, skąd bierze się nasz sposób myślenia postanowiliśmy przybliżyć Państwu polskich myślicieli i filozofów, którzy swoją pracą wywarli istotny wpływ na kształt polskiej kultury.
Pretekstem do tego jest fakt, że Sejm RP wybrał na patronów roku 2020 m. in. dwóch filozofów: Romana Ingardena i Józefa Marię Bocheńskiego.
O tych dwóch panach opowiadałem we wcześniejszych odcinkach tego cyklu, jeżeli nie mieli Państwo okazji obejrzeć ich wcześniej, to nic straconego, na stronie internetowej dostępnej pod adresem promkultura.org/myslimypopolsku (pisane – , o ironio! – bez polskich znaków) zamieszczone są wszystkie dotychczas wyprodukowane przez nas opowieści o polskich filozofach.
Poprzednie wykłady rozpoczynałem od lamentu nad tym smutnym faktem, że patroni tego roku, podobnie jak większość ich kolegów po fachu są zupełnie nieznani szerszej publiczności. Jest to fakt warty zmiany o tyle, o ile nieznajomość ta powoduje nieświadomość podstaw wielu zjawisk tworzących naszą społeczną codzienność. Nieświadomość taka to z kolei przeszkoda w krytycznym podejściu do przyjmowanych za zwyczajne poglądów i opinii, które składają się na naszą kulturę.
Krytyczne podejście nie oznacza, jak może nam się kojarzyć to określenie, krytykowania. Nie chodzi o to, by krytykować naszą zbiorową świadomość, bo w krytykowaniu Polacy są świetni. Krytyczne podejście to takie, które każe nam się zastanowić nad zasadnością wyznawanych poglądów, ich pochodzeniem, a także krytyczne podejście pozwala traktować nasz światopogląd z dystansem, co z kolei ułatwia dyskusję z osobami, które nie podzielają naszych przekonań na kluczowe kwestie.
Bohater dzisiejszego spotkania jest właśnie takim filozofem, który uczy nas krytycznego podejścia do wszystkiego, co uważamy za słuszne, co mamy za udowodnione i w co wierzymy. A ponadto jego osoba wzbudza po dziś dzień wiele kontrowersji, więc żeby skupić się na jego poglądach, będziemy musieli wpierw zdystansować się względem oceny jego postępowania.
Podobnie jak omawiany w poprzednim odcinku Józef Tischner interesujący nas dzisiaj filozof nie należy do tych zapomnianych, o których mówiłem wcześniej. Obaj panowie byli swego czasu gwiazdami telewizji, w czasach kiedy telewizja publiczna nie obawiała się kształtować gustów i postaw, zamiast im hołdować.
Proszę Państwa, będę dziś opowiadał o Leszku Kołakowskim.
Leszek Kołakowski urodził się w Radomiu 23 października 1927 roku, jego matka zmarła gdy miał 3 lata, wychowywał go ojciec, który był socjologiem zajmującym się teorią spółdzielczości, ale również aktywnym działaczem społecznym i oświatowym. Ruch spółdzielczy był w okresie międzywojennym inicjatywą, która zrodziła się po lewej stronie sceny politycznej w celu, brutalnie mówiąc, łatania problemów społecznych wynikających z biedy i zacofania, w jakim tkwiło polskie społeczeństwo po latach zaborów.
II Rzeczypospolita była na wielu polach niewydajna nie tylko z powodu cywilizacyjnych zapóźnień, ale również jawnych niesprawiedliwości systemowych i gier politycznych. Wiele osób, jak np. omawiani w piątym wykładzie z serii “Myślimy po polsku” Maria i Stanisław Ossowski angażowało się w działalność spółdzielni, które nie tylko zajmowały się budową mieszkań dla mieszkańców rozrastających się dynamicznie miast, ale m.in. organizowały one nauczanie dla ludności robotniczej, która ze względu np. na powszechny analfabetyzm nie miała możliwości dbania o własne prawa.
W takim klimacie wychowywał się Leszek Kołakowski w pierwszych latach swojego życia. W trakcie wojny jego ojciec został stracony za działalność konspiracyjną. Jeszcze przed zakończeniem działań wojennych Kołakowski zdaje eksternistycznie maturę i w 1945 roku rozpoczyna studia na nowo utworzonym Uniwersytecie Łódzkim.
W tym samym roku wstępuje do do komunistycznego Akademickiego Związku Walki Młodych, a w 1946 zostaje członkiem Polskiej Partii Robotniczej. Jako zadeklarowany komunista angażuje się nie tylko w działalność naukową, ale bierze udział w tzw. walce ideowej.
Jednocześnie jest najmłodszym asystentem profesora Tadeusza Kotarbińskiego, bohatera czwartego odcinka naszego cyklu “Myślimy po polsku”, który mogą Państwo obejrzeć na stronie promkultura.org/myslimypopolsku (pisane bez polskich znaków)
Studia kończy w 1950 roku i pierwszej połowie lat 50-tych naucza w Instytucie Kształcenia Kadr Naukowych szkole wyższej nakierowanej na formowanie komunistycznych urzędników wiernych systemowi. Instytut kierowany jest przez Adama Schaffa głównego realizatora marksistowskiej czystki w polskim środowisku naukowym.
Jednocześnie pracuje na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie w 1953 broni pracę doktorską pod tytułem “Spinoza jako zjawisko historyczne swojej epoki”. Recenzentami jego pracy było dwoje wybitnych naukowców Maria Ossowska i Tadeusz Kroński.
W latach 1957–1968 kierownikiem Katedry Historii Filozofii Nowożytnej na Uniwersytecie Warszawskim. W roku 1957 został redaktorem naczelnym pisma Studia Filozoficzne.
Od połowy lat 50-tych jego zainteresowania naukowe i aktywność społeczno – polityczna zmieniają kierunek w stronę tzw. rewizjonizmu, który można by określić najprościej jako niekanoniczny nurt w łownie polskiego marksizmu. Niekanoniczny, czyli niezgodny z interpretacją, którą promowała rządząca partia. Angażuje się w tzw. odwilż, która dochodzi do głosu po śmierci Józefa Stalina, staje się mówiąc w przenośni duchowym przywódcą tego ruchu. Szybko jednak wchodzi w konflikt z nową władzą i już 1957 roku na Plenum Komitetu Centralnego PZPR Władysław Gomułka atakuje Kołakowskiego za głoszone opinie.
W 1964 roku Kołakowski otrzymuje tytuł profesora.
W 1966 roku wygłasza w trakcie zebrania na Uniwersytecie Warszawskim odczyt pt. „Rozwój kultury polskiej w ostatnim 10-leciu”, w które krytycznie odnosi się do sytuacji w Polsce po 1956 roku. Tydzień później zostaje wydalony z partii.
Już wcześniej angażuje się w poparcie dla rodzących się ruchów opozycyjnych, co doprowadza do tego, że w 1968 roku na fali wypadków marcowych został pozbawiony prawa nauczania, zwolniony z Uniwersytetu Warszawskiego, a jego nazwisko zostaje objęte zapisem cenzorskim. Nie tylko nie można drukować jego prac, ale nie można również ich cytować w tekstach innych naukowców. Stan taki trwa do 1988 roku.
W listopadzie 1968 roku Leszek Kołakowski wyjeżdża wraz z rodziną z Polski.
Korzysta z zaproszenia McGill University w Montrealu w Kanadzie i rozpoczyna tam wykłady. W 1969 roku otrzymał katedrę na University of California w Berkeley, a od 1970 roku otrzymuje godność Senior Research Fellow w All Souls College w Oxfordzie. Przynależność do tego kolegium, które nie prowadzi działalności dydaktycznej, a jedynie zrzesza wybranych naukowców jest uważana za jedno z najbardziej prestiżowych wyróżnień w brytyjskim świecie naukowym.
W kolejnych latach zajmuje się działalnością dydaktyczną, publikuje liczne prace naukowe i publicystyczne. Angażuje się we wspieranie opozycji demokratycznej w Polsce, od 1978 roku jest oficjalnym reprezentantem Komitetu Obrony Robotników poza granicami kraju. Od 1989 roku wraca oficjalnie do polskiego życia publicznego, jego książki są publikowane, występuje w telewizji z programami popularyzującymi myślenie filozoficzne.
Był członkiem licznych organizacji naukowych w tym Międzynarodowego Instytutu Akademii Brytyjskiej, Amerykańskiej Akademii Nauk, Bawarskiej Akademii Sztuki.
Jest laureatem licznych nagród m.in. Pokojowej Nagrody Księgarzy Niemieckich (z 1977 roku), Nagrody Polskiego PEN Clubu, Nagroda Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych im. Johna Klugego zwanej filozoficznym Noblem, w 1998 roku został odznaczony przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Orderem Orła Białego.
Zmarł 17 lipca 2009 w Oksfordzie został pochowany na Warszawskich Powązkach.
W trakcie naszych spotkań przedstawiłem Państwu szereg postaci, które reprezentowały różne typy polskich intelektualistów. Mieliśmy XIX wiecznego profesora o sztywnych poglądach i postawie w postaci Kazimierza Twardowskiego. Był dżentelmen, który stoi niejako obok wydarzeń tego świata skupiony na rzeczach o znaczeniu ponadczasowym, taki był Władysław Tatarkiewicz. Uczeni zaangażowani społecznie, którzy próbują wpływać na kształt tego świata, jak małżonkowie Ossowscy. Kotarbiński, który z rozumiejącym uśmiechem wspiera swoich uczniów i nie odmawiający żadnej opcji, która pozwala realizować choć małe dobro.
Niezłomny bojownik o wolność i demokrację, wojujący i na froncie i na katedrze, czyli Józef Maria Bocheński. Układający się z władzą w sposób wątpliwy moralnie katolicki tradycjonalista, takim był Albert Krąpiec i mieliśmy jeszcze wybitnego intelektualistę, który barwnym językiem brata się z ludem i próbuje zaszczepić mu trochę rozumu w trudnych czasach, czyli Józef Tischner.
To taki skrótowy przegląd tego, co w bardziej rozwiniętej formie znajdą Państwo w wykładach dostępnych na stronie promkultura.org/myslimypopolsku (pisaneg bez polskich znaków).
Jest to galeria postaci w większości sympatycznych, których postawy budzą zrozumienie. Ale mamy w naszej historii inny typ intelektualisty, o którym powiedzieć, że wzbudza mieszane uczucia, to mało powiedzieć. I niejednokrotnie łatwo przychodzi usprawiedliwić Alberta Krąpca, który jako katolicki duchowny aspirujący do miana moralnego autorytetu po cichu toczył swoją grę z komunistyczną służbą bezpieczeństwa, której etyczny wymiar był wątpliwy.
Ale trudno w powszechnej opinii znaleźć zrozumienie dla osób zadeklarowanych po wojnie jako wyznawcy nowego ładu i wierzący w komunizm. Do tej grupy należał właśnie omawiany przeze mnie teraz Leszek Kołakowski. Piętno, jakie pozostawia przynależność do struktur partyjnych ciągnie się za tego typu intelektualistami do dziś i dla wielu osób jest powodem do odrzucenia dzieła ich całego życia, które w większości było realizowane po zrewidowaniu swoich prokomunistycznych sympatii.
Nie chcę teraz analizować fenomenu zaangażowania politycznego niektórych intelektualistów polskich w okresie lat 50-tych czy 60-tych, ale chcę zwrócić uwagę na fakt, że spośród tych, którzy zrewidowali swoje postawy i orientacje ideowe niewielu było takich, którzy potrafili ze swojej drogi wyciągnąć intelektualne bogactwo i wyprowadzić myśl o uniwersalnym znaczeniu. Nie wspominamy dziś np. Adama Schaffa, który będąc komunistycznym organizatorem życia uniwersyteckiego nie wsławił się istotnym dorobkiem naukowym. Ale mówimy o kilku innych, których znaczenie dla światowej, a nie tylko polskiej kultury wzrastało przez lata następujące po zerwaniu z komunizmem.
Nie przytaczam tych argumentów by wybielać postawy ludzi takich jak Leszek Kołakowski. Niewątpliwie zaangażowanie w struktury partyjne pociągało konsekwencje, których Kołakowski wstydził się do końca życia, do czego otwarcie się przyznawał. Pisał teksty krytykujące różne poglądy sprzeczne z linią władzy, których poziom nie przystawał szanującemu się intelektualiście, a kontekst powstania i ogłoszenia zasługiwał na moralne potępienie.
Brał udział w nagonce na profesorów szkoły lwowsko – warszawskiej. Razem z innymi młodymi działaczami komunistycznymi podpisał list, który stał się przyczyną usunięcia z katedry Władysława Tatarkiewicza.
Jednocześnie korzystał z przywilejów, jakie przysługiwały osobom działającym po linii systemu władzy. Nie miał kłopotów z publikacją swoich tekstów, jego kariera akademicka rozwijała się w szybkim tempie. Można powiedzieć, że w tamtym czasie nie znajdował na swojej drodze przeszkód organizacyjnych ani merytorycznych.
Przykładem jego silnej pozycji może być historia, którą można wyczytać z korespondencji Romana Ingardena z komitetem redakcyjnym Biblioteki Klasyków Filozofii, dla której Kołakowski realizował tłumaczenie. Stary krakowski profesor wypowiadał się krytycznie o pracy młodego naukowca, jednocześnie stwierdzał, że jest przekonany, że jego uwagi nie będą miały znaczenia, więc prosi o wyłączenie z prac na tym tematem. Innymi słowy szkoda było Ingardenowi czasu na coś, co i tak nie przeszkodzi wschodzącej gwieździe działać wedle własnego widzimisię.
Z dalszego toku tej korespondencji wynika, że jednak nie docenił Kołakowskiego, bo ten choć parł do przodu, to jednak doceniał walory merytoryczne starej kadry.
I tu zapewne tkwi klucz do zagadki, jaką jest czemu niektórzy nie potrafili podnieść się z zaangażowania w komunizm i poza oparciem w partii nie byli w stanie nic innego osiągnąć, a czemu inni, jak Kołakowski potrafili przenieść fundamenty swojej myśli na pewniejszy grunt.
Bo faktem jest, że Kołakowski nie przestał być marksistą ze względów koniunkturalnych, jak się niejednokrotnie sugeruje. Analiza jego twórczości i aktywności w naukowym środowisku Polski lat 50-tych i 60-tych wykazuje jednoznacznie, że jego powodzenie wynikające ze związku z partią komunistyczną skończyło się, gdyż Kołakowski odwrócił się od marksizmu. Proces ten trwał niemal 20 lat i przechodził różne fazy, aby ostatecznie znaleźć wyraz tak w jego pracach teoretycznych, jak i postawie społecznej.
Marksizm jako oficjalna doktryna światopoglądowa w ZSRR i od końca lat 40-tych w Polsce był poglądem od oryginalnej myśli Marksa już dosyć odległym. Nie stanowiło to problemu dla większości marksistów, realizowano narzucony program i korzystano z parasola, jaki nad głoszącymi poprawne poglądy funkcjonariuszami roztaczał system.
Kołakowski mimo, że od początku brał udział w pracach nad wcielaniem systemu w życie wychodził jednak z odmiennej pozycji. Choć atakował osiągnięcia szkoły lwowsko – warszawskiej, to jednak jeszcze na studiach w Łodzi był asystentem Tadeusza Kotarbińskiego. Ten zaszczepił mu swój pogląd zwany reizmem. Był to pogląd materialistyczny i empirystyczny, ale w innym sensie niż proponowali to marksiści.
Poza tym Kołakowski interesował się myślą młodego Marksa i jego neo heglowską kontynuacją. A to trochę tak, jakby, odnosząc do innych zjawisk, Dobrą Nowinę poznawać nie z kazań głoszonych z ambony, ale sięgając do źródła. Analogia ta zresztą znajdzie odbicie w postawie tego filozofa.
Trzecie rzecz, że Kołakowski już w punkcie wyjścia posiadał duży kapitał intelektualny w postaci szerokiego rozeznania w kulturze humanistycznej. To, czego brakowało wielu studentom na powojennych uczelniach, Kołakowski miał opanowane dzięki inteligenckiemu środowisku, z którego się wywodził.
Te trzy czynniki sprawiły, że choć bohater dzisiejszej opowieści był zaangażowany w działalność ideologiczną, to jednak posiadał pewne podstawy, które zaszczepiły go przed bezkrytycznym przyjmowaniem oficjalnie głoszonych poglądów.
Tak zaczyna się kształtować oryginalna ścieżka, jaką podążyła myśl Kołakowskiego. Prowadził dwojakie dyskusje polemiczne, z jednej strony atakował przeciwników marksizmu, ale z drugiej stawiał pytania i tezy, które dla marksistów nie były wygodne. Już w początkowych latach jego samodzielnej aktywności naukowej zarysują się wątki, które będą przedmiotem jego analiz w latach późniejszych, kiedy od nauk Marksa się odetnie.
Ostre starcia ideologiczne ze stanowiskami religijnymi, ale również z filozofią nazywaną przez komunistów “idealistyczną” sprawią, że dokładnie przyjrzy się tym poglądom, co było niezwykłe z punktu widzenia ówczesnej metody. Nie dość, że się zapoznał, to jeszcze zaczął korzystać z niektórych wątków myśli swoich przeciwników. Tak w jego marksistowskiej wizji pojawiają się wyłomy np. w postaci uznania indywidualnej odpowiedzialności jednostki w procesie historycznym, co było wykroczeniem przeciwko ortodoksji, która zakładała determinizm społeczny.
Dalej idąc tym tropem, gdy po śmierci Stalina następuje chwilowe rozluźnienie światopoglądowe wysuwa interpretacje stalinizmu jako sekty religijnej przyjmującej paranoidalny obraz świata, w której wódz ma nieograniczoną władzę sprawowaną na zasadzie przejawów własnej woli. Z dzisiejszej perspektywy to nic odkrywczego, ale wtedy? Proszę się zastanowić.
W połowie lat 50-tych myśl Marksa Kołakowski przyrównuje do utopii i dowodzi, że straciła ona trafność jeśli idzie o przewidywanie dalszego toku dziejów i na tamten moment może mieć wartość jedynie jako impuls moralny, który będzie mobilizował do przemieniania postaw, a nie można uznać jej za naukową teorię.
W drugiej połowie lat 50-tych Leszek Kołakowski zostaje uznany w Polsce za niekwestionowanego duchowego przywódcę rewizjonizmu. Był to ruch, który krytycznie odnosił się do realiów politycznych, jakie panowały w Polsce. To był czas, kiedy niektórzy marksiści trzeźwieli nieco po latach wcześniejszych doświadczeń, ale nie oznaczało to wykroczenia poza ramy komunizmu, chodziło o znalezienie takiej jego formy, która byłaby wolna od wad, które przejawiał ten system wcześniej.
Rewizjoniści postulowali
- demokratyzację życia politycznego, jawność decyzji politycznych, publiczne dyskusje, zniesienie systemu represyjnego i podporządkowanie tajnej policji wymiarowi sprawiedliwości
- wprowadzenie wewnątrzpartyjnej demokracji
- niezależność rad robotniczych – odpowiednika związków zawodowych jako efektywnego organu zarządzania zakładami przemysłowymi
- suwerenność państwową i równość między państwami wchodzącymi w skład bloku socjalistycznego
- zwiększenie możliwości działania wolnego rynku, zniesienie przywilejów, racjonalizacja planowania, udział robotników w zyskach ich przedsiębiorstw.
Były to hasła, które można było podnosić przez krótki okres tzw. odwilży, kiedy do władzy doszedł Władysław Gomułka, ale szybko zgasił on tlące się nadzieje na odnowienie życia społeczno – gospodarczego.
W tym czasie twórczość filozoficzna Kołakowskiego zaczyna powoli odsuwać się od marksizmu. Omawiane przed chwilą nowe wątki zostają wzbogacone o kolejne zaczerpnięte zarówno ze współczesnej filozofii, jak i z teologii, która zaczyna fascynować Kołakowskiego bynajmniej nie ze względów fideistycznych, bo jest on daleki od osobistej wiary, ale ze względu na analogie jakie dostrzega między systemami wiedzy naukowej, a obrazami świata, jakie buduje się w obszarze religii. Kształtuje się grunt pod rozwijaną w późniejszych latach teorię kultury, która będzie głównym wyznacznikiem oryginalnych poglądów Kołakowskiego.
W ówcześnie drukowanych pracach omawianego filozofa pojawia się wiele wątków, które nie pasują do siebie, jakby zgubił azymut intelektualny i szukał właściwej drogi, która poprowadzi go marksizmu wyznawanego w latach 50-tych ku dalszemu rozwojowi jego myśli. Proces ten przyspiesza w drugiej połowie lat 60-tych, ale przyćmiewają go wypadki związane z publiczną aktywnością Kołakowskiego.
W 1965 roku angażuje się w obronę oskarżonych przez partię Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Razem z Marią Ossowską i Tadeuszem Kotarbińskim pisze słynną “Opinię w sprawie pojęcia wiadomości”, jaka ma być podstawą oddalenia zarzutu, jakoby dwaj opozycjoniści w Liście otwartym do Partii szerzyli fałszywe wiadomości. Filozofowie dowodzą, że nie można wiadomością nazwać wyrażanych opinii. Tego typu wystąpienia publiczne stają się przyczyną oficjalnej krytyki ze strony władz, ale za moment kluczowy uznaje się wspomniany już odczyt z okazji 10-lecia tzw. odwilży, w którym Kołakowski uderza w partyjne władze. Ma to miejsce w roku 1966, a w dwa lata później angażując się w tzw. wypadki marcowe Kołakowski daje komunistom bezpośredni pretekst do odsunięcia go na margines życia akademickiego i publicznego, by pod koniec 1968 opuścić Polskę na ponad dwadzieścia lat.
Emigracja nie jest dla Kołakowskiego elementem życiorysu, który zaburzył jego działalnością naukową, wprost przeciwnie, można uznać, że był to element naturalnego rozwoju, bo dzięki przenosinom na Zachód, gdzie został przyjęty, można powiedzieć, z otwartymi ramionami, wątki myśli, z którymi borykał się od dziesięciu lat może zacząć swobodnie rozwijać w środowisku, które nie wymaga od niego posłuszeństwa w myśleniu.
Jednak pierwsze, co możemy zauważyć w jego działalności po opuszczeniu Polski, to ogromna praca, jaką wykonał pisząc pomnikowe dzieło zatytułowane “Główne nurty Marksizmu”. Można by to nazwać spowiedzią rewolucjonisty. Może miał potrzebę oczyszczenia, jeśli tak to niewątpliwie jest to niezaprzeczalnie najdłuższy rachunek sumienia, jaki znam. Trzy tomy. Grubo ponad tysiąc stron, na których opisana jest nie tylko myśl Marksa, ale wszystkie jej odmiany i interpretacje, jakie miały znaczenie dla późniejszego wcielania jej w życie lub akademickiego rozwijania w zachodniej filozofii.
Opisałem to dzieło trochę z przekąsem jako spowiedź rewolucjonisty i realizację osobistej potrzeby oczyszczenia. Niektórzy złośliwie twierdzą, że Kołakowski chciał się w ten sposób odciąć od swojej przeszłości. Ale w rzeczywistości myślę, że główną intencją stworzenia tego dzieła było kompleksowe pokazanie nurtu myśli, który był chyba najbardziej wpływowym jeżeli chodzi o naszą współczesność.
W Polsce mamy tendencję do lekceważącego traktowania myśli Marksa. Kojarzy się nam z toporną propagandą okresu komunistycznego, językiem z filmów Barei i scenami, w których na zebraniu w szkole czy zakładzie wstaje aktywista i z kartki duka jakieś formułki, które mają wyrażać popierany przez partię pogląd na każdą sprawę.
Takie spojrzenie pozwala nam zlekceważyć niezaprzeczalny fakt, że myśl Marksa była bardzo istotnym impulsem intelektualnym dla XX wiecznych myślicieli, nie tylko filozofów.
Jej popularność nie brała się tylko z tego, że została przyniesiona na bagnetach armii czerwonej, bo może tak było w Rosji i radzieckich republikach. Ale nie miało to miejsca na zachodzie, gdzie do dziś wątki marksowskie rozwija się, jako sposoby analizy rzeczywistości. Nie jest to tylko przejaw, jak się nam wydaje, choroby intelektualnej, na którą zapadają społeczeństwa dobrobytu, które mogą rozwijać myśli oderwane od rzeczywistości. Jest to przejaw tego, że Marks tocząc swoje analizy dotknął istotnych momentów ludzkiej rzeczywistości, a szczególnie stosunków społecznych, jakie wytworzyły się w XIX – wiecznym industrialnym społeczeństwie i które bywają do dziś aktualne.
Z drugiej strony nie znaczy to, że należy myśl Marksa traktować jako prawdę objawioną. Nie traktuje się tak żadnej teorii filozoficznej. Nie była ona nigdy traktowana w ten sposób, bo nawet sakralizacja marksizmu w ZSRR dotyczyła reinterpretacji tej myśli dokonanej przez Lenina i innych ideologów i w większości nie miała wiele wspólnego z oryginalną teorią Marksa. Ta ostatnia, jak widać po przykładzie Kołakowskiego, mogła doprowadzić do odrzucenia sowieckiego marksizmu.
Faktem jest jednak, że i dziś Marks miałby nam coś do zaproponowania. Na przykład zastanówcie się Państwo, czy pojawiające się w każdy poniedziałek na portalach społecznościowych memy o tym, jak to internauci nie znoszą swojej pracy nie jest przejawem klasycznej marksowskiej alienacji, dzięki której pracownik oderwany jest od materii, w której działa, a tym samym nie widzi sensu podejmowanych wysiłków.
“Główne nurty marksizmu” mają podtytuł “Powstanie – rozwój – rozkład” i myślę, że tak należy przyglądać się myśli Marksa – od inspirujacych wizji i utopijnych inspiracji moralnych, które mogą być godne uwagi przez liczne interpretacje, po te wizje, które wypaczyły oryginalną myśl albo po te oryginalne myśli, które straciły na aktualności i należy je odrzucić.
Innymi słowy napisał Kołakowski ta potężną książkę ku inspiracji, ale bardziej ku przestrodze wobec poglądów, które stale inspirują.
Jednak “Główne nurty marksizmu” choć to książka wielka zarówno pod względem podejmowanej tematyki, jak i rozmiaru, to nie jest to szczytowe osiągnięcie Kołakowskiego. Nie było jego zamierzeniem po wyjechaniu z Polski zostanie ekspertem od marksizmu i komunizmu, co z pewnością przyszłoby mu z łatwością i był na to popyt.
Kołakowski jeszcze zanim przyszło mu wyemigrować rozwijał już własną oryginalną teorię, którą zawarł w książeczce malutkiej, którą łatwo przegapić na półce, a i w napisana jest dosyć zawile, więc nie zachęca do zgłębiania, ale ze wszech miar warto. Tytuł tej pracy to “Obecność mitu”. Została napisana na przełomie lat 1966 – 67, więc nie mogła ukazać się w Polsce, stąd Kołakowski wydał ją dopiero w 1972 roku na emigracji.
Jak już powiedziałem, Kołakowski zainteresował się sferą religijną i badając teologiczne ujęcie rzeczywistości i jednocześnie analizując jej empiryczno – racjonalne modele obecne w nauce i filozofii dostrzegł pewne analogie między nimi.
Analogie te opierały się na potrzebie wszechogarniającego wyjaśnienia rzeczywistości, do jakiego dążą te odrębne porządki rzeczy. O ile nie dziwi to w przypadku wizji religijnych o tyle może zastanawiać w przypadku nauki. Ta przecież, we współczesnym wydaniu, ma wyraźnie określone zakresy obowiązywania.
To jednak spełnia się czysto technicznym ujęciu aktywności naukowej. Czyli takiej, która ma rozwiązać nam konkretne problemy. Wynalezienie szczepionki nie wymaga powiązania z teorią wszechświata.
Ale jeżeli spojrzymy na budowany na podstawie naukowych osiągnięć całościowy model rzeczywistości, to okazuje się, że realizowana jest w nim ta sama potrzeba – potrzeba wyjaśnienia ludzkiego istnienia w całości.
Realizacją tej potrzeby są rzeczywistości mityczne, jakie wytwarza człowiek. Mitu nie należy rozumieć w tym przypadku jako fabularną opowieść tożsamą z treściami religii antycznych, czy historii biblijnych. Nie jest to to samo, czego nauczono nas w szkole, gdzie czytaliśmy książki Parandowskiego.
Mit to wszechogarniające wyjaśnienie, które produkują ludzkie zbiorowości i wokół których się organizują. Mit jest nieusuwalnym składnikiem kultury. Mit jest podstawą wszystkich czynności nakierowanych na zrozumienie rzeczywistości.
Jeżeli nasz świat wydaje nam się czymkolwiek więcej niż zbiorem jednostkowych faktów bezpośrednio postrzeganych to jest tak dzięki mitowi, który porządkuje je w możliwe do wyjaśnienia całości.
Mit rodzi się z trzech potrzeb, jakie Kołakowski wyłania z wszystkich wytworów ludzkiej kultury.
- potrzeby przeżywania świata doświadczenia jako sensownego
- potrzeby wiary w trwałość ludzkich wartości, same z siebie nie mają wartości takiej mocy, by trwać muszą być zreifikowane – zmienione w rzecz, zamknięte w jakimś fizycznym nośniku albo przekazywane w ramach dziedzictwa cywilizacji
- potrzeby postrzegania świata jako ciągłego – zjawiska jawią nam się tylko jako wydarzenia atomowe, zmiany nie zakładają ciągłości, a przeskoki od jednego stanu do drugiego
Potrzeby te towarzyszą ludzkości w całej znanej historii i na te potrzeby odpowiadają kolejne formy jakie przybiera kultura.
Rodzą się w ten sposób dwa zasadnicze rodzaje mitu – mit religijny i mit rozumu.
Porządek mitu jest niesprowadzalny do porządku wiedzy, ale z drugiej strony, żeby uznać wartość wiedzy musimy zanurzyć się w porządku mitu.
Rodzi to pewne sprzeczności, bo musimy uwierzyć w pojęcie prawdy, by dowodzić prawdziwości jednostkowych faktów. Jednostkowość faktów przekonuje nas z kolei o nieciągłości świata.
Mit towarzyszy nam zatem, kiedy pytamy o pewność naszego poznania i logiczność rozumowań. Jest tak samo obecny, kiedy chcemy utrwalić wyznawane przez nas wartości. Kołakowski rozpatruje jego obecność w podejściu do zjawisk takich jak miłość, wolność, natura i tym podobne.
W ostatecznej konkluzji rodzi to tragiczną wizję człowieczeństwa. Obojętność natury i świata wobec naszego istnienia nie napawa optymizmem, ale to właśnie tak manifestuje się potrzeba wytwarzania mitów.
Moglibyśmy próbować trzymać się danych empirycznych, tak jak to robi współczesna nauka i niektórzy próbują na podstawie jej sukcesów technicznych dowodzić ostatecznej wartości poznania, ale to znowu popadanie w mit, bo porządki wiedzy i mitu nie są wzajemnie zamienne, ani nie ma między nimi ciągłości. Doraźna skuteczność nie jest gwarantem wiecznego sensu naszego istnienia.
Takie błędy szukania gwarancji jednego porządku w drugim widzi Kołakowski na przykład w wysiłkach, jakie uprawia filozofia tomistyczna, która próbuje sprowadzić prawdy teologiczne do dowodów logicznych.
W wykładzie poświęconym Albertowi Krąpcowi i Józefowi Marii Bocheńskiemu opisywałem dowody św. Tomasza na istnienie Boga i analizę potwierdzającą ich logiczną poprawność. Kołakowski występował przeciwko takiemu podejściu, bo było to właśnie mieszanie porządków mitycznych.
1) droga „z ruchu” – jeżeli istnieje ruch, to musi istnieć pierwszy poruszyciel;
Ale czy naprawdę musi istnieć pierwszy poruszyciel?
2) droga „z przyczynowości sprawczej” – jeśli wszystko ma swoją przyczynę, to musi istnieć kres tego ciągu przyczyn, czyli pierwsza przyczyna;
Ale czy naprawdę musi, czy tylko uspokajamy siebie?
3) droga „z przygodności i konieczności” – skoro istniejące byty nie istnieją w sposób konieczny, bo mogą powstać i zostać unicestwione, to musi istnieć byt, który istnieje koniecznie i dzięki niemu inne mają istnienie;
Ale czy naprawdę musi, czy to tylko nasze pragnienie każe nam tak myśleć?
4) droga „ze stopni doskonałości” – rzeczy istniejące charakteryzują się różnym stopniem doskonałości, co wskazuje na istnienie pewnej hierarchii bytów, a zatem musi istnieć byt najdoskonalszy, który stanowi tej hierarchii szczyt;
Ale czy naprawdę musi, czy tylko sami sobie taką hierarchię wymyśliliśmy?
5) droga „z celowości” – człowiek kieruje się w swoim działaniu rozumem, ale nawet byty nierozumne wykazują dążenia, które można rozumem ujmować, a zatem rozumność ich działania jest związana z nakierowaniem na cel, jakim jest rozum, który nimi steruje, a zatem rozum najwyższy, najbardziej pierwotny.
Ale czy naprawdę musimy dążyć do jakiegoś celu? Czy wszystko nie może się dziać przypadkiem?
Skoro zatem ani porządek nauki – czyli rozumu, ani porządek wierzeń czy uczuć, woli nie daje nam oparcia, to jesteśmy bliscy nihilistycznej konkluzji, ale ta też zanurzałaby nas w jakiejś formie mitu.
Proszę jednak pamiętać, że rolą filozofa nie jest pocieszanie człowieka, ani uzasadnianie słuszności jego przekonań, a konsekwentne poszukiwania punktu oparcia dla naszego światopoglądu? A jeżeli takiego pewnego punktu oparcia nie jesteśmy w stanie znaleźć? To też jest jakaś wskazówka.
W jednej w wydanych jeszcze w Polsce prac, które nie zaskarbiły Kołakowskiemu miłości komunistycznych władz prezentuje od dwie postawy, jakie może człowiek, a szczególnie filozof przyjąć wobec rzeczywistości: Kapłana i Błazna.
Pierwszy jest piewcą istniejącego porządku. Takiego, czy innego. Przekładając to na późniejsze kategorie, jakimi posługiwał się Kołakowski – kapłan zajmuje się utrwalaniem i pielęgnowaniem określonego mitu. Dbaniem o to, by był on uznany za jedynie obowiązującą prawdę.
Błazen z kolei przyjmuje odmienną postawę. Akceptuje swoją niewiarę w absoluty poznawcze, ale nie prowadzi go to wcale do ateizmu czy irracjonalizmu. Sprzeczności, jakie może rodzić uznanie koncepcji mitu godzi patrząc na te mity niejako z boku. Mówię niejako, bo wyjście poza mity w sensie absolutnym to może być dla człowieka tylko kolejne mityczne założenie. Ale obserwowanie mitów niejako z boku pozwala mu dostrzec funkcje, jakie spełniają, a zatem ich użyteczność w obrębie życia zbiorowości, która dany mit wyznaje.
Jak się łatwo domyśleć Leszek Kołakowski był zwolennikiem tej drugiej postawy. Nie deprecjonował ani porządku religijnego ani naukowego, uznawał role i zakresy obowiązywania każdego z nich.
Postawa błazna to “radykalny racjonalizm”, postawa “permanentnego rewizjonizmu wobec rzeczywistości, opartej na doświadczeniu historii i jej rozwojowych tendencji”.
Zwraca się przeciwko poglądom sugerującym, że możliwy jest światopogląd oparty jedynie na nauce. Samowystarczalność nauki postrzega jako ucieczkę od “pytań angażujących” czyli tych, które próbują odpowiedzieć na kluczowe kwestie dotyczące tak zwanej conditio humana, jest to swoista alienacja rozumu.
Jeszcze w Polsce w tekście z 1965 roku zatytułowanym “Jezus Chrystus – prorok i reformator” odchodzi od zwalczania religii i dostrzega jej potencjał związany z ujmowaniem kluczowych kwestii ludzkiego życia.
W języku religii chrześcijańskich widzi możliwość opisu sytuacji człowieka. Czerpie z niej zarówno wątki prometejskie, jak i pesymizm związany z niemożnością realizacji raju na ziemi z życiem jako porażką, cierpieniem, które jest nieuniknione. Jako lekarstwo na te ostatnie postrzega liczne teodycee broniące doskonałości świata zarówno te dowodzące jego doskonałości na polu religii, jak i te naukowe, które rokują świetlaną przyszłość ludzkości dzięki postępowi wiedzy technicznej.
Konsekwentnie powstrzymuje się od przywiązywania się do jakiejkolwiek tradycji religijnej, ale w kolejnych tekstach wyraża podziw dla postaci Jezusa Chrystusa i nauki zawartej w ewangelii.
Zwraca uwagę, że nie można Boga osobowego obecnego w chrześcijaństwie utożsamiać z Absolutem, którego jako ostateczną rację wyciągają filozofowie.
Za trzon doświadczeń religijnych uznaje mistycyzm, jako bezpośrednie doświadczenie porządku pozaracjonalnego.
Na polu etyki broni tabu jako podstawy moralności, regulatora ludzkich zachowań, jedynego, który nie odnosi się do siły i przemocy. Mówi o tym:
“nie przyświadczamy nszych moralnych wierzeń przez uznanie ich prawdy, lecz przez poczucie winy, gdy je gwałcimy” – tak wyjaśnia mit o grzechu pierworodnym – zawarte w nim doświadczenie winy i poniesionej klęski związane z przekroczeniem moralnego przekazu to kluczowe poczucie ludzkiej kondycji, na jaką jesteśmy skazani.
Dlatego opowiada się nie za etyką nakazów i zakazów, ale za etyką sytuacyjną – nazywa to w tytule jednego ze swoich tekstów – “Etyka bez kodeksu”, która rodzi się w obliczu sytuacji, które stanowią dla nas wyzwanie. Odwołuje się w ten sposób do posiadanej przez człowieka intuicji moralnej, ale i wspomnianych wcześniej motywów prometejskich i mistycznych.
Mistyk to jedyny człowiek, który może odmienić oblicze tego świata. Nie postrzegał mistyków tylko religijne, ale widział ich w każdym, kto bezpośrednio doświadcza prawdy tego świata, taki ktoś może zmieniać porządek kościoła, ale może też występować przeciw niesprawiedliwości w partii. Mistyk, to taki sygnalista, który ma odwagę pójść za pierwotną intuicją moralną.
Etyka bez kodeksu przypomina trochę etykę niezależną etykę Tadeusza Kotarbińskiego. Niejednokrotnie forma pism obu tych myślicieli zbliżała się do siebie.
Dużo u Kołakowskiego moralistyki, która pozostawia duży margines jeśli chodzi o zakres definiowanych pojęć, ale jednocześnie stawia konkretne wymagania i oddaje sprawiedliwość trudnościom, jakie każdy z nas przeżywa w momencie podejmowania decyzji etycznych.
Przykładowo:
Pojęcie sprawiedliwości społecznej jest mgliste i dzieli tę mglistość z wieloma normatywnymi ideami(…) jak na przykład pojęcie godności ludzkiej. Trudno zdefiniować, co to jest ludzka godność, nie jest to empiryczne znalezisko, lecz bez niego jesteśmy w kłopocie, gdy usiłujemy odpowiedzieć na proste pytanie: dlaczego niewolnictwo jest złe? Przy całej swojej mglistości pojęcie godności ludzkiej jest dostatecznie dobre, by się z takim pytaniem uporać.”
W swojej późnej twórczości Kołakowski konsekwentnie trzyma się roli błazna – tego radykalnego rewizjonisty. Unika formy poważnych filozoficznych traktatów – tworzy żartobliwe przypowieści, bajki, a jeśli już wykłada systematycznie, to więcej w tym inspiracji do myślenia niż odpowiedzi.
Można to dostrzec w ostatnich książkach wydanych za jego życia, które były zapisem wykładów stworzonych na potrzeby Polskiej Telewizji Publicznej. Sam ich tytuł jest przewrotny: “o co nas pytają wielcy filozofowie?”
Wszyscy przyzwyczailiśmy się, że filozofowie mówią, co powinniśmy myśleć i co uważać za słuszne. Ale Kołakowski zwraca nam uwagę na inną rolę myślicieli – powinni budzić namysł i skłaniać do tego, byśmy sami szukali odpowiedzi.
I im większy filozof, tym bardziej inspirujące pytania stawia. Kołakowski był pod tym względem mistrzem w swoim programowym błazeństwie. Dlatego polecam czytać jego książki, żeby sprawdzić, o co pyta nas Leszek Kołakowski i jaką odpowiedź możemy dać sobie i światu na kluczowe pytania.
Tymczasem dziękuję Państwu za uwagę.
Zachęcam do subskrypcji naszego kanału PROM*Kultura, dzięki czemu będą Państwo na bieżąco informowani przez Wielkiego Brata o nowych wideo, które tu zamieścimy.
Chciałbym także zachęcić do podzielenia się refleksjami po tym wykładzie w komentarzach pod filmem oraz na naszym profilu PROM*Kultura na fejsbuku.
Wierzę, że filozofia to nie suche myśli, ale okazja do spotkania się ludzi i wymiany poglądów, a choć formuła nagrań wideo nie daje takiej możliwości, to media społecznościowe jak najbardziej, więc jeżeli mają Państwo jakieś pytania, propozycje i uwagi, to zachęcam do rozmowy.
Dziękuję i zapraszam na kolejne spotkania.