Szanowni Państwo,
nazywam się Paweł Paniec i mam przyjemność po raz dziewiąty przywitać Państwa na wykładzie z cyklu “Myślimy po polsku”
Cykl ten jest realizowany przez Stowarzyszenie PROM Kultura a jest to możliwe dzięki dofinansowaniu, które otrzymaliśmy od Miasta Gdańska.
Bezpośrednią przyczyną, dla której podjęliśmy się realizacji projektu “Myślimy po polsku” jest fakt, że rok 2020 został ogłoszony przez Sejm RP rokiem Romana Ingardena i Józefa Marii Bocheńskiego. Było to dwóch wybitnych polskich filozofów, ale niewiele osób o tym wie. Mimo tego, że Roman Ingarden jest uznawany na świecie za klasyka filozofii, to w Polsce jego znajomość ogranicza się do wąskiego grona specjalistów.
Nie dotyczy to zresztą tylko tego filozofa, bo generalnie niewielu z nich przebiło się do szerszej publiczności, choć niewątpliwie mają nam wiele do zaoferowania, a to że ich myśl powstawała na naszej ziemi i towarzyszyła życiu polskiego społeczeństwa jest dodatkowym walorem, który może wskazywać, że może ona być nam bliższa niż myśli filozofów innych epok i krain.
Filozofowie tworzą życie kulturalne swego najbliższego otoczenia w sposób bardziej dyskretny niż inni twórcy, ale jest to wpływ bardziej fundamentalny i dociera do nas najczęściej właśnie przez dzieła pisarzy i artystów sztuk wszelakich. Warto jednak sięgnąć do źródła i dowiedzieć się, co mieli nam do powiedzenia polscy filozofowie i dlatego zachęcam do odwiedzenia naszej strony internetowej, na której znajdą Państwo zapis poprzednich wykładów. Dostępne są one pod adresem promkultura.org/myslimypopolsku (choć pisane bez polskich znaków).
Omawiałem dotąd postacie szerzej nieznane, jak na przykład wspomniany Roman Ingarden, Albert Krąpiec czy Kazimierz Twardowski. Ale trafiło się kilkoro filozofów, którzy zapisali się w pamięci, można zaryzykować takie stwierdzenie, pokoleń Polaków w tym Władysław Tatarkiewicz, Józef Tischner i Leszek Kołakowski.
Dziś opowiem o człowieku, który został włączony do tego wyboru polskich intelektualistów, choć nie był filozofem. Rozpoczynając serię “Myślimy po polsku” powiedziałem, że choć filozofia jest głównym motywem naszego zainteresowania, to nie będziemy się ograniczać tylko do tych, którzy uprawiali ją wprost, ale opowiem Państwu o kilku ważnych postaciach, które choć uprawiały inne profesje, to filozofia była w ich twórczości bardzo istotna, albo wywarli istotny wpływ na filozofię.
O takich niezawodowych filozofach mówimy myśliciele, czyli osoby o myślach dość ciekawych, by warto było poświęcić im uwagę. I dziś zapraszam Państwa do poświęcenia uwagi osobie i twórczości Zygmunta Baumana.
Jego sława zdecydowanie przerasta zasięg rozgłosu, jaki osiągnęły poglądy omawianych wcześniej filozofów, którzy też wzbudzili zainteresowanie szerokich kręgów publiczności – Leszka Kołakowskiego i Józefa Tischnera. Choć każdy z tych trzech myślicieli zrobił medialną karierę, to jednak w przypadku Zygmunta Baumana miała ona największy zasięg.
Jego myśl wzbudzała duże zainteresowanie, ale i jego osoba nie pozostawała nikomu obojętna i uważam, że trzeba przyjrzeć się obu tym aspektom, bo myśl Baumana starała się opisywać współczesny świat, a jego biografia dobrze odzwierciedlała jeden z bardziej istotnych aspektów polskiej historii.
Już omawiając życiorys Leszka Kołakowskiego poświęciłem dużo uwagi jego zaangażowaniu w komunizm, a w przypadku Zygmunta Bauman nie dość, że taki element biografii znajduje się w jego curriculum vitae, to jeszcze oprócz tego był żydem i przeszedł w związku z tym typowy dla Polaków tego wyznania zestaw nieszczęść. Ale zacznijmy od początku.
Zygmunt Bauman urodził się 19 listopada 1925 roku w Poznaniu. Jego rodzina była raczej uboga, rodzice ledwo wiązali koniec z końcem, ojciec imał się różnych zajęć bez większego powodzenia próbując realizować rodzinne tradycje w handlu, aby w końcu wylądować na skromnej posadzie księgowego, co zapewniło w pewnym momencie rodzinie skromny, ale stabilny byt.
Mały Zygmunt Bauman ze szkoły wspomina stałe szykany, które spotykały go w związku z tym, że był żydem. Historie smutne, a do tego niejednokrotnie absurdalne, jak np. ta, w której jako chłopiec został uwięziony w piwnicy przez polskiego harcerza i wypuszczony dopiero, kiedy uroczyście przysiągł, że nigdy nie będzie porywał chrześcijańskich dzieci i dodawał ich krwi do macy.
W momencie wybuchu II wojny światowej Baumanowie udają się wpierw do rodziny do Włocławka, a następnie rozpoczynają pochód na wschód, aby ostatecznie wylądować w ZSRR. O ich sytuacji na wygnaniu w Związku Radzieckim zadecydował szczęśliwy traf – matka jako doskonała gospodyni, która od dawna w biednym domu potrafiła wyczarować smaczne potrawy nie mając za bardzo co do garnka włożyć świetnie sprawdziła się w realiach wojennej gospodarki komunistycznej i jako kucharka w roboczej stołówce stała się jedną z bardziej cenionych obywatelek w kolejnych miejscach, w których przyszło Baumanom w tym czasie być. To zapewniło im nie najgorsze, jak na tamtejsze ówczesne realia warunki przetrwania. A do tego, paradoksalnie, w kołchozowej bibliotece w odległej tajdze znajduje książki stanowiące kanon literatury. Jak sam opisuje musiało to być miejsce tak odległe, że nie docierały tam z centrali instrukcje, jakie książki należy przeznaczyć na przemiał. Z rubieży cywilizacji wynosi pokaźny kapitał intelektualny.
Zygmunt Bauman w wieku lat 16 z wyróżnieniem kończy szkołę średnią, a w 1943 roku wstępuje do Konsomołu – młodzieżowej organizacji komunistycznej i w tym samym roku rozpoczyna studia na uniwersytecie w Gorkim. Studiuje fizykę i marzy o zostaniu kosmologiem, a może nawet kosmonautą.
Rosja radziecka w stanie wojny weryfikuje szybko jego plany. Zostaje wcielony do armii i przydzielony do milicji drogowej. Zajmuje się regulowaniem ruchu na ulicach Moskwy. Formacja w której służy, mimo niewinnych zadań jest częścią NKWD – zbrodniczej służby zajmującej się likwidacją wszelkich przeszkód na drodze władzy. Będzie to pierwsza z niechlubnych kart, jakie lubią wyciągać Baumanowi ludzie czyniący mu zarzut z jego życiowych wyborów.
Krótko potem uzyskuje zwolnienie ze służby i zaciąga się do formującego się pod auspicjami wielkiego brata wojska polskiego. Z armią Berlinga przejdzie cały szlak bojowy aż do Berlina, choć do tego dotrze, dopiero gdy wyleczy ranę, którą odniosł w ciężkich walkach, w jakich brał udział przy zdobywaniu Kołobrzegu, za co został odznaczony Krzyżem Walecznych.
Jeszcze w 1944 roku zostaje zwerbowany przez Informację Wojskową, czyli kontrwywiad. W 1945 roku po zakończeniu zadań bojowych jego jednostka zostaje automatycznie przeniesiona ze struktur Ludowego Wojska Polskiego do Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego. Była to formacja, która zdobywa złą sławę krwawym tępieniem wszelkiego oporu na drodze umacniającej swoją władzę partii komunistycznej. To te oddziały odpowiadają za walki z resztkami Armii Krajowej, tępieniem organizacji opozycyjnych, czy chociażby zmuszaniem chłopów do poddawania się regułom kolektywizacji.
To jest najpoważniejszy zarzut, jaki wyciągają przeciw Baumanowi osoby lustrujące jego biografię.
Sam Bauman twierdzi, że zajmował się jedynie pracą oświatowo – wychowawczą. W terenie spędził zaledwie kilka tygodni i broni nawet nie wyciągnął, a z działaniami zbrodniczymi formacji w której pracował kilka lat nie miał nic wspólnego. Jako ideowy komunista dbał jedynie o działalność oświatową w korpusie oficerskim.
Przeprowadzone przez kilku badaczy, zarówno tych, którzy pragnęliby obronić Baumana, jak i tych, którzy marzą o tym, by go pogrążyć badania archiwalne dały bardzo skąpy obraz, który odpowiada wersji powtarzanej przez samego Baumana.
Faktem jest, że uczestnictwo w pracach formacji o ponurej sławie na stanowisku osoby umacniającej morale nie przynosi chluby, ale poza moralną dwuznacznością nie można rzetelnie żadnych zarzutów przeciw Baumanowi wytoczyć.
Zygmunt Bauman zapewne też nie czuł się komfortowo z takim bagażem w życiorysie, bo nagabywany zbywał wszelkie próby wyjaśnienia wątpliwości mniej lub bardziej życzliwych interlokutorów.
Pewnym jest, że stanowisko w wojsku było dla niego bezpiecznym azylem, ale do czasu. Bo w 1953 roku zostaje usunięty ze służby. Kończy ją w stopniu majora. Oficjalnym powodem są rodzinne powiązania z zagranicą, natomiast nieoficjalnie mówi się o antysemickiej czystce, która jest odpryskiem walki o wpływy w wojsku po śmierci Stalina.
W tym czasie Bauman realizuje już swoje zainteresowania naukowe, więc zrzucając mundur rozpoczyna karierę akademicką. Został asystentem jednego z najwybitniejszych socjologów marksistowskich Juliana Hochfelda. Jest to okres, kiedy socjologia powoli wraca do łask, w Polsce rozpoczyna się odwilż polityczna, więc nauka wcześniej określana jako burżuazyjna, teraz ma szansę rozwijać się. Baumanowi pomaga to, że nadal uważa się za ideowego komunistę. Nie ma żadnych ciągot w stronę rewizjonizmu, więc rozwój jego niewątpliwego talentu naukowego może odbywać się bez przeszkód.
Poświęca się badaniom nad angielskim ruchem robotniczym i publikuje pracę „Klasa, ruch, elita. Studium socjologiczne dziejów angielskiego ruchu robotniczego” na podstawie której uzyskuje habilitację, w latach późniejszych zastępuje Hochfelda na stanowisku kierownika Katedry Socjologii Ogólnej Uniwersytetu Warszawskiego.
Choć generalnie wpisuje się w nurt oficjalnego komunizmu, a sprzeczne uczucia, jakie może wzbudzać w nim otaczająca rzeczywistość łagodzi lekturami włoskiego filozofa – marksisty Antonio Gramsciego. Określił to jako szansę na “wycofanie się z honorem z marksistowskiej ortodoksji”, ale można dostrzec w tym ironię losu opartą o właściwy temu kierunkowi myśli determinizm historyczny, że “wycofanie się” Baumana nie zostało mu ofiarowane jako wybór, ale jako konieczność, przed jaką został postawiony.
Ścierające się frakcje w obrębie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej doprowadzają do sytuacji, w której odżywają demony antysemityzmu. Rozpoczyna się czystka, w której Baumanowie, bo wtedy Zygmunt jest już żonatym ojcem trzech córek, doświadczają zarówno ludzkiej życzliwości, jak i podłości. Obie te postawy każą im znowu myśleć o sobie nie jako o Polakach, ale jako o obcych.
Córki Baumana doświadczają tego samego ostracyzmu w szkole, który był udziałem małego Zygmunta w przedwojennym Poznaniu. W 1968 roku żona Baumana – Janina traci pracę, on również. Od dłuższego czasu są już traktowani przez służbę bezpieczeństwa jako element podejrzany, inwigilowani, w domu mają podsłuch, na ulicach śledzą ich tajemniczy panowie, na klatce schodowej ich domu pojawiają się antysemickie napisy. W obliczu narastającej nagonki 1968 roku opuszczają Polskę.
Lądują w Izraelu. Po dynamicznie rozwijającej się karierze akademickiej w Polsce, sytuacja zawodowa, jaką zastaje na wygnaniu nie jest satysfakcjonująca. Uniwersytet w Jerozolimie, który byłby optymalnym kierunkiem, zapewniałby Zygmuntowi Baumanowi zarówno odpowiedni poziom naukowy pracy, jak i prestiż porównywalny z tym, który oferował mu Uniwersytet Warszawski nie jest zainteresowany jego zatrudnieniem.
Otrzymuje oferty pracy z Kanady i Australii, ale nie decyduje się na tak daleki wyjazd. Pracuje na uczelni w Tel Avivie, bez satysfakcji z wyraźną niechęcią dla sytuacji w Izraelu.
Konieczność emigracji pozbawiła Baumana resztek złudzeń co do marksizmu, ale nie zmieniła jego lewicowych zapatrywań, w tym duchu został ostrym krytykiem oficjalnej polityki Izraela, który pozostając w konflikcie z ościennymi państwami arabskimi prowadziła agresywne działania militarne i dyskryminowała Palestyńczyków na okupowanych terytoriach.
Jednocześnie nie do zniesienia była dla Baumana ideologia Państwa Izrael starającego się za wszelką cenę wyrobić w obywatelach syndrom oblężonej twierdzy i ciągłego zagrożenia, co z kolei miało być usprawiedliwieniem dla uprawianej polityki wewnętrznej i zewnętrznej.
Mimo że uważa się za żyda, jednak nie odnajduje się w ziemi obiecanej.
Po trzech latach pojawia się szansa na odmianę losu – przychodzi propozycja pracy z Leeds niewielkiego przemysłowego miasta w Wielkiej Brytanii, mniej więcej w pół drogi między Londynem a Edynburgiem. On potrzebuje zmienić klimat, a Uniwersytet w Leeds potrzebuje kogoś takiego, jak Zygmunt Bauman.
Uczelnia jest świeżo po skandalu, który wybuchł, gdy na jaw wyszło, że władze akademickie gromadziły informacje o aktywnościach wybranych studentów zaangażowanych w ruchy lewicowe. Posypały się gromy i oskarżenia o konserwatyzm, prawicowe skrzywienie i tym podobne, więc żeby wyjść z kryzysu wizerunkowego poszukiwano naukowca o wyraźnie lewicowym profilu. Ponadto do Wielkiej Brytanii docierały wtedy echa kontrkulturowej rewolucji, jaka przetoczyła się przez uczelnie we Francji czy w Stanach Zjednoczonych, co również wytwarzało odpowiedni klimat intelektualny i społeczny.
Zygmunt Bauman, do niedawna zaangażowany komunista, obecnie dysydent, emigrant i cały czas zdecydowany socjalista, a do tego naukowiec o potwierdzonych kompetencjach był idealnym kandydatem.
Tan zrodził się związek między Baumanem a Uniwersytetem w Leeds, który trwał aż do 1990 roku, w którym nasz bohater przeszedł na emeryturę.
W Leeds kontynuował swoje wcześniejsze badania nad ruchem klasowym, socjalizmem, utopią, krytyczną socjologią i można powiedzieć. Publikuje kolejne prace naukowe, wykłada gościnnie na prestiżowych uniwersytetach całego świata. Ukazują się jego kolejne książki, wykłada gościnnie na prestiżowych uniwersytetach na całym świecie. Zabiera głos w kwestiach międzynarodowych.
Bierze też udział życiu emigracyjnym, udziela się w dyskusjach toczonych między polakami na uchodźctwie. Publikuje w paryskiej Kulturze i londyńskim Aneksie, aczkolwiek nie jest on aktywnym uczestnikiem ruchów wspierających opozycję demokratyczną w Polsce, choć jest zwolennikiem przemian, to nie włącza się w bezpośrednie działania, jak wielu innych emigracyjnych intelektualistów polskich.
Przyczyny takiej postawy można upatrywać w poglądach Zygmunta Baumana. Podobnie jak w latach 50-tych i 60-tych, kiedy stał z boku ruchów próbujących zmieniać polski komunizm na lepsze. Nie wierzył wtedy w możliwość zmiany systemu. Tak samo i będąc na emigracji, w połowie lat 70-tych wygłasza opinie, które odmawiają realnego wymiaru działaniom polskich opozycjonistów. Dopuszcza to, że może dojść do zmiany, ale
“zjawisko takie jest mało prawdopodobne, ponieważ (…) żadna konspiracja nie jest w stanie wypracować tak szerokiej i liberalnej platformy politycznej, by objąć zróżnicowane interesy rozmaitych przeciwników rządu (…) kraje socjalistyczne rzeczywiście są systemami monopartyjnymi pozbawionymi opozycji”.
tak pisze w Aneksie, a w tym samym numerze tego czasopisma odpowiada mu polemicznie Leszek Kołakowski odnosząc się wpierw do analizy sytuacji w kraju:
“Jak można wytłumaczyć paniczną wściekłość i przerażenie całego rządzącego aparatu, kiedy staje on wobec najskromniejszych nawet żądań wolności, wysuwanych przez nic nie znaczące i pozbawione grupy intelektualistów, skoro zgodnie z rozumowaniem Baumana aparat ten nie powinien był nic stracić, wychodząc naprzeciw tym postulatom, pojawiającym się w apatycznym i indyferentnym otoczeniu? Cóż za aberracja skłania przywódców do uruchamiania z tak wielkim wysiłkiem całej swej politycznej i policyjnej machiny, aby tłumić nieliczne, słabe głosiki garstki pisarzy i uczonych, izolowanych w milczącym tłumie”.
I dalej Kołakowski we właściwej sobie ironicznej poetyce podsumowuje:
“Lektura artykułu Baumana przypomniała mi artykuły pisane przez Różę Luksemburg krótko przed I-szą wojną światową, a dotyczące perspektyw niepodległości Polski. Używając całej mocy swej marksistowskiej retoryki i swych zdolności analitycznych, pokazała, krok po kroku, że tylko beznadziejni ignoranci mogą wyobrażać sobie możliwość odrodzenia niepodległej Polski. (…) Po kilku latach, jak wiadomo państwo polskie odrodziło się i cała obiektywna, naukowa i nie do odparcia analiza okazała się być tym, czym była zawsze: ślepotą doktrynerki, która wyprowadzała opis rzeczywistości z ogólnej doktryny, a nie z rzeczywistości samej; prawda okazała się być po stronie Piłsudskiego, który szczycił się, że nigdy nie udało mu się przebrnąć przez pierwszy rozdział “Kapitału”.
Nie można odmówić ostrości tonu polemice, ale co gorsze jeśli idzie o ocenę analitycznych zdolności Zygmunta Baumana nie minęły dwa lata od tej wymiany opinii, a w Polsce powstał Komitet Obrony Robotników, a po czterech latach wybuchła rewolucja Solidarności. Choć nazywając to wydarzenie “rewolucją” trzeba dodać, że zupełnie inaczej to słowo rozumiał Zygmunt Bauman i może stąd jego problemy z odczytaniem aktualnej sytuacji.
Nie był to jedyny przypadek, kiedy analizy Baumana zawodziły. Wiele jego wypowiedzi dotyczących bieżących wydarzeń okazywało się nietrafionych lub banalnych i tym samym nie wnoszących nic nowego do stanu powszechnej opinii.
Choć, żeby oddać mu sprawiedliwość, wiele jest głosów broniących przenikliwości Zygmunta Baumana, co na przykład odnosiło się do jego surowych ocen działania państwa Izrael, których konsekwencje potrafił zdefiniować jeszcze zanim wyszły z fazy planów.
Pewnym jest jednak, że kariera naukowa i publiczna Zygmunta Baumana w okresie od rozpoczęcia pracy na uniwersytecie w Leeds niemal do samej emerytury nie była szczególnie wyjątkowa. Był cenionym wykładowcą, ale w świecie naukowym nie wybijał się ponad przeciętność.
Zwrot w jego karierze nastąpił pod koniec lat osiemdziesiątych. W 1987 roku wydaje pracę pod tytułem “Prawodawcy i tłumacze”, która ukazuje nową rolę, jaką pełnią intelektualiści we współczesnym mu świecie.
Dwa lata później ukazuje się książka “Nowoczesność i zagłada” analizująca zależności między światopoglądem i praktyką jakie zapanowały po Oświeceniu a Holocaustem.
Po wydaniu tych prac Zygmunt Bauman staje się gwiazdą światowego formatu, a jego twórczość publicystyczna nabiera niezwykłego tempa. W niektórych latach publikuje nawet dwie książki rocznie, jest stale obecny w mediach, stale podróżuje po świecie uczestnicząc w wydarzeniach naukowych, politycznych, bierze udział w licznych gremiach społecznych.
Jego koncepcja płynnej nowoczesności staje się metodą diagnozy zjawisk współczesnego świata.
Jest aktywny niemal do ostatnich dni swojego.
Umiera 9 stycznia 2017 w swoim domu w Leeds.
Zygmunt Bauman jest bardzo często określany jako socjolog i postmodernista. Oba te pojęcia pasują do jego twórczości tylko w ograniczonych zakresach. Jeżeli chodzi o socjologię, to nie da się zaprzeczyć, że ją uprawiał i ta nauka stanowi główny trzon jego zainteresowań naukowych. Jednak to z czego jest najbardziej znany, mam na myśli jego aktywność po przejściu na emeryturę to w większym stopniu filozofia i publicystyka społeczna niż socjologia w sensie ścisłym. Choć granica między tymi pojęciami jest płynna i niejednokrotnie przenikają się nawzajem.
Jeżeli chodzi o postmodernizm to sprawa jeszcze bardziej skomplikowana, bo samo pojęcie jest mocno niejasne jeśli chodzi o zakres przedmiotowy, a i sam Bauman twierdził, że nie jest postmodernistą i nie opisuje świata postmodernistycznego, ale świat ponowoczesny. Myślę zatem, że powinienem zacząć prezentację poglądów Zygmunta Baumana od wyjaśnienia tych pojęć.
Postmodernizm kojarzy się w polskim dyskursie publicznym nie kojarzy się dobrze. Popularny sposób rozumienia postmodernizmu oddaje żartobliwa definicja, jaką w swojej satyrycznej “Wielkiej encyklopedii filozofii i nauk politycznych” ukuł Leszek Kołakowski
Post-modernizm: czyli że wszystko wolno
I tyle w tym prawdy, co dowcipu, ale szczegółowo wyjaśnię potem, bo zacznijmy od tego, żeby mogło być jakieś post to musi wpierw by to, po czym to post następuje, czyli modernizm.
A to z również pojęcie niejednoznaczne i z wieloma rzeczami kojarzone. Nasza szkolna edukacja na języku polskim wpoiła nam, że to nurt myślowy i literacki właściwy końcówce XIX wieku charakteryzujący się symbolizmem i nihilizmem, na zachodzie Schopenhauer i Nietzsche a u nas Młoda Polska i Stanisław Przybyszewski.
Poza tym modernizmów było jeszcze kilka odmian w różnych dziedzinach i czasach, bo inaczej datuje się go w przywołanej już literaturze, a inaczej w muzyce czy architekturze, a inaczej rozumie się modernizm, jeżeli odniesiemy go do prądu odnowy myśli katolickiej.
I tu właśnie mści się na nas definicja Kołakowskiego, że patrząc z późniejszej niż te zjawiska perspektywy, to wszystko wolno. Wolno wybrać sobie na przykład taki modernizm, jaki odpowiada naszym potrzebom. Ale można taki zabieg nazwać nie dowolnym wyborem, ale precyzacją pojęcia, żebyśmy przyjęli wspólny horyzont myślowy i punkt wyjścia.
Zygmunt Bauman stara się uniknąć takiej wieloznaczności w ten sposób, że po pierwsze unika pojęcia “modernizm” i zamiast tego poroponuje słowo “nowoczesność”, a ta nowoczesność, to mniej więcej tyle co nowożytność i to, co po niej następuje.
Nowożytność czyli okres, który następuje po średniowieczu, w klasycznym datowaniu doprowadza się tą epokę do początków XIX wieku, ale w naukach humanistycznych takich jak na przykład filozofia społeczna można łatwo poprowadzić dłuższe linie niektórych prądów myślowych i tak właśnie robi Zygmunt Bauman. Dla niego kluczowa jest myśl oświecenia jako ten nurt światopoglądowy, który otworzy perspektywy dla społeczeństwa przemysłowego XIX wieku, a także tego, które uformowało się i trwało przynajmniej do połowy XX wieku.
Zmiana rozpoczęła się nawet wcześniej niż wieku XVI, ale weszła w fazę pełnego rozwoju w wieku XVII, kiedy średniowieczny porządek myślowy przestaje wystarczać zmieniającemu się światu.
Filozofia średniowieczna wyrasta z pnia filozofii starożytnej – wpierw platońskiej, a potem jeszcze arystotelesowskiej. Proszę w żadnym wypadku nie traktować jej jako stadium upadku rozumu, jak czasem próbuje przedstawiać się mówiąc o ciemnym średniowieczu. Oba te prądy myśli były racjonalnym konstruktem, który przygotował drogę do narodzin filozofii współczesnej i współczesnej nauki. Jednak co istotne epoka ta trwała dość długo, by w połączeniu z myślą teologiczną utrwalić formy myślenia o rzeczywistości, jako o czymś, co ma gotowy określony kształt i pewne podstawy. Teoretycznie, bo gdyby mogło się to obronić praktycznie, to średniowiecze trwałoby do dziś. Postępująca powoli zmiana czynników cywilizacyjnych wpłynęła na zmianę sposobu myślenia o rzeczywistości i vice versa.
Koncepcje, które wcześniej były nienaruszalne, teraz zaczynają dochodzić do głosu. Myśl Kartezjusza, która każe wątpić we wszystko zwraca filozofów niejako do wewnątrz ludzkiego istnienia. Na tym polegał przewrót kopernikański w filozofii, że przestano patrzeć, jak dotąd na rzeczywistość przez pryzmat zewnętrznego kryterium realności, ale podstawowy punkt odniesienia znalazł się wewnątrz człowieka, stał się nim rozum.
Może to wydawać się zupełnie przeciwne temu, co sądzimy o tamtych czasach i o wywodzącej się z nich naszej współczesności. Przecież nauka, która wtedy zaczęła się rodzić to doskonały instrument do sięgania poza ludzką jaźń i siła dowodząca trafności, czyli prawdziwości tych zabiegów. Owszem nie można pominąć roli nowożytnej nauki, ale główny impuls tej myśli tkwi w innym miejscu, nie chodzi o to, co możemy zmienić i jakie akty poznania naukowego możemy przeprowadzić. Te wszystkie niewątpliwe osiągnięcia mają znaczenie technologiczne, praktyczne, ale o to, co jest ostatecznym kryterium ludzkiego rozumienia świata, a tym samym co jest ostatecznym motywem oceny, jakie zabiegi techniczne i w jakim celu podejmiemy.
Zjawisko jest wieloaspektowe i należałoby poświęcić mu więcej czasu, ale z punktu widzenia naszych rozważań wystarczy, jeżeli przyjmiemy, że z ludzkiego uniwersum zostało wyjęte pewne zabezpieczenie, które określało granicę, poza którą człowiek nie będzie starał się dotrzeć.
Dotąd człowiek kres swoich działań mógł upatrywać w doskonałej konstrukcji świata, której kształt określony jest przez boskie nadanie. Od nowożytności rozum stał się prawodawcą świata, czyli wyznacznikiem tej boskiej doskonałości. W sensie egzystencjalnym można by to określić jako otwarcie perspektywy, jeżeli dotąd nasze istnienie działo się w perspektywie jakiegoś kresu, to od tamtego momentu za określony można uznać tylko punkt wyjścia.
W taki sposób rozum, który jest jedynie narzędziem stał się prawodawcą. Skutki tego obserwujemy po dziś dzień dobre i złe. Na tych ostatnich skupił się Bauman w książce “Nowoczesność i zagłada”.
O ile praktyczny rozum sprawdził się doskonale w kwestiach cywilizacyjno – przemysłowych, o tyle nowoczesne podejście do życia społecznego przyniosło odmienne od oczekiwanych skutki.
Racjonalną wizję świata Bauman przyrównuje do ogrodu. Żebyśmy mogli to sobie lepiej zwizualizować, proszę wyobrazić sobie ogród barokowy, w którym rośliny formowane są w geometryczne formy i utrzymywane w ściśle narzuconym rygorze. Kształt estetyczny tego ogrodu symbolizuje normy, jakie rozum narzuca samoczynnie rozwijającemu się żywiołowi przyrody. Te normy to doskonałość, którą rozum nowoczesny stawia sobie za wzór. Do osiągnięcia tego stanu doskonałości używa wszystkich dostępnych środków technologicznych, w wynajdywaniu których jest przecież niezastąpiony.
Ogród to specjalnie dobrany zbiór roślin, ale nie wszystkie przejawy ich rozwoju są dobrze postrzegane i nie każda roślina ma prawo w takim ogrodzie się znaleźć. Ogrodnik postępuje według reguł, które decydują co jest rośliną, a co chwastem. Która roślina może znaleźć swoje miejsce w ogrodzie tworząc jego doskonałość, a która idealny kształt zaburzy.
Gdyby chcieć odwołać się do wcześniejszych – średniowiecznych punktów odniesienia, do biblijnego rajskiego ogrodu, to człowiek nie tyle został z niego wygnany, co sam go projektuje. Celem człowieka nie jest powrót do raju, ale stworzenie go od podstaw. Mówiąc słowami samego Baumana
“nowoczesność jest snem o harmonii i nieustającym ósmym dniem stworzenia”.
Jeżeli metaforę ogrodu przeniesiemy na pole zjawisk społecznych, to okaże się, że nie wszyscy ludzie mogą znaleźć się w ogrodzie, że są ludzie – chwasty, których należy usunąć.
Poza granicami ogrodu jest tylko chaos, brak sensu, brak logiki, irracjonalność, niedookreślenie, wieloznaczność, a te wszystkie zjawiska rodzi lęk. Ogród trzeba chronić przed tymi zjawiskami, a zatem pewnych ludzi trzeba wykluczyć, usunąć, zadbać o to by nie mieli możliwości pojawić się w polu widzenia.
I tak dochodzi do Holocaustu, Bauman opisuje początek tego procesu następująco:
„Weźcie nowoczesne, potężne narzędzia działania, sztukę nowoczesnego, naukowego zarządzania, nowoczesne dążenie do zaprowadzenia racjonalnego, niezawodnego ładu w ludzkim bytowaniu, dajcie to wszystko do ręki bezwzględnym i zasobnym mocom i macie wszystkie komponenty tego żyznego nawozu, n a którym rozkwita szczególny rodzaj nowoczesnej zbrodni: masowy mord popełniający w imię doskonalenia świata”
Bauman analizuje poszczególne etapy w których nowoczesność wyłania swoje mroczne oblicze. Mit o neutralności światopoglądowej nauki, jej obiektywnym charakterze sprawia, że człowiek izoluje fakty i swoje działania od wartości. Techniczna wydajność zastępuje oceny innego typu. Biurokracja w klasycznym wydaniu zdejmuje z człowieka ostatnie pozory odpowiedzialności przenosząc ją na racjonalną w domniemaniu organizację.
Rozum przeciwstawiony jest emocjonalności. Uczucia są tylko czynnikiem wprowadzającym chaos, więc należy je wyeliminować z procesu technologicznego.
Te wszystkie wątki pojawiają się w analizie genezy i przebiegu Holocaustu. Bauman bynajmniej nie twierdzi, że jest on prostą konsekwencją nowoczesności, ale że bez niej nie mógłby dojść do skutku, bo dopiero połączenie wymienionych przed chwilą czynników pozwoliło na realizację takiej zbrodni.
Proces postępował stopniowo i społeczeństwo niemieckie, które żyło w harmonii z asymilowaną mniejszością żydowską bez zdziwienia przyjęło jej zniknięcie, a niektórzy członkowie tego społeczeństwa aktywnie przyczynili się do przeprowadzenia zagłady. Aktywny udział był z kolei możliwy nie tylko poprzez wypracowanie odpowiedniego obrazu żydów jako ludzi – chwastów stojących na przeszkodzie do realizacji wizji idealnego społeczeństwa – ogrodu, ale też dzięki doskonałej organizacji, która w serii eksperymentów, których materią były różne sposoby masowego mordowania zbadała, przeanalizowała i przetestowała najbardziej wydajny sposób realizacji. Analiza dotyczyła nie tylko ilościowych możliwości procesu zagłady, ale również wpływu na wykonawców. Dla planujących przemysłowy mord było jasne, że czynnik emocjonalny musi zostać wyeliminowany, bo sprawia, że spada wydajność. Pogromy wywołują silne wzruszenia związane z bliskim kontaktem kata i ofiary, a komora gazowa to już tylko urządzenie techniczne separujące, przepraszam za wyrażenie, obiekt od operatora.
A do tego dochodzi jeszcze kwestia rozłożenia całości procesu na czynniki elementarne i powierzenie zarządzania nimi różnym komórkom biurokratycznym. Niewiele osób miało ogląd całości zagadnienia, człowiek dostarczający buty esesmanom nie musiał wiedzieć nic o krematoriach, podobnie jak niewiele interesowało ich przeznaczenie tego, kto zamawiał kolejne transporty cyklonu B lub nadzorował ruchem pociągów do Auschwitz i innych obozów zagłady.
Tym samym Holocaust był doskonale pomyślany również od strony zdejmowania osobistej odpowiedzialności z poszczególnych jego wykonawców, bo dylematy moralne są zupełnie nieproduktywne.
Rozważania, jakie Zygmunt Bauman zawarł w tomie “Nowoczesność i zagłada” prowadzą do jednej podstawowej konkluzji. To, że przeprowadzono solidny namysł historyczny i prawny i że osądzono pod tym względem nie zmienia faktu, że nie przeprowadzono wystarczająco pogłębionego namysłu socjologicznego, który wykazałby to, czego dowodzi Bauman, czyli że mechanizm zbrodni jest wypadkową sposobu działania nowoczesnego. Cywilizacja, która wyrosła z nowoczesności nie wyciągnęła wniosków i nie wypracowała mechanizmów wykrywania i ostrzegania przed nadchodzącym niebezpieczeństwem, a zatem cały czas jest możliwe, że Holocaust się powtórzyć.
Konkluzja jest ponura i proszę nie dać się zwieść temu, że całość rozważań dotyczy nowoczesności, a żyjemy według dalszych rozważań Baumana w epoce ponowoczesnej. Bynajmniej nie oznacza to oddalenia zagrożenia, bo ten sam mechanizm jest stale aktualny. A nawet jest jeszcze bardziej niebezpieczny, gdyż pielęgnowany jest mit niekonfliktowej cywilizacji, który głosi, że możemy uniknąć przemocy w życiu społecznym. Rozum ma być sposobem na zbudowanie świata bez chaosu, a zatem bez przemocy i gwałtu.
W rzeczywistości jednak jest on tylko zepchnięty poza pole widzenia. Czyli żyjemy na tykającej bombie, ale polanej grubą warstwą słodkiego lukru. Tak można by obrazowo przedstawić świat ponowoczesny nazywany przez niektórych postmodernistycznym.
Jak już wspominałem wcześniej Zygmunt Bauman odżegnywał się od określania go mianem postmodernisty. Jako przyczynę podawał własne założenie, że określenie takie wprowadza w błąd, ponieważ modernizm wcale się nie skończył, a jedynie wszedł w swoją późną fazę, którą można nazwać ponowoczesnością.
A zatem spór Baumana z postmodernizmem toczył się bardziej na poziomie gry pojęciowej niż realnej identyfikacji. A to wpisuje się w postmodernistyczny sposób myślenia.
Postmodernizm to nurt myśli, który wyrósł z późnej refleksji nad kulturą, która wyrosła z europejskiej filozofii. Czasem za proroka wieszczącego nadejście tego sposobu refleksji uznaje się Fryderyk Nietzschego z jego koncepcją śmierci Boga.
Śmierć Boga czy unieważnienie podstawy wartości, a nawet kres wszelkiego wartościowania. Dlatego nazywa się czasem postmodernizm teorią głoszącą koniec wielkich narracji, czyli systemów filozoficznych tworzących podstawy całościowych światopoglądów.
Dlaczego tak jest? Bo według postmodernistów porządek racjonalny, któremu hołdujemy nie pozwala nam na dowiedzenie jedynej słuszności i obowiązywania jakiejkolwiek normy kulturowej są one wynikiem naszego arbitralnego wyboru, a nie obiektywnej konieczności.
Jedne wartości wybieramy ze względu na inne i tak oceniamy zjawiska, których doświadczamy. Dlatego też postmoderniści sprowadzają każdy sąd o świecie do tekstu kultury i ludzka świadomość toczy się w kombinacji powiązanych ze sobą narracji, które odnoszą się do siebie nawzajem, ale żadna z nich nie ma umocowania do bycia jedynie słuszną.
Dlatego w książce “Prawodawcy i tłumacze” Bauman przedstawia zmieniającą się rolę intelektualistów. O ile jeszcze w początkach nowoczesności intelektualista mógł być uważany za przewodnika, który odkrywa przed ludźmi prawa rządzące światem, to obecnie może jedynie być osobą mogącą pomóc się zorientować w mnogości narracji i ewentualnie tłumaczyć łączące je zależności. Bez trwałych punktów odniesienia.
Tak dochodzimy do najbardziej znanej teorii Zygmunta Baumana, czyli koncepcji płynnej ponowoczesności.
Żeby zrozumieć jakie intencje autora kryją się za takim określeniem, wystarczy sobie wyobrazić różnicę między ciałem stałym a cieczą i oczami wyobraźni odnieść to do porządku wartości i wyznawanych poglądów, które fundują nasz sposób życia. O ile ciała stałe mogą być jakąś podstawą czy punktem oporu, o tyle ciecz dostosowuje się do kształtu naczynia, w którym się znajduje.
Ale chwileczkę. Jakiego naczynia? Przecież w postmodernistycznym a nawet w ponowoczesnym świecie nie ma żadnego naczynia. Więc nasza metaforyczna ciecz obmywa i opływa napotkane przedmioty, które jak można mniemać są pozostałościami dawnych czasów i je przesiąka, obmywa lub rozpuszcza.
Innymi słowy, jakiej postawy byśmy aktualnie nie przyjęli, to jest to tylko przejściowa faza między kolejnymi przemianami, jakie wymusi na nas płynna rzeczywistość.
Taka rzeczywistość zmusza nas do ciągłej i szybkiej adaptacji. Zamiast gruntownie analizować zjawiska, wybierać optymalne rozwiązania skazani jesteśmy na pobieżne przeglądanie i opieranie się na kapryśnych kryteriach, jak ilość lajków pod postem ze zdjęciem produktu albo ocena punktowa w rankingu.
Warunki naszego działania ulegają zmianom szybszym niż zdolność do wytworzenia nawyku czy zwyczaju pozwalającego należycie reagować na określoną sytuację. De facto kultura płynnej nowoczesności to kultura zapominania i kultura braku interpersonalnego zaangażowania, kultura pozbywania się, ciągłej wymiany.
Taki porządek rzeczy wymusza w ponowoczesnym świecie wszechobecny rynek, który ingeruje nie tylko w nasze wybory konsumenckie, ale tworzy, a właściwie zastępuje naszą tożsamość. Zmienia to radykalnie stosunki międzyludzkie.
„Nasze poczucie tożsamości może powstać tylko dzięki więziom łączącym jednostkę z innymi ludźmi i założeniu, że są one godne zaufania i długotrwałe. Potrzebujemy takich wzajemnych stosunków (…) rozpaczliwie ze względu na własne dobro, naszą wewnętrzną spoistość i logikę. (…) Dlatego rozpaczliwie poszukuje się rozwiązań zastępczych, choćby doraźnych, surogatów i półśrodków. Zastępujemy w ten sposób niewielką liczbę pogłębionych relacji masą tanich i płytkich kontaktów”
a ponadto
„rynek konsumenta oferuje całą gamę tożsamości (…) nabywca może z rozmysłem kupować symbole takiej tożsamości, do jakiej aspiruje”
Rozkładowi, przepraszam – upłynnieniu ulegają zatem nie tylko relacje, nie tylko tożsamości, ale również wartości
„Wartości są wartościami, dopóki nadają się do natychmiastowej konsumpcji”
a za wartościami podąża porządek społeczny i życie polityczne.
Znowu pojawia się kategoria człowieka – chwasta pod postacią prekariusza, ale tym razem nie idą za tym żadne określone determinanty rozumu, które pozwalałyby określić, kto jest pożądany, a kto zbędny czy szkodliwy w ogrodzie. Każdy człowiek może wypaść z gry rynkowej i wtedy ląduje na wysypisku zaraz obok niezliczonych towarów, których termin przydatności do spożycia i aktualności użycia minął.
Wizja zagrożenia znalezieniem się na wysypisku zdaje się być równie groźna jak wcześniej opisywane znalezienie się poza ładem ogrodu. Ale teraz człowiek jest bezradny i bezbronny wobec gry której reguł nie zna. Życie staje się ryzykowną grą pozorów. Łapiemy się namiastek tego, co oferuje nam rynek, by na chwilę ukoić strach przed wypadnięciem z obiegu i nerwowo rozglądamy się za kolejnymi przepływami, którym należy się poddać.
Tak Bauman widział rzeczywistość współczesnego bogatego świata. Skomercjalizowaną i wyzbytą realnych punktów odniesienia. Zdecydowanie przygnębiający to obraz, ale z drugiej strony nie sposób odmówić mu trafności diagnozy wielu przelotnych zjawisk, jakich doświadczamy.
Ogromną zaletą pisarstwa Zygmunta Baumana jest żywy i plastyczny język. Umiejętne posługiwanie się metaforą i poruszenie się po siatce skojarzeń czerpanych obficie z całego pola kultury. Kasandryczny to i urokliwy język to połączenie chwytliwe.
Ale rodzi się we mnie wątpliwość, taki odruch sceptycyzmu, który czynią na stare lata powołanie ze swego pragnienia głoszenia upadku świata. Odnoszę wrażenie, że nie raz już tak było w historii myśli i za każdym razem okazywały się to sądy aktualnie prawdziwe, ale cząstkowe, bo rzeczywistość przekracza pojęcie nawet najbardziej wnikliwych badaczy.
Druga rolą jaką przyjmują starzy myśliciele obok rzecznika upadku cywilizacji jest postawa moralisty i w tą rolę Zygmunt Bauman również postanowił wejść w swojej późnej aktywności. Dzięki temu jego jeremiady nie miały tak ponurej wymowy.
Jednak o ile diagnozy społeczne wyprowadzał na podstawie długiej pracy socjologa, o tyle filozofia moralna nie była jego mocną stroną.
A jednak sądzę, że kiedy już jego książki o płynnej nowoczesności będą jedynie dokumentem historycznych, to impulsy moralne zawarte jego książkach będą miały nadal aktualny wymiar.
Jako antidotum na wszystkie bolączki współczesnej cywilizacji – można powiedzieć, na problemy pierwszego świata – miał podstawową receptę w postaci zwrócenia się ku wartości jednostki, jako nieprzekraczalnej granicy. Postulował istnienie czegoś, co można nazwać jaźnią moralną. Niektórzy doszukują się w tym odniesień do myśli Levinasa i jego koncepcji twarzy jako epifanii Drugiego, ale z drugiej strony kłóci się to z religijnym podłożem poglądów Levinasa.
Bauman choć doceniał rolę religii zarówno judaizmu jak i chrześcijaństwa, to jednak pozostawał zadeklarowanym ateistą. A druga rzecz, że jako postmodernista nie uznawał uniwersalnego charakteru wielkich narracji, jakie tworzą poglądy religijne.
Dlatego pierwotny zmysł moralny, jaki drzemie w każdym człowieku badacze jego poglądów odczytują trochę naiwnie w duchu Jakuba Rousseau z jego szlachetnym dzikusem, który w stanie natury jest dobry i dopiero zdobycze rozumu działają na niego deprawująco.
Tu z kolei pojawia się zarzut, zaczerpnięty choćby z myśli Leszka Kołakowskiego, że człowiek zostawiony sam sobie w kwestiach moralnych wcale się nie podnosi, a bardziej prawdopodobne jest, że ulegnie wypaczeniu.
A zatem za mocno dyskusyjną tezę należy uznać możliwość wywiedzenia porządku moralnego z wnętrza człowieka, bez pożądanych impulsów z zewnątrz. A jakie powinny to być impulsy? To już kwestia dyskusji, jaką szczęśliwie w świecie płynnej nowoczesności możemy toczyć. Bo nie same kłopoty oferuje nam rozum, nowoczesność i postmodernizm.
Prace Baumana mogą być dla nas źródłem refleksji nad rozpędzoną współczesnością, a jego biografia inspiracją do przemyśleń, jak złożone mogą być losy jednostek i nawet jeżeli krytycznie oceniamy poszczególne ludzkie wybory zamiast doszukiwać się w nich czyjejś małości, może lepiej zastanowić się nad tym, jaką wartość ostatecznie z zagmatwanych ścieżek życia można wysnuć.
Tymczasem dziękuję za wspólnie spędzony czas.
Zachęcam Państwa do kliknięcia łapki w górę pod filmem.
Zapraszam do subskrypcji naszego kanału PROM*Kultura, dzięki czemu będą Państwo na bieżąco informowani przez Wielkiego Brata o nowych wideo, które tu zamieścimy.
Chciałbym także zachęcić do podzielenia się refleksjami po tym wykładzie w komentarzach pod filmem oraz na naszym profilu PROM*Kultura na fejsbuku.
Filozofia to szansa spotkania się ludzi i wymiany poglądów, nawet jeżeli nie wierzymy w wielkie narracje jak postmoderniści, albo twardo obstajemy przy jednej z nich, to zawsze warto o tym porozmawiać i być otwartym na drugiego człowieka.
Formuła nagrań wideo nie daje nam możliwości dialogu, ale media społecznościowe jak najbardziej, więc jeżeli mają Państwo jakieś pytania, propozycje i uwagi, to zachęcam do rozmowy.
Dziękuję i zapraszam na kolejne spotkania