fbpx

Szanowni Państwo,

jest mi niezmiernie miło przywitać Państwa już po raz czwarty w ramach cyklu “Gdańsk i jego wartości”. Projekt ten jest realizowany przez Stowarzyszenie PROM Kultura dzięki dofinansowaniu Miasta Gdańska.

Myślą przewodnią cyklu jest myśl, że miasto i jego mieszkańcy mogą być przedmiotem namysłu nie tylko w kontekście geografii, demografii, czy historii, ale konkretne miejsce i określona społeczność mogą interesować nas od strony idei, które były przedmiotem ich dążeń, pragnień, które stawiali sobie za wzór.

W moim przekonaniu jest to perspektywa badawcza, która szczególnie sprawdza się w przypadku miasta takiego, jakim był i jest Gdańsk. To “był i jest” jest szczególnie istotne w toku naszych rozważań, bo w odróżnieniu od wielu innych miejsc na świecie, w Gdańsku  nie ma między nimi ciągłości. Opowiadałem o tym w trakcie pierwszego wykładu, który mogą Państwo obejrzeć na naszej stronie promkultura.org/gdanskijegowartosci (bez polskich znaków), że zmienne koleje losu sprawiały, że Gdańsk mimo tego, że cały czas trwał, to przechodził tak gwałtowne koleje losu, że można zaryzykować stwierdzenie, że pojawiał się i znikał. Ostatnim, najbardziej ewidentnym przejawem takiej tendencji jest rok 1945, w którym miasto legło w 90% w gruzach, a jego ludność zginęła lub została wypędzona w niemal 100%.

A jednak dzisiejsi gdańszczanie – ludzie, którzy związali swoje losy z tym miastem na przestrzeni ostatnich 75 lat, czują się w większości spadkobiercami tradycji dawnych mieszkańców miasta nad Motławą. Jak to możliwe, skoro nie przejęliśmy ani genów, ani murów, ani języka jakim posługiwali się tubylcy w Gdańsku przez większą część jego istnienia? 

Istoty tego zjawiska – niektórzy nazywają to genius loci – doszukuje się w wartościach, które wyznawali i dalej wyznają gdańszczanie. Interesująca jest pewna intelektualna i aksjologiczna ciągłość, którą obserwujemy tutaj. Dlatego też pozwoliłem sobie nazwać Gdańsk projektem filozoficznym, zagadką, którą niczym starożytny Sfinks zostawili nam nasi tutejsi poprzednicy.

Symbolicznie czy też alegorycznie swoje aspiracje ideowe wyrazili XVII – wieczni mieszkańcy naszego miasta ustawiając w 1648 roku osiem rzeźb na szczycie powstałej ponad 30 lat wcześniej Złotej Bramy, zwanej wtedy Długouliczną. 

Według klasycznej ikonologii uznajemy te rzeźby za personifikację cnót Pokoju, Sławy, Bogactwa, Wolności, Roztropności, Pobożności, Sprawiedliwości i Zgody. 

W trakcie drugiego wykładu opowiadałem Państwu o cnotach w ogóle, a szczególnie o Pokoju. To że wszyscy go cenią, to jeszcze nie znaczy, że jest to temat łatwy do filozoficznej analizy. O dziwo w historii myśli więcej znajdziemy rozważań o wojnie niż o pokoju. Z kolei sami gdańszczanie też nie dostarczyli nam bogatego materiału historycznego, który potwierdzałby ich pacyfistyczne nastawienie. A zatem Pokój spoglądająca 

(użyłem rodzaju żeńskiego, bo rzeźby przedstawiają kobiety) 

spoglądająca  na nas ze szczytu Złotej Bramy ma tajemnicze oblicze, a co z niego wyczytałem, to już odsyłam Państwa do drugiego wykładu.

O ile temat Pokoju był trudny, to następny wpędził mnie w niemałe zakłopotanie, bo wykuta w kamieniu personifikacja Sławy nie kojarzy się nijak czymś, co ma wysoką wartość moralną i zasługuje na umieszczenie wysoko pod gdańskim niebem. Co mamy myśleć o ludziach sprzed 400 lat, skoro wynosili na szczyty pragnienie rozgłosu. I jak mamy się w tym odnaleźć dzisiaj przyjmując to za kierunkowskaz dla naszego działania. No ale nie od tego jesteśmy filozofami, żeby pozwolić się zwodzić pozorom. A co znalazłem pod podszewką pozornej próżności XVII- wiecznych patrycjuszy, to polecam sprawdzić na stronie promkultura.org/gdanskijegowartosci.

Jeśli w wymienionych przed chwilą rzeźbach stojących po zachodniej, czyli zewnętrznej  stronie Złotej Bramy, odnajdujemy teoretyczne trudności interpretacyjne, to kolejna z nich wpędza mnie już w zupełne zakłopotanie, bo postanowiłem opowiedzieć dziś Państwu stojącej obok sławy o Bogactwie. 

Zakłopotanie moje bierze się z tego, że kiedy zapraszałem Państwa do poznania wartości, które wyznawali gdańszczanie, to nie wątpię, że życzyli sobie Państwo usłyszeć o ideałach cenionych wyżej niż zawartość portfela, nawet jeżeli dawni gdańszczanie nie marzyli o niczym więcej. Przecież miało być o cnotach, czyli o sprawności w realizacji wartości. No ale chyba nie o wartości ekonomicznych, prawda?

 Poza tym, patrząc z dzisiejszej perspektywy, z perspektywy naszego społeczeństwa, to nie skłania nas to do pozytywnego myślenia o dawnych gdańszczanach. 

Czy nam się to podoba, czy nie, to jednak bogactwo jest cały czas w polskich normach społecznych uznawane za coś moralnie podejrzanego, bo wiadomo, że pierwszy milion trzeba ukraść i tym podobne tzw. polskie mądrości życiowe.

 Z podobnym problemem borykaliśmy się już w przypadku Sławy, a teraz okazuje się, że dawni gdańszczanie chcą, abyśmy starali się nie tylko o sławę, ale jeszcze o bogactwo. Co to za przesłanie. Ani jedno, ani drugie nie jest tym, z czym nauczono nas się obnosić. Od małego nam powtarzają: “jak coś masz, to się nie chwal” “nie wywyższaj się”, “bądź skromny”, i w takich opiniach zarówno Sława jak i Bogactwo są topione w jednej łyżce wody, w polskim piekiełku, które i ze sławy, jak i z bogactwa czynią mroczne przedmioty pożądania. Bo nie oszukujmy się, jakby nas nie wychowano, co by o tym nie “mówiła ulica” to każdy pragnie być bogaty i sławny właściwie też.

To że uznano rzeźbę ze Złotej Bramy za personifikację Bogactwa było o tyle oczywiste, że Gdańsk był miastem bogatym, więc słowo pasowało do faktów. 

Ale jest to interpretacja. Podobnie interpretacjami są inne nazwy, które przypisywano tej rzeźbie: Dobrobyt, Obfitość, Powodzenie, Szczęście. Pozostałe rzeźby ze Złotej Bramy w literaturze tematu nie mają tylu różnych tłumaczeń dla swych nazw. Jakoś musiała ta cnota nie mieścić się w aparacie pojęciowym historyków i historyków sztuki, skoro nie mogli dobrać jednego – akuratnego słowa. 

Ale im więcej problemów interpretacyjnych, tym większe pole do eksploracji dla filozofa. Skoro mamy mnogość słów, to przejrzyjmy się, w każdym z nich po trochu i wyciągnijmy na światło dzienne, to co się za nimi kryje, co w duszy grało tym dawnym, jak i dzisiejszym mieszkańcom Gdańska. 

Odsuńmy na bok uprzedzenia, jakie słowo “Bogactwo” w nas wywołuje. Potraktujmy je przez chwilę opisowo i poszukajmy głębiej. Po pierwsze, żeby nie przypisywać dawnym mieszczanom naszych pojęć, czyli żeby wyjść poza obszar cudzych interpretacji, spróbujmy sięgnąć do źródła. Czy rzeczywiście gdańszczanie chcieli sławić Bogactwo? 

Tu z pomocą przychodzi nam niezastąpiony Jeremiasz Falck Polonus, którego ryciny były dokumentacją rzeźb ze Złotej Bramy stworzoną zaraz po ich powstaniu, a dla nas są najbardziej dokładnym punktem odniesienia, nie tylko w kwestiach wizualnych, ale również w kwestii użytych słów i pojęć. Ta rzeźba, którą ma być personifikacją Bogactwa jest podpisana w języku łacińskim jako UBERTAS, co można tłumaczyć jako żyzność, płodność, a w naszym przypadku za najbardziej stosowne uznaje się słowo OBFITOŚĆ. 

Sentencja, którą Jeremiasz Falck umieścił na rycinie brzmi w tłumaczeniu “Niechby majątek mi wzrastał dzięki pokojowi i pracy: z wysokiego nieba jedynie wszak obfitość ta przybywa”.

Jeżeli chodzi o stronę wizualną naszej alegorii, to mamy Kobietę trzymającą róg obfitości, pełen  płodów rolnych wewnątrz, a z zewnątrz opleciony sznurem pereł. Fryzura Ubertas składa się z dwóch warkoczy, które przypominają kłosy zboża. Postać ma obnażoną pierś karmicielki, a ręką wskazuje niebo, jako źródło, z którego pochodzą wszelkie dobra.

Taka jest gdańska Obfitość, a jak mówiłem poprzednim razem, alegorie mają jasno określoną symbolikę i to dzięki niej je rozpoznajemy. Pozwolę sobie przytoczyć opis Obfitości z wydanego w końcówce XVI wieku, klasycznego dzieła “Ikonologia”, którego autorem był Włoch Cesare Ripa.

Obfitość to – pisze Ripa – “Nadobna niewiasta, której czoło opasuje piękny wieniec ze ślicznego kwiecia. Odziana jest w suknię koloru zielonego wyszywaną złotem, w prawej dłoni zaś powinna trzymać róg obfitości pełen rozmaitych owoców: winogron, oliwek i innych. Lewym ramieniem przyciskać ma snopek kłosów pszenicy, prosa, jarzyn itp. Wiele z owych kłosów wysypuje się z owego snopka i zaściela wokoło ziemię.

Obfitość należy malować nadobną i wdzięczną, jako że jest to coś dobrego i upragnionego przez wszystkich (…)

Ma wieniec z kwiatów, gdyż są to kwiaty owoców będących posłańcami i sprawcami Obfitości. Mogą one również oznaczać radość i rozkosze owych prawdziwych towarzyszy. Zielona barwa i złote lamówki jej sukni to kolory nader właściwe, jako że pięknie zieleniejące pola zapowiadają obfite plony, barwa żółta zwiastuje dojrzewanie zbóż i owoców, które wedle opowiedzianej przez Hermogenesa baśni o kozie Amaltei, napełniają róg obfitości.”

Opis ten przekonać nas powinien, że słowo “obfitość” jest najwłaściwszym punktem wyjścia, a wszystkie pozostałe tylko interpretacjami, w których odczytujemy dodatkowe sensy, które niekoniecznie musiały towarzyszyć zamysłowi rzeźbiarza – Piotra Ringeringa. Co nie znaczy, że nie są to interpretacje dla nas ważne jako źródło trafnych spostrzeżeń.

Przytoczyłem opis z Ikonologii nie tylko dla dowiedzenia słuszności odczytania alegorii Obfitości, ani nie tylko dla jego walorów literackich, ale również dlatego, by podkreślić to, co mogłoby nam umknąć, gdybyśmy patrzyli tylko na rzeźbę z Złotej Bramy. Bo gdy bierzemy tylko ją pod uwagę, to łatwo nam się prześlizgnąć po znaczeniowej symbolicznej, a nie tylko alegorycznej warstwie dzieła i przejść tak jak wielu do kwestii bogactwa czy pomyślności. 

A warto zwrócić uwagę na jeden motyw. Mianowicie to, że Obfitość nie jest wartością typową dla miasta. Właściwym otoczeniem, w którym Obfitość egzystuje jest świat natury. Dlatego łatwiej nam interpretować Ubertas jako szczęście czy dobrobyt, bo tak metaforę obfitości można na realia miejskie przełożyć. Ale nie tak szybko, zatrzymajmy się na tym chwilę.

Co ma Gdańsk, największe wtedy miasto na terenie Polski, a nawet jedno z największych ówczesnej Europy do gospodarki rolnej i uprawiania ziemi? Dziś taką relację postrzegamy raczej negatywnie, bo współczesne miasta to raczej przyczyny źródeł ekologicznych katastrof oderwane od naturalnych korzeni. Ale Gdańsk przez większość czasu swego istnienia, choć był wielkim (wg dawnej miary) miastem, to mógł taki być tylko dzięki gospodarce rolnej. Nie tej, którą sam prowadził, ale dzięki obrotowi płodami rolnymi, które przez Gdańsk przepływały.

Handel zbożem i drewnem to były dwa filary potęgi gospodarczej miasta nad Motławą. To tu właśnie Ubertas zmieniała się w bogactwo. Obfitość objawiająca się w szumie zboża przechodziła w brzęk złotych monet. Jeśli Rzeczypospolita Obojga Narodów była spichlerzem ówczesnej Europy, to mogło tak być, tylko dzięki Gdańskowi, który przyjmował spływające Wisłą barki z ładunkiem płodów rolnych i wysyłał je dalej statkami po całej Europie. Dzięki temu, że statki te przypływały po zboże mogły przywozić luksusowe dobra z całego świata, które potem wędrowały w głąb imperium Jagiellonów. Oczywiście pomnażając sławę i bogactwo gdańskich kupców.

To dzięki tym operacjom mogły wytworzyć się w Gdańsku środowiska rzemieślnicze, które dyktowały gusta i kształtowały trendy w innych częściach świata. 

To przełożenie gospodarki rolnej na życie miasta Gdańska w ujęciu dosłownym, bezpośrednim. 

Ale spróbujmy spojrzeć na tę kwestię mniej materialnie, bardziej metaforycznie, bo to też ujawni nam pewną prawdę o tym, jaki Gdańsk i gdańszczanie byli.

Dziś słowo gospodarka obejmuje całokształt zjawisk produkcyjnych i handlowych, zarówno tych związanych z rolnictwem, jak i przemysłem. Jednak w Gdańsku, jak już się rzekło, uzależnienie od płodów rolnych było bardzo kluczowe, można by więc w przenośni mówić, że gdańszczanie mogli czuć się włączeni w porządek natury. W pewnym sensie dzięki ich działalności handlowej polska produkcja rolna i oparty na niej dobrobyt polskiej szlachty mógł w takiej skali funkcjonować, a sami gdańszczanie jak prawdziwi gospodarze mogli patrzeć z nadzieją w niebo, na które wskazywała uniesioną ręką Ubartas.

Zwróćmy uwagę na słowo “gospodarze” ono, jak Obfitość, jest właściwe rolnictwu. W przypadku miasta, bardziej właściwe jest określenie “włodarze”. No ale w Gdańsku można by nawiązując do źródeł jego potęgi uznać, że dwa te określenia się zlewają, często używamy ich zamiennie, szczególnie, że dziś nasze społeczeństwo ma, patrząc globalnie, chłopski rodowód, wiejski (chłopski, czy szlachecki)  rodowód ma też nasza kultura i to odciska piętno na naszym aparacie pojęciowym, na naszym języku. Prędzej powiemy “dobry gospodarz” niż “dobry włodarz”. Kiedy chcemy określić należytą dbałość o powierzone dobra, to mówimy, żeby traktować je po “gospodarsku”. I to nam otwiera kolejną furtkę interpretacyjną. Bo czy gospodarzyć i władać są tym samym? Tak jak pytamy, czy obfitość i bogactwo to to samo?

Jeśli gdańszczanie byli dobrymi gospodarzami, to na pewno poświadczają to fakty historyczne. I takich mamy dużo. Chociażby sama potęga miasta była na to dowodem, osobiste bogactwo mieszczan przekładało się na budownictwo i rozwój. Dbano też o należyty kształt prowadzonych interesów. Niższe stany traktowano jak winorośl, której trzeba przycinać źle rosnące pędy i odpowiednio kształtować. Konkurencję, jak szkodniki usuwano skutecznie, bez względu na to, czy była dalej i trzeba było wysłać flotę, czy była tuż pod murami miasta i trzeba było zahamować jej wzrost. Gdańsk robił to skutecznie i tak dobrze gospodarząc korzystał z łaski Ubertas.

Ale jednak gospodarzenie to coś innego niż władanie i zarządzanie. Gdyby sięgnąć po współczesnego filozofa, to za pomoc posłużyć nam może “Etyka solidarności” Józefa Tischnera, w której analizuje on różnice w przemysłowym i rolniczym podejściu do dóbr. “Nigdy (…) gospodarowanie ziemią nie było uważane za wyraz troski o wyłącznie własny interes gospodarującego. (…) Gospodarowanie było służbą, a tam gdzie jest służba, jest żywe doświadczenie prawa wspólnoty.” Czy dawni gdańszczanie dostrzegali ten wymiar?

Jeżeli analizie poddamy inne dane historyczne, to okazać się może, że ich podejście właściwe było bardziej eksploatacyjnemu bogactwu niż porządkowi rolniczej obfitości. Zaczynający się od XVII wieku upadek miasta świadczy o tym, że nie starczyło włodarzom Gdańska wyobraźni, którą musi popisać się gospodarz, żeby zadbać o źródła swojego dobrobytu.

W takiej eksploatacyjnej logice przebiegały relacje z Rzeczpospolitą, tak wyglądała postawa w konfliktach między jego partnerami handlowymi, w których gdańszczanie przyjmowali postawę zachowawczą, aby móc opowiedzieć się po stronie zwycięzcy. Ale ta gra na dłuższą metę nie była skuteczna i jak rolnika, który wyjałowił swoją ziemię, wciągnęła w sytuację niedostatku.

Gdyby chcieć przyrównać Gdańsk do gospodarza, to z perspektywy historii patrząc na szczyt jego potęgi, czyli ten moment, w którym powstała Złota Brama i w którym ustawiono na jej szczycie alegorię Obfitości i wypadki, które nastąpiły zaraz potem, to mamy sytuację znaną z biblijnej przypowieści o zamożnym człowieku, któremu niezwykle dobrze obrodziły pola – rozbudował spichrze, zgromadził zapasy i przyszykował się do lat słodkiej bezczynności spędzonej na popijaniu wina i przyjemnych rozrywkach i kiedy już zaczynał realizować swój scenariusz usłyszał głos z nieba: „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?”  i dalej Ewangelista Łukasz w tonie przestrzogi pisze: “Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem.”

Może zatem powinniśmy odczytywać symbolikę obfitości również w tonie biblijnego ostrzeżenia, co może być o tyle zasadne, że Gdańszczanie byli ludem pobożnym, dowodzą tego nie tylko liczne kościoły w mieście, ale również gorące spory między trzema dominującymi wtedy w mieście wyznaniami chrześcijańskimi – oczywiście mówię to z pewną dozą ironii, niech każdy wedle własnych potrzeb dopowie sobie, jak dużą 😉

Ten wątek niech otworzy nas na trochę inne możliwości rozważań o alegorii Obfitości. Bogactwo, może być jej następstwem i wydaje się być oczywistą interpretacją, ale przecież w sensie materialnym jest ono udziałem niewielu, a poza tym sens materialny to nie jedyny, w jakim powinniśmy je rozpatrywać.

Obfitość bywa nazywana DOBROBYTEM. 

Jest to wg mnie słowo bardziej odpowiednie niż bogactwo, bo pozwala nam spojrzeć na główny przedmiot naszych rozważań, czyli Gdańsk nie jak na pojęciowy monolit o którym mówimy, że był taki czy inny (np. bogaty), ale w bardziej przystającej do faktów perspektywie oddającej różnorodność zjawiska. Bo przecież Gdańsk i kiedyś, i dziś to zbiorowość, a ta nie jest tylko bogata, ba! zazwyczaj nie jest bogata, ale na pewno w znacznym stopniu może korzystać z obfitości i wtedy właśnie mówimy o dobrobycie.

A do tego, jeżeli prowadzimy poszukiwania znaczeń symboli, to dobrobyt składa się z dwóch słów, które posiadają nomen omen bogatą – obfitą warstwę znaczeń i rozumień, które mogą być przydatne w tych rozważaniach i rozważanie których może przysłużyć się naszemu dobrobytowi.

Te dwa słowa to DOBRO i BYT. Wyobraźcie sobie je Państwo jako dwa wehikuły, którymi zabiorę Państwa w podróż w głąb filozofii i z powrotem, a będzie to wyprawa po skarby, więc proszę czerpać do woli 😉

Zacznę od drugiego słowa, czyli od słowa BYT. W klasycznej filozofii jest to pojęcie najważniejsze i o nim traktuje najważniejszy dział filozofii, czyli metafizyka. Od razu spieszę wyjaśnić, że nie ma to nic wspólnego z metafizyką w potocznym rozumieniu, bo to sugeruje, że odrywamy się od rzeczywistości i przechodzimy w sferę rzeczy ulotnych i niekonkretnych, spirytyzmu i emocjonalnych uniesień, ale z takiej właśnie ścieżki wycofali się starożytni filozofowie. Arystoteles, autor dzieła Metafizyka określił tej nauce przedmiot, którym jest wszystko, co istnieje. Realnie, konkretnie i bardzo przyziemnie. Nawet nazwa Metafizyka nie ma w sobie nic z górnolotności, bo oznacza tą część nauki, która została ustawiona w porządku dzieł Arystotelesa po fizyce – ta meta ta physicaa. 

Byt zatem jest czymś, co istnieje i w takim rozumieniu myślę jest zupełnie intuicyjnie dla Państwa zrozumiały. Może być bytem indywidualnym, moim, twoim, czy krzesła lub stołu, ale może też być bytem zbiorowym jak miasto, społeczeństwo i w pewnym ujęciu Gdańsk.

Może mieć wymiar materialny, ale może też być duchowy, jak np. wartości. 

To nie wyczerpuje katalogu bytów, jakie rozważali filozofowie, ale nam na razie wystarczy.

Pewnie niektórzy z Państwa mieli okazję zetknąć się z myślą Karola Marksa, który stwierdził, że “byt kształtuje świadomość” i niezależnie od globalnej oceny jego dzieła, myślę, że się w tym nie pomylił, choć mógłby dodać, że w drugą stronę to też działa, szczególnie jeśli uznamy świadomość za rodzaj bytu.

Pracując zatem nad dobrą świadomością, możemy popracować na DOBRO – BYTEM.

A co to DOBRO. 

Pierwsze skojarzenia, jakie nam się nasuwają, to te związane z etyką, ale w przypadku naszych rozważań byłoby to zbyt wąskie ujęcie, a i sami filozofowie podchodzili do tematu szerzej. 

Starożytni Grecy określali tak szereg zjawisk takich jak pożytek, korzyść, zysk, mienie, majątek czy dziedzictwo. Starożytni Rzymianie dodali jeszcze pomyślność, powodzenie, szczęście, zaleta czy cnota. 

Także mogą Państwo zobaczyć, że w takim ujęciu tematu poruszamy się bardzo blisko tego, z czym kojarzy się nam dzisiejsza alegoria.

Ale jakbyśmy chcieli sięgnąć głębiej w rozumienie tego, czym jest DOBRO, to w jednym z dialogów Platona znajdujemy interesujące wyjaśnienie pochodzenie  greckiego słowa oznaczającego dobro – agathoon, które miało się wziąć z połączenia dwóch innych agathoos – oznaczającego coś godnego podziwu i thooon – określającego coś szybkiego, coś co się porusza. Ich połączenie daje nam pojęcie oznaczające coś, co nas zmusza do ruchu, co nas pociąga ku sobie. Reasumując dobro to jest to, co nas mobilizuje, by się o to starać, by podążać w jego kierunku.

Co do takiej ogólnej definicji filozofowie byli raczej zgodni, a jeśli chodzi o szczegółowej dookreślenia, to każdy dopisywał swoje. Dla Platona dobro to jedność, miara i porządek, Arystoteles stwierdził, że dobro to kres wszystkiego, czyli ostateczny cel naszych dążeń, dla św. Tomasza to urealniona wola Boga, która doskonali każdy byt. W myśl tego dzieli się dobra na godziwe, przyjemne i użyteczne, przy czym mogą one występować łącznie i nie muszą się nawzajem wykluczać.

Takie ujęcie dobra jego istnienie umieszcza w sercu rzeczywistości. Dobro jest tym samym, co byt. Jak byśmy naciągnęli trochę definicję, to Dobrobyt oznaczałby najwłaściwiej zrealizowany sposób bycia, ale to już temat osobnych rozważań.

Czasy nowożytne rozdzieliły kwestie bytu i kwestie dobra. Z jednej strony dobro jest zrelatywizowane względem jednostki, czyli nie jest już obiektywną własnością rzeczywistości, ale to podmiot poznający je rozpoznaje, a w niektórych ujęciach nawet tworzy. Obiektywność dobra, ale już w ujęciu etycznym próbuje ratować się racjonalizmem. Christian Wolff twierdził, że “działania wolne, które trwale prowadzą do doskonałości człowieka (…) są dobrem”. Kant z kolei nie ufał ludzkiemu wyczuciu dobra i przesunął je w stronę obowiązku, co znalazło wyraz w jego imperatywie kategorycznym, którzy brzmiał „należy postępować zawsze wedle takich reguł, co do których chcielibyśmy, aby były one stosowane przez każdego i zawsze”.

To z kolei każe nam myśleć o dobru, jako o własność społecznej, a nie jednostkowej realizacji doskonałości. Takim tropem poszedł Hegel, który widział realizację dobra w byciu państwa, bytu ogólnego, a nie jednostkowego. Stanowiło to podłoże wspomnianej myśli Marksa, jego stworzona przez byt świadomość, była wyrazem determinizmu – niewiele pola do popisu zostawiało to jednostkom.

Ale nie był to na szczęście jedyny pogląd, bo byłoby to bardzo ponure patrzenie na naszą rzeczywistość.

Szukano jeszcze innych dróg myślenia o dobru w ramach możliwości, jakie miała swobodnie działająca jednostka i na tym polu objawili się utylitaryści z ich radosnym założeniem, że to do czego dążymy, to suma zadowolenia. Za dobre utylitarysta uznaje to, co dostarcza największej sumy pozytywnych doznań. A zatem jeśli kradzież 100 złotych dostarczy większej satysfakcji biedakowi niż zgryzoty bogaczowi, który był tej sumy właścicielem, to czyn taki jest etycznie pozytywny. 

Takie podejście jest bardzo praktyczne, nie wikła nas w metafizyczne rozważania o bytowej naturze dobra, ani też nie obarcza sumienia zbyt wielkim ciężarem przekładającym się na zły sen – ten zmniejszał by sumę dobra. 😉

Analiza dobra dowodzi, że ma ono różnoraką naturę, 

może być kwalifikacją moralną,

może być określeniem wartości użytecznej danej rzeczy

może być przedmiotem pożądania naszej woli

a może też być właściwym kształtem świata, do jakiego dążym

Możemy dobro pojmować tak samo w sensie

metafizycznym

etycznym

ekonomicznym, kiedy jest użytecznością

jak estetycznym, kiedy jest doskonałością formy, wyglądu czy smaku

Jakby nie patrzeć na naturę dobra i naturę bytu, to intuicja starożytnych wydaje mi się pierwotna względem wszystkich tych dylematów. Dobro pociąga nas i kiedy mówiłem na początku o sławie i bogactwie jako o skrytych  przedmiotach pożądania, to właśnie tak one działają, jako motywatory naszych akcji, ale często to nie one same są celem, ale elementy wartości, które wchodzą w ich skład. 

Tak samo jest z naszym dobrem jednostkowym, do którego dążymy, a które przeplata się z dobrem zbiorowym. O naturze tych zależności będę mówił przy okazji rozważań dotyczących kolejnych alegorii cnót ze Złotej Bramy, dziś poprzestańmy na tym, co zostało powiedziane.

Wszystkie te dobra ze sobą współistnieją i jeżeli połączymy dwa wątki dotychczasowych rozważań, czyli Obfitość i Dobro-byt, czyli to, czym obdarza nas otaczająca rzeczywistość i to do czego dążymy, to otwiera się przestrzeń do przemyślenia kwestii jaka kombinacja czynników wpływa na nasz dobrostan. Od tego takich rozważań jest już całkiem niedaleko do zastanowienia się nad innym wątkiem, który otwiera nam rozumienie Ubertas ze Złotej Bramy, mam teraz na myśli kwestie pomyślności, a bardziej dosłownie szczęścia. 

Szczęście to jest dobry trop, żeby zastanowić się nad obfitością i nad dobrobytem, bo myślę, że szczęście jest czymś, co bardziej bezpośrednio sobie uświadamiamy, w odróżnieniu od obfitości, dobrobytu i bogactwa nawet. 

To określenie “uświadamiamy sobie” jest oczywiście bardzo umowne, bo najczęściej uświadamiamy sobie stany przyjemne, kiedy już przeminą. Tak już jesteśmy skonstruowani jako ludzie, że każdy brak i ból widzimy od razu, a obfitość nawet jak nas mile zaskoczy na początku, to szybko uznajemy ją za normę, a uwagę, zgodnie z logiką przetrwania, kierujemy na to, co nam nie odpowiada w naszym otoczeniu.

Nie inaczej jest ze szczęściem, ale jeśli wytężymy nasze intelekty i popatrzymy niejako z boku na nasze życie, to te pozytywne stany też da nam się dostrzec. Niektórzy poszli dalej i nie tylko je dostrzegali, ale również przeprowadzili dogłębną analizę.

Szczęście jest dobrem, ale nie takim, które przychodzi do nas bezpośrednio, ale takim, które pojawia się, poprzez inne rzeczy, do których dążymy. Dlatego Ubertas nie wyleje nam masy szczęścia ze swojego rogu obfitości, ale to, co z niego nam skapnie, to może być przyczyną szczęścia. Dlatego może niektórzy Obfitość ze szczęściem utożsamiali, bo podobnie działają i choć niektórzy twierdzą, że do szczęścia wcale wiele nie trzeba, to również od przybytku głowa nie boli, więc łatwiej szczęście wybierając z różnych rzeczy, niż próbując pocieszyć się drobiazgami w  niedostatku.

Recept na szczęście, czyli na dobrostan czy też dobrobyt powstało wiele od starożytności po dziś, były one lokowane zarówno w dobrach doczesnych, jak i tych, które marność świata przewyższają. Często były one od siebie tak skrajnie różne, że nawet przeciwne, a często występowały wspólnie czy to jednocześnie, czy też po sobie następując.

Wyczerpującą typologią rodzajów szczęścia przeprowadził Władysław Tatarkiewicz w książce “O szczęściu”

Stwierdził, że szczęście dotyka nas na cztery sposoby:

  1. Szczęściem zwykliśmy nazywać pomyślne wydarzenie – wygrałem w totka, uniknąłem wpadnięcia pod samochód albo spotkałem dawno niewidzianego przyjaciela
  2. Szczęście to intensywne doznanie – wspaniała impreza, piękny widok czy przyjemny dzień na plaży
  3. Eudajmonia – czyli posiadanie dóbr najwyższej próby, bo szczęśliwy jestem, gdy piję wino o wybornym bukiecie, oglądam obrazy najlepszych artystów, czy wykazuję się wielkim kunsztem w jakiejś dziedzinie lub osiągam doskonałość etyczną

Ale te trzy rodzaje szczęścia są chwilowe, ulotne i kapryśne. Kojarzą się nam one ze szczęściem, bo potrafią być jego częścią składową, ale nie potrafią być nim w pełni. 

  1. Prawdziwe szczęście szczęście w sensie ścisłym, tak jak definiuje je Tatarkiewicz jest to pełne, trwałe i uzasadnione zadowolenie z całości życia

Myślę, że każdy z tych rodzajów szczęścia da się przełożyć na życie zbiorowości, na wspólnotowe poczucie zadowolenia wynikające z obfitości, ale każdy z nich możemy smakować również indywidualnie. Ważnym jest to, jak kierując się dobrem, czyli tym do czego dążymy wykorzystać obfitość póki jest, zanim pokaże nam swoje gorsze oblicze.

Bo już zostało powiedziane, że Ubertas może się od nas odwrócić. A skoro może odwrócić się od nas, to może też odwrócić się do nas. Obfitość, bogactwo, pomyślność, szczęście mają naturę dynamiczną. 

A zatem należałoby się zastanowić, jak rozpoznać, że już się zaczęło, albo już się kończy. Wspomniałem, że łatwiej nam rozpoznać nieszczęście niż szczęście, ale jak w ogóle określić granice?

Kiedy jestem bogaty? Czy jak mi starcza od pierwszego do pierwszego? A może jak mam zapas na koncie na trzy miesiące wprzód? Albo jak mam kamienicę na ul. Długiej, dwór na Polankach i trzy wsie pod Gdańskiem? No kiedy?

A kiedy uderzać w lament, że obfitość się ode mnie odwróciła? Kiedy mój statek z ładunkiem angielskiej wełny zatonął w trakcie sztormu na Bałtyku? Czy kiedy spłonął mi dom na starym mieście? Czy może gdy w przytułku dla gdańskiej biedoty nie chcą mnie już widzieć? No kiedy?

To takie przykłady z życia starego Gdańska, ale zastanówcie się Państwo, czy jesteście w stanie określić, kiedy już macie obfitość, a kiedy tylko w sam raz tyle, ile potrzebujecie. To jest pytanie na miarę miasta takiego jak Gdańsk, to jest też pytanie o luksus, czyli o takie dobro, które już jest zbytkiem. 

Dobro, czyli to, do czego dążymy, ale ile musimy dążyć, żeby je osiągnąć, kiedy staje się ono celem w sobie, bo to co mamy wydaje się nam najczęściej stanem normalnym, a jak normalnym, to należałoby się nam od życia coś jeszcze, coś ponad, jakiś cukierek od losu. Jakaś obfitość. 

Pytanie o granice jest bardzo ważne w kontekście obfitości, bo dobro, które nas pociąga jest dobrem, ale jak się pociągnięci zbyt rozpędzimy w dążeniach, to nie zauważymy, kiedy je miniemy.

W przypadku społeczeństwa takiego, jak nasze ciężko usłyszeć, że mamy dobrobyt i choć jesteśmy bardzo daleko od III świata, to jednak wydaje nam się, że jeszcze tyle dzieli nas od obfitości. Nie przekonują nas wypchane samochodami parkingi, ani ilość wyrzucanego jedzenia czy czasu marnowanego podczas scrollowania fejsbuka. 

Jeśli już wydusimy z siebie zdanie o dobrobycie, to najczęściej powiemy, że on już był.

Pokutuje mit złotej ery. W przypadku historii Gdańska są to czasy przed Potopem Szwedzkim. Gdybyśmy zapytali tych gdańszczan, którzy uciekli lub zostali wygnani stąd po wojnie, to pewnie powiedzieliby o II połowie XIX wieku, kiedy cesarz łagodnym okiem patrzał na port przy ujściu Wisły, a Gdańsk po wielu latach osiągnął stabilizację.

W przypadku naszych osobistych historii to najczęściej dobrze wspominamy dzieciństwo, czy czas na studiach, bo potem to już tylko gorzej. Podobnie zapatrujemy się na nasze osobiste historie związane z naszymi wspomnieniami dotyczącymi Gdańska. Powstały przynajmniej dwie takie sentymentalne narracje o wspaniałym mieście, w którym było jakoś lepiej. Stało się to w latach 80-tych i 90-tych XX wieku, kiedy skończył się napór komunistycznej propagandy utrwalającej wizję Gdańska zawsze polskiego, piastowskiego grodu gwałconego niemiecką nawałą i można było otwarcie mówić, że to miasto nie zawsze polskie było. 

Wtedy zaczęto doceniać ukazujące się spod opadających tynków niemieckie napisy na murach. Wszystkie przedmioty, które zostały po poprzednich lokatorach w ocalałych z wojny kamienicach, zyskały w cenie na pchlich targach, a zdjęcia i pocztówki z napisem “Danzig” pokazywały najlepszą wersję Gdańska, jaką można było sobie wyobrazić.

Dla wielu z nas opowiadania Pawła Huelle i Stefana Chwina były istotnym doświadczeniem, to jest taki nasz lokalny realizm magiczny, przy czym trzeba podkreślić, że bardziej magiczny niż realizm i dlatego tak chętnie zaglądaliśmy do książek tych panów.

Podobnie magiczne były spacery po nielicznych ruinach, które od początku XXI wieku są w Gdańsku zamieniane w nowoczesne budynki, jak np. Centrum Hewelianum. Jeszcze w połowie lat 90-tych poprzedniego stulecia kusiły możliwością wygrzebania spod sterty gruzu czegoś co będzie miało choć cień gotyckiego napisu.

Wtedy też ukazały się albumy z serii “Był sobie Gdańsk”, które rozwiewały wątpliwości co do tego, jak naprawdę wyglądało to miasto i jak powinno się budować w śródmieściu cokolwiek. Do dziś entuzjaści odbudowy Danziger Hof walczą zaciekle o to, by znowu było tu, jak na przedwojennych pocztówkach. Chyba tylko miłość do poruszania się po mieście samochodem powstrzymała gdańszczan przed przywróceniem pomnika cesarza na koniu przed Bramą Wyżynną.

Tak. Z pewnością lepiej już było.

Ale to nie jedyny możliwy punkt widzenia na dobrobyt. Bo też bywało, że uważano, że lepiej może być i należy do tego dążyć. To przekładało się czesto w wizjach architektonicznych. Np. w okresie Wolnego Miasta gdańszczanie nie byli wcale takimi entuzjastami śródmiejskiej zabudowy. Nie były to już wielkopańskie kamienice, ale stłoczona, ciasna architektura z mnóstwem narośli i przybudówek, co obniżało standardy socjalne i uniemożliwiało sensowną modernizację. Oczywiście, że nie widać tego w albumach “Był sobie Gdańsk”, bo gdyby było, to nikt by tych albumów nie kupił. Ale architekci pracowali wytężenie, by poprawić dobrobyt mieszkańców i prześcigali się w modernistycznych wizjach, z których jednak nic nie wyszło.

A potem wojna sprawiła, że architekci uzyskali zupełną swobodę wyrazu, dzięki czemu w Gdańsku podjęto autentyczny trud wprowadzenia dobrobytu. Ale że podjęła ten trud gospodarka planowa ustanowiona przez komunistyczną partię, to i tak uważam, że powinniśmy cieszyć się efektem. Nie tylko odbudowane historyczne Główne Miasto jest obrazem takich dążeń, ale przede wszystkim stare (już) blokowiska jak Przymorze i Zaspa i in. W obliczu gospodarki niedoboru próbowano tu wprowadzić tyle rozwiązań socjalnych, ile to było możliwe. O ile jakość budownictwa pozostawia wiele do życzenia, to rozwiązania urbanistyczne pozostawiające przestrzenie, które dziś wypełniły się drzewami łagodzą brutalny efekt wielkiej płyty. Stare osiedla są również lepiej zaopatrzone infrastrukturalnie niż nowo budowane, co też daje przyczynek do rozmyślań o dobrobycie.

Planowanie dobrobytu nie jest jedynie kwestią przeszłości. I dziś w Gdańsku ścierają się wizje podnoszenia komfortu życia, więc budujemy miasto dla samochodów, miasto dla rowerów, miasto dla pieszych, czasem niestety jednocześnie, co wpływa na dyskusyjność efektu, ale nie zmienia to faktu, że w rankingach określających standard życia Gdańsk plasuje się w ścisłej czołówce. A zatem Ubertas nad nami czuwa.

Zbliżając się już do końca naszych rozważań chciałbym jeszcze odnieść się do kwestii tego czy obfitość i dobrobyt mierzone tylko materialną miarą mamy sobie cenić mniej niż te dobra, które uznajemy za bardziej szlachetne, duchowe, intelektualne, niematerialne. 

Różnie rozwiązywano tą kwestię, ale gdybym miał powiedzieć, jak jest po gdańsku, to tak jak wyraziłem to w pierwszym wykładzie – to, co się tutaj działo, to miało najczęściej wymiar bardzo konkretny i taki też cel postawiłem tym rozważaniom, które mają nam służyć lepszemu zrozumieniu naszego bycia tu i teraz poprzez analizę tego, co było.

Tym samym zamiast przeciwstawiać sobie rodzaje dóbr, lepiej, moim zdaniem, szukać ich ciągłości i spójności. 

Przykładem, który sobie cenię, przykładem tego, jak dążenia materialne nie przypadkiem przechodzą w walkę o wartości wyższego rzędu są według mnie dzieje opozycji politycznej w PRL. 

Dużo było wystąpień pod hasłem niezależności, suwerenności, wolności wypowiedzi, ale de facto, prawdziwa zmiana, która doprowadziła do obalenia systemu zaczęła się od dążenia do podniesienia stopy bytowej. Protesty spowodowane podwyżką cen mięsa były impulsem rozpalającym ogień, którego nie dało się ugasić. Kiedy trwał strajk w Stoczni Gdańskiej i zbierano postulaty, to wnioski zgłaszane przez uczestników dotyczyły przede wszystkim spraw bytowych. Chodziło o dobro-byt. Oczywiście nie w wersji patrycjuszowskiej, jak w XVII – wiecznym Gdańsku, ale w wersji robotniczej na miarę PRL. Żeby w stoczniowej szatni było mydło, a papier toaletowy nie był towarem luksusowym. Jeżeli spojrzymy na stworzoną  przez Macieja Grzywaczewskiego i Arama Rybickiego na plecach od szafy tablicę z 21 postulatami strajków sierpniowych, to 15 z nich ma charakter wymagań ściśle materialnych. 

Jest to przykład, jak walka o pieniądze i towary może być jednocześnie walką o wartości. Pewnie nie byłoby wolnych i niezależnych związków zawodowych, nie byłoby uszczuplenia uprawnień cenzury i prawa do informacji, gdyby nie bardzo przyziemne pragnienie obfitości. Dlatego nie obruszajmy się na dawnych gdańszczan, że Sławę i Bogactwo postawili tak wysoko, bo to one mogą sprawiać, żeby Dobro miało swój realny Byt. 

O Byt tego Dobra trzeba należycie dbać, chciałoby się powiedzieć – po gospodarsku. Żeby dobro się rozwijało i trwało nie można go zostawić samemu sobie. Przykładem mogą być ponownie losy opozycji, a konkretnie historia Solidarności od jej powstania aż do dnia dzisiejszego. Losy ludzi, którzy ją tworzyli i losy dziedzictwa, jakie z niej wyszło. 

To dziedzictwo możemy uznać za jedno z największych zmarnowanych dóbr. Co było wartością, zostało zmienione w swoje przeciwieństwo. Szacunek stał się pogardą, zgoda – niezgodą, współpraca – konkurencją, a troska o słabszych – pilnowaniem własnego interesu. 

A to wszystko w czasach dzisiejszych, kiedy nasz dobrobyt jest nieporównywalnie większy niż czterdzieści lat temu, a przez to paleta możliwości działań bardzo szeroka. Można powiedzieć, że Obfitość nam towarzyszy, ale dobrobyt już niekoniecznie.

Wystarczy spojrzeć na nasze życie publiczne, w którym połowa społeczeństwa straciła zdolność komunikacji z drugą połową, żeby znaleźć potwierdzenie tego, jak zaniedbane bogactwa wyższego rzędu potrafią obracać się w swoje przeciwieństwo.

To ku przestrodze.

Ale nie chciałbym kończyć tak ponurym akcentem, więc podzielę się z Państwem jeszcze jedną refleksją, która naszła mnie, kiedy przypominałem sobie podstawy rozumienia pojęcia dobra. Przywołałem wtedy jeden z platońskich dialogów – Kratylosa, w którym greckie rozumienie słowa “dobro” wywodzi się od dwóch innych oznaczających coś godnego podziwu i szybkie zdążanie. Czyli dobro jako coś co sprawia, że ruszamy w drogę, by do tego czegoś dotrzeć. 

Pomyślałem, że jedno z rozumień dobrostanu, bogactwa, luksusu odnosi się właśnie do tego poruszania się do celu, a konkretnie do jego tempa. Popularne są dziś tendencje do zwalniania tego tempa. Możemy nawet powiedzieć inaczej niż u Platona, że nie chodzi o to by szybko zdążać, ale wprost przeciwnie, dobrobyt związany jest z tym, że nie musimy się spieszyć, że mamy możliwość się zatrzymać i uprawiać uważność i aktywności wszelkie w duchu slow. Może prawdziwą obfitość odkrywamy nie w mnogości dóbr, ale w możliwości delektowania się nimi. W prawdziwym spokoju. 

A apropos Bogactwa, to mówi się, że bogaty to ten, kto ma pieniądze, a bardzo bogaty to ten, który ma pieniądze i ma jeszcze czas. Nie wiem, co by na to powiedzieli dawni gdańszczanie, czy mieli czas. Niektórzy z nich na pewno mieli duże pieniądze, ale nie wiem, czy oznaczało to dla nich tyle co dobrobyt. Większość z nas zapewne nie dysponuje flotą statków, ale myślę, że znakomita większość z nas może sobie pozwolić na trochę czasu. Zachęcam zatem, żeby skorzystać z tego bogactwa. Pójść na spacer do parku, albo na ulicę spotkać się z innymi ludźmi, którzy tak, jak my starają się o pomyślność naszego społeczeństwa.

A tymczasem dziękuję Państwu za poświęcony czas.

Zapraszam do oglądania kolejnych odcinków i dzielenia się wrażeniami w komentarzach. 

Wzorem bardziej doświadczonych YouTuberów zachęcam do subskrypcji kanału PROM Kultura, dzięki czemu nie przegapią Państwo kolejnych nagrań. 

Komentarzami mogą Państwo podzielić się z nami również na fejsbuku lub wysłać do nas maila, adres znajduje się na stronie internetowej promkultura.org

Do zobaczenia