fbpx

Szanowni Państwo,

witam po raz siódmy na wykładzie z serii Gdańsk i jego wartości.

Nasze spotkania są organizowane przez Stowarzyszenie PROM Kultura dzięki wsparciu finansowemu Miasta Gdańska.

Myśl, która przyświeca nam w trakcie realizacji projektu zatytułowanego Gdańsk i jego wartości to próba spojrzenia na miasto, a konkretnie na Gdańsk w sposób zupełnie inny niż robi się to zazwyczaj, bo nie są dla nas najważniejsze dane demograficzne, geograficzne, historyczne czy architektoniczne, które bierze się zawsze pod uwagę, kiedy opisujemy jakieś miejsce. My postanowiliśmy potraktować tego rodzaju wiedzę jedynie jako punkt wyjścia, aby sięgnąć głębiej. 

Przyglądamy się temu miastu od strony wartości, które w trakcie jego istnienia przyświecały jego mieszkańcom i decydowały bardziej o jego tożsamości niż cechy należące do dziedzin wymienionych przed chwilą.

Bo Gdańsk to miejsce, gdzie społeczność i historia przechodziły wielokrotnie istotne przemiany, które powinny zaburzyć ciągłość jego dziejów, a jednak wobec zmienności  czynników obiektywnych Gdańsk trwa jako miasto o ponad tysiącletniej tradycji i nie przeszkodziła w tym nawet II wojna światowa, która zniszczyła miasto niemal w 90%, a ludność wypędziła stąd praktycznie całkowicie. 

Mniej lub bardziej, ale jesteśmy tu wszyscy nowi. A jednak czujemy tutejsi, jakby nasze korzenie sięgały tysiąc lat wstecz w bagno u ujścia Wisły do Bałtyku, to bagno na którym Gdańsk wyrósł i od którego najprawdopodobniej wziął swoją nazwę.

W pierwszym wykładzie wysunąłem tezę, że Gdańsk to projekt filozoficzny. Dawni mieszkańcy czuli, że siedząc na rozstaju dróg i przechodząc kolejnie dziejowe przemiany muszą zapewnić sobie trwalsze podstawy tożsamości niż związek z miejscem i otaczające ich mury. Miejsce to, choć topograficznie to samo, jest dziś zupełnie gdzie indziej niż np. pięćset lat temu. Podobnie mury, choć przypominają teg z XVI wieku, to nie mają z tamtymi wiele wspólnego.  Ale dalej wyznajemy te same – gdańskie wartości.

O wartościach mówimy, że są zapisane w sercu. Lubimy tak górnolotnie myśleć, ale żeby one rzeczywiście w tym sercu się znalazły i żeby z niego nie uleciały, to trzeba je utrwalać. I właśnie dawni gdańszczanie zostawili wyryte w kamieniu ucieleśnienia ośmiu wartości, które powinny przyświecać mieszkańcom miasta nad Motławą.

Osiem kamiennych rzeźb stanęło na balustradzie wieńczącej Złotą Bramę. 

Nie jest to lokalizacja przypadkowa. Jest to budynek, który powstał, aby pokazywać potęgę miasta wszystkim, którzy do niego wkraczają. Pokazywać i nic więcej, bo brama ta nigdy nie spełniała bramnej funkcji. Jest łukiem triumfalnym wstawionym w ciąg zabudowy w miejsce dawnej Bramy Długoulicznej, która powstała tu w średniowieczu. Triumf, który sławi ten łuk nie jest żadna zwycięska bitwa, ani wódz, który nie przegrał żadnej potyczki, ale miasto, które do początku XVII wieku osiągnęło niebywałe bogactwo i rozrosło się do rozmiarów rzadko spotykanych w ówczesnym świecie. A na dodatek miasto to zadbało o swoją niezależność polityczną i gospodarczą, żeby nie musiało się kłaniać nawet królowi polskiemu, choć to dzięki relacji z tym państwem wyrosło na europejską potęgę.

Złota Brama otwiera tzw. Drogę Królewską, czyli ówczesną reprezentacyjną część Gdańska, którą zamieszkiwali najbogatsi jego obywatele i którą przemierzali władcy, jeżeli postanowili to miasto odwiedzić.

Dlatego już na początku wizyty dowiadywali się, że Gdańsk chce się równać z potęgą nie tylko innych miast, ale nawet całych państw, mówiąc, że ma dużo mocy i własne prawa, do których uprzejmie uprasza się nie mieszać.

Złota Brama powstała ok 1612 roku, ale po trzydziestu latach fundatorzy uznali, że czegoś jej brakuje. Może stwierdzili, że sama potęga, którą brama manifestowała, to nie wszystko, co mają do przekazania światu, ale i samym sobie.

W 1648 roku na szczycie bramy stanęło wspomnianych przed chwilą osiem rzeźb. Były to personifikacje cnót, dążeń czy też pragnień, jakie XVII – wieczni mieszczanie uznali za gdańskie.

To one mają streszczać tutejszy genius loci.

I wychodzimy z założenia, że robią to nadal. Że odczytanie ich znaczenia, a następnie wcielenie go w życie to nasze duchowe – filozoficzne dziedzictwo, które podejmujemy.

Rzeźby ze Złotej Bramy to alegorie Pokoju, Sławy, Szczęścia czy też Bogactwa, Wolności, Zgody, Sprawiedliwości, Pobożności i Rozwagi. 

Opowiedziałem już Państwu o pięciu z nich. Jeżeli jeszcze nie mieli Państwo możliwości wysłuchać wcześniejszych wykładów, to zapraszam na stronę internetową promkultura.org/gdanskijegowartosci (pisane bez polskich znaków), tam również znajdą Państwo fotografie Złotej Bramy i poszczególnych rzeźb jako materiały uzupełniające do tych nagrań.

Dziś, po omówieniu Pokoju, Sławy, Szczęścia, Wolności i Zgody, zapraszam na opowieść o Sprawiedliwości.

Zacznijmy od samej rzeźby. 

Jak już wspominałem, architektura Gdańska w jego tzw. starej części, jest rekonstrukcją powojenną i odbiega w detalach od oryginału. Choć może powinienem powiedzieć od oryginałów, bo tak naprawdę, ciężko orzec, którą z licznych wersji gdańskich budynków uznać za tą prawdziwą. Chyba wszystkie.

O ile zatem część znanych nam gdańskich zabytków to wariacje na temat oryginałów, to w przypadku Złotej Bramy możemy mieć przekonanie, że po zniszczeniach roku 1945 odbudowano ją bardzo wiernie.
Szczęśliwie budynek ten był obecny w gdańskiej ikonografii, dzięki czemu rekonstruktorzy nie mieli problemów ze znalezieniem wzorów, a formalny charakter dekoracji nie stwarzał problemów interpretacyjnych, jakie np. mieli budowniczowie nowego Gdańska, dzięki którym to problemom renesans gdański nabrał miejscami charakteru włoskiego, choć pierwotnie był typowo niderlandzki. Dlaczego, to temat na osobną opowieść.

Wierne odtworzenie w przypadku Złotej Bramy nie nie znaczy, że nie doszło do zmian. W przypadku interesujących nas rzeźb alegorycznych modyfikacje możemy dostrzec dzięki rycinom Jeremiasza Falcka zwanego Polonusem. Ryciny te powstały w 1649 roku i dlatego uznaje się je za wzór w tej kwestii.

Na rycinie przedstawiającej Sprawiedliwość widzimy postać kobiecą, ale o ciele emanującym fizyczną siłą. 

W prawej dłoni trzyma miecz i gałązki laurowe, w lewej wagę i pręt mierniczy zwany łokciem. 

Miecz to groźba skierowana przeciw nieuczciwym, którym sprawiedliwość wymierza kary. Laur to nagroda dla tych, którzy spełniają normy wyznawane przez prawodawców. Waga w klasycznej ikonografii służyła do sprawdzania ciężaru moralnego uczynków i zapewne tutaj należy ją odczytywać tak samo, ale obecność mierniczego pręta każe nam pomyśleć nad jeszcze jedną interpretacją.

Przypominam, że jesteśmy w Gdańsku, który był miastem żyjącym z handlu. Sprawiedliwość może być zatem strażniczką rzetelności tego handlu. Pręt mierniczy był wspólnym punktem odniesienia przy określaniu ilości towaru. Żeby nie było sporów między stronami transakcji, takie pręty były dostępne w mieście, dziś wiszą na ścianie Ratusza Głównego Miasta.

A zatem waga była nie tylko symbolem wartości etycznych, ale razem z prętem odnosiła się do bardzo konkretnych wartości ekonomicznych.

Jeszcze jedna rzecz szczególna, jeśli chodzi o gdańską Sprawiedliwość, to że w odróżnieniu od wizerunków, które znamy skądinąd i do których jesteśmy przyzwyczajeni nie ma ona przepaski na oczach. Jest to zatem ta wersja sprawiedliwości, o której starożytni mówili, że wszystko wisi. Bywały tego typu przedstawienia, czasem wyposażone nawet w wisior z trzecim okiem, by wzrok sprawiedliwości był bardziej przenikliwy. 

Nasza, gdańska Sprawiedliwość ma oczu dwoje i widać jej to w zupełności wystarczy.

Taka była Sprawiedliwość wyrzeźbiona w XVII wieku. Współczesna nam jest nieznacznie zmieniona. Jeżeli przyjrzą się Państwo dostępnej na naszej stronie promkultura.org/gdanskijegowartosci (pisane bez polskich znaków) ilustracji i fotografii, to zobaczą Państwo, że aktualny wizerunek został pozbawiony atrybutu w postaci pręta mierniczego. Trochę żal, bo stanowiłby on ciekawy łącznik z lokalną tradycją, ale zakładam, że nie stoi za tym żadna idea, a przynajmniej nie uważam, żeby doszukiwanie się jej było istotne dla naszych rozważań.

Jeremiasz Falck Polonus sporządzając miedzioryty z wizerunkami gdańskich alegorii zaopatrywał je w sentencję wyrażającą ich przesłanie.

 W przypadku Sprawiedliwości brzmi ona: 

Daję zasługom nagrody, złym czynom kary

wymierzam właściwą miarą zwracam każdemu to, co jego.

I w tych słowach mamy wyrażony podstawowy sposób rozumienia sprawiedliwości, jaki stosowano w porządku społecznym od starożytności. Przypisuje się go rzymskiemu prawnikowi Ulpianowi, po łacinie brzmi określa się to jako zasadę suum cuique, czyli każdemu, co jego, ale każdy z nas wie, że jest to zasada wcześniejsza, bo nawet w biblijnej przypowieści Jezus mówi 

“oddajcie Bogu, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie”. 

Rozwija to św. Paweł w Liście do Rzymian:

“Oddajcie każdemu to, mu się należy: komu podatek – podatek, komu cło – cło, komu uległość – uległość, komu cześć – cześć.”

Ale można by szukać źródeł tej myśli i u starożytnych Greków z Arystotelesem na czele, więc trzeba przyznać, że rodowód tej myśli jest dobrze ugruntowany.

Formuła wydaje się być dobrze ułożona, bo nie da się ukryć, że oddaje nasza podstawową intuicję, czyli wydaje się nam naturalna. Co jednak dzieje się kiedy próbujemy zgodnie z nią postępować? 

Biorąc ją na warsztat filozoficzny i poddając ją logicznej analizie, tak jak zrobił to np. Kazimierz Ajdukiewicz w swojej pracy “O sprawiedliwości” przyjdzie nam stwierdzić za tym polskim filozofem, że ta reguła ma charakter czysto formalny i nie mówi nam w żaden sposób, co mamy robić.

Ale z poprzednich wykładów wiemy już, że gdańszczanie lubią takie formuły. Podobny charakter ma przecież herbowe zawołanie Gdańska – Nec Temere, Nec Timide – bez strachu, ale niezbyt zuchwale.

No to połączmy:

Bez strachu, ale niezbyt zuchwale oddajmy każdemu, co mu się należy.

Ale właściwie czemu mamy oddawać? Może to powinno brzmieć :

Bez strachu, ale niezbyt zuchwale niech każdy weźmie sobie, co mu się należy.

I myślę, że takie sformułowanie jest gdańszczanom najbliższe na przestrzeni wszystkich wieków istnienia tego miasta. 

Choć udało się nam znaleźć dogodne sformułowanie, które nam gdańszczanom przypadnie do gustu, to nie zapominajmy, że nadal nie wnosi ono nic do tego, jaka powinna być treść naszego sprawiedliwego postępowania.

Treść tą musimy znaleźć sami i gdańszczanie od tysiąca lat wytrwale szukają. Nie zawsze dzieje się to bez strachu, czasem zuchwale, ale pewnym jest, że starają się o to, co im się należy.

Sprawiedliwość jest czymś, co umiejscawiamy przede wszystkim w przestrzeni publicznej i społecznej, więc dotyczy relacji między ludźmi i między grupami. 

Historycy zajmujący się Gdańskiem piszą zgodnie, że miasto to przez większą część udokumentowanej historii znajdowało się w stanie ciągłego społecznego napięcia. 

Osada rozwijała się dynamicznie, mieszkańcy dzielili się na grupy, następowało rozwarstwienie jeżeli chodzi o pochodzenie, rodzaj wykonywanej pracy, zamożność i idące z nią w parze przywileje.

Do tego dochodziła kwestia relacji zewnętrznych, bo przecież tak łakomym kąskiem, jakim był rozwijający się port chcieli skorzystać wszyscy od bliższych i dalszych książąt poczynając a na samych mieszkańcach kończąc. Po kilku stuleciach historii porządek się odwrócił i świadomy swej potęgi Gdańsk pokazał wszystkim okolicznym władcom, że już ich nie potrzebuje, by brać to, co mu się należy i od teraz będzie sam dysponował wypracowanym przez mieszkańców bogactwem.

Czy nie jest tak, że taka niezależność wydaje się nam czymś sprawiedliwym? Ale nie przyszła ona od razu, ani nie zagościła tutaj na długo i wymagała wielu zabiegów. O taką sprawiedliwość gdańszczanie musieli zabiegać nieraz bardzo daleko. 

Przykładem może być sprawa zatargu z Zakonem Krzyżackim na przełomie XIII i XIV wieku. Sprawę musiał rozstrzygnąć sąd papieski, a więc aż do Rzymu musieli udać się gdańszczanie, żeby szukać sprawiedliwości. Ostatecznie nie sposób stwierdzić, by ją tam znaleźli. Razem z całym pomorzem Gdańsk przeszedł w ręce Zakonu na długie lata. Nawet historycy nie są w stanie określić dokładnego przebiegu całego zdarzenia wobec rozbieżności w źródłach. 

Krzyżacy przyznali się do zabicia kilkunastu zbójców zrzucając na mieszkańców winę za spalenie miasta. Mieszkańcy zaś twierdzili, że zabito 10 tysięcy spośród nich. Jak było – to zapewne zostanie już tajemnicą historii. Nasze współczesne wyczucie sprawiedliwości każe nam stanąć po stronie gdańszczan i to, że w kwestiach sprawiedliwości kierujemy się takim wyczuciem, też o samej sprawiedliwości powinno nam coś powiedzieć. Co – to zostawiam, na razie jako kwestię otwartą. 

Miasto zostało podniesione z upadku, znowu rozwijało się dynamicznie, znowu postępowało rozwarstwienie jego społeczności. No i znowu narastało poczucie niesprawiedliwości w obliczu faktów, które wzbudzały wątpliwości co do tego, co się komu należy.

Na przykład w 1378 roku wybuchł bunt części mieszkańców będących rzemieślnikami, którzy nie godzili się z faktem odsunięcia od udziału we władaniu miastem i ścisłą zależnością od rady kupieckiej sprawującej rządy pod kuratelą krzyżackich urzędników. Pretekstem był protest miejscowych browarników przeciwko sprowadzaniu piwa z odległego Wismaru. W zamieszkach, które rozpętały się w trakcie konfliktu zniszczono pokaźny zapas importowanego trunku. Próbowano negocjacji mających poprawić sytuację rzemieślników, ale poza nimi nie zależało na tym ani radzie miasta, ani krzyżakom, więc ostatecznie próba sięgnięcia po tak pojętą sprawiedliwość skończyła się ucieczką przywódców spisku i niczym więcej. No może poza tym, że piwa z Wismaru już nie sprowadzano.

Na przełomie XIV i XV wieku strajkowali czeladnicy kowalscy, którzy nie zgadzali się na sposób traktowania, jaki fundowali im mistrzowie tego fachu, spór tlił się dosyć długo. Mistrzowie próbowali wykorzystać swoją uprzywilejowaną pozycję i bardziej ograniczyć prawa wyrobników, żeby uniemożliwić im dalsze bunty, na co ci zareagowali grupowym opuszczeniem miasta. Zapewne ruszyli szukać sprawiedliwości gdzie indziej.

Takich buntów i zatargów było więcej, miały one podłoże ekonomiczne, socjalne, były elementami walki o władzę w mieście. Ciągnęły się dalej, kiedy już udało się zrzucić ciężar władzy Zakonu Krzyżackiego.

Sam ten fakt był interesującym zjawiskiem, bo przecież rządy Krzyżackie położyły podwaliny pod okres największego rozkwitu Gdańska. Rycerze – zakonnicy zarządzali sprawnie dbając by konflikty wewnątrz miasta nie przeszkadzały jego rozwojowi. Jedni się bogacili o innych dbano o tyle, by się do pracy przykładali, a nie wszczynali bunty, można by więc stwierdzić, że status quo powinno być warte zachowania.

Nawet słabnąca rola zakonu na szerszej scenie politycznej mogłaby nie być problemem, bo można było na tych samych zasadach przejść pod zarząd polskiego władcy, który ostatecznie pokonał krzyżaków.

Ale gdańszczanie wymyślili to inaczej. Postanowili sięgnąć po to, co sprawiedliwe im się wydało, czyli wolność i niezależność. Zapłacili za to solidną cenę, ale dzięki uzyskanym za nią przywilejom mieli otwartą drogę do dalszego dynamicznego rozwoju. Dostali to, co uważali, że się im należy. Suum cuique. Szerzej mówiłem o tym w wykładzie poświęconym gdańskiej Wolności, którego mogą Państwo wysłuchać na stronie promkultura.org/gdanskijegowartosci (pisane bez polskich znaków).

No ale taka sprawiedliwość osiągnięta w relacjach zewnętrznych nie oznacza jeszcze, że wewnątrz miasta zapanuje poczucie takiego samego ładu i harmonii.  Wprost przeciwnie. Różnica była taka, że dzięki wzrostowi potęgi gdańszczanie rzadziej musieli jeździć po sprawiedliwość do króla, często to król przyjeżdżał lub przysyłał swoich dostojników do Gdańska, by rozstrzygać spory, których nie byli w stanie rozstrzygnąć sami mieszczanie. A było, co rozstrzygać.

Poczuciu powszechnej niesprawiedliwości sprzyjał system społeczno – ekonomiczny Gdańska. Wykształcił się podział na trzy tzw. ordynki. Pierwszy stanowiła Rada Miejska Właściwa – sprawująca realną władzę, drugi Ława Miejska – organ sądowniczy. Oba rekrutowały swoich członków z bogatego mieszczaństwa, jego górnych warstw, czyli ze stosunkowo nielicznej grupy tych, którzy korzystali z największej liczby przywilejów. Ta grupa z bólem i zdecydowanie pod naciskiem zewnętrznym dopuściła do władzy ordynek trzeci, czyli reprezentantów pospólstwa.

Chciałbym zwrócić Państwa uwagę na to słowo 

– pospólstwo. 

Jest ono używane powszechnie w oficjalnych pracach historycznych opisujących dzieje nie tylko Gdańska. Zastanowić się warto właśnie w kontekście rozważań o sprawiedliwości, czy należyte jest opisywanie słowem o wyraźnie pejoratywnym wydźwięku najliczniejszej grupy społecznej, jaka zamieszkiwała największe miasto w tej części ówczesnej Europy.

Mówimy przecież o rzemieślnikach, robotnikach, marynarzach, służbie domowej, pomniejszych kupcach i niższych urzędnikach. Mówimy o ludziach, którzy wykonywali zawody powszednie, jak my wszyscy dzisiaj, dzięki którym piękny blask Gdańska trwał. 

Zastanowić się należy, na ile sprawiedliwość, oddanie każdemu, co mu się należy gubi się, kiedy rzeczywistość zaczniemy opisywać niewłaściwymi słowami.

Ale wracając do dawnego Gdańska, to o pomniejszenie roli trzeciego ordynku dwa pierwsze dbały stale i tylko konsekwentny nacisk sprawiał , że nie został on zmarginalizowany zupełnie. 

Ciekawym przykładem stosowania regulacji mających pilnować, by warstwy niższe nie zbliżały się zbytnio do wyższych były przepisy dotyczące kwestii obyczajowych, a konkretnie dwóch obszarów: stroju i organizacji uroczystości rodzinnych.  

Przynajmniej dwukrotnie wydano edykty Rady Miejskiej, które opisywały, jaka poszczególne grupy społeczne mają się ubierać, jakich stawek nie powinny przekroczyć ceny materiałów użytych przy szyciu stroju i jakie ozdoby mogą być, a jakich być nie może, jeśli jesteś np. reprezentantem służby domowej. 

Ostatecznie chyba ani twórcy tych rozporządzeń, ani ci, do których były adresowane nie potraktowali ich zbyt dosłownie i uznano je za jedynie zalecenia, których zresztą nie pilnowano się. Widać ówcześni gdańszczanie nie byli przekonani, że to sprawiedliwe.

Inaczej się sprawy miały jeżeli chodziło o organizację uroczystości takich jak śluby i pogrzeby.  W XVII wieku trzykrotnie urzędowo ustalono ile osób mogą zaprosić gdańszczanie należący do poszczególnych grup społecznych, ile dań podać, w jakich godzinach mogą odbywać się spotkania towarzyskie, a nawet w których godzinach można na tych spotkaniach podać obiad, a w których deser. Ograniczenia dotyczyły też rodzaju i liczebności zespołu muzycznego wynajmowanego na wesele. Określono też liczebność żałobników na pogrzebach i wiele innych kwestii kluczowych, kiedy przechodzi się z porządku doczesnego do wieczności.

Jak istotne to było dla ówczesnych gdańszczan niech świadczy fakt, że pilnowanie tych przepisów zajmowali się specjalnie do tego wyznaczeni urzędnicy z nietrzymaniem się zaleceń wiązały się surowe kary.

Inny przykład dbania o sprawiedliwość, to żądanie z jakim przedstawiciele gorzej wykształconych grup społecznych zwróciły się do Rady Miejskiej, aby ta drukowała i ogłaszała wszystkie akty prawne jakie dotyczą Gdańska, w tym orzeczenia królewskie i akty sejmów Rzeczypospolitej w języku niemieckim. Był on wtedy w Gdańsku w powszechnym użytku w odróżnieniu od łaciny, którą posługiwali się tylko najbogatsi. Wykluczenie informacyjne było również postrzegane, jako niewystarczająca dbałość o to, żeby każdy dostał, co mu się należy.

Wędrując przez historię Gdańska możemy znaleźć wiele takich przykładów. Interesująca jest dla nas to poczucie, że o swoje prawa należy walczyć, albo jeszcze bardziej fundamentalnie, że jakieś prawa w ogóle się należą .

Okres upadku gospodarczego miasta, który zaczął się od drugiej połowy XVII wieku sprawił, że możliwość ekspresji własnego poczucia sprawiedliwości była coraz  mniejsza.  

Wiek XIX to okres większej unifikacji społeczeństwa, ale przede wszystkim odgórnie narzuconego porządku społecznego pod rządami niemieckiego cesarza. Do takiego porządku przez kilka pokoleń gdańszczanie się przyzwyczaili, a może nawet w nim zasmakowali, bo kiedy odebrał go im traktat wersalski uznali to za wielką niesprawiedliwość, którą nie osłodziła nawet teoretycznie autonomiczna państwowość w postaci Wolnego Miasta Gdańska.

Wolne Miasto Gdańsk to osobny rozdział historii, jeżeli rozpatrujemy dzieje tutejszej sprawiedliwości, a właściwie niesprawiedliwości. Dość wspomnieć relacje polsko – niemieckie w łonie tego specyficznie kulturowo uformowanego społeczeństwa, bym nie musiał wiele dodawać.

Sytuacja po II wojnie światowej miała naprawić błędy poprzednich epok. Komunizm miał na sztandarach dwie sprawiedliwości: dziejową i społeczną. 

Pierwsza przejawiła się między innymi w kształcie pamięci, jaka miała panować od 1945 roku na gdańskiej ziemi. Przecież wszyscy wiemy, że była to tylko i wyłącznie ziemia słowiańska i taka krew płynęła w żyłach prawdziwych gdańszczan. Szkoda, że nawet ci gdańszczanie, którzy czuli się Polakami przed wojną i przeżyli hekatombę nazizmu, po wojnie wyjechali stąd dzięki zabiegom władzy ludowej.

Przykładem ustanawiania jedynie słusznej pamięci była wspomniany na początku tego wykładu sposób odbudowy  zniszczonego miasta. 

Mówimy czasem, że oddajemy sprawiedliwość faktom, czyli pozostajemy im wierni. A jeśli nie? Czy jest to akt niesprawiedliwości? Czy  może sprawiedliwość wymaga by fakty odpowiednio ukształtować? Tak uważali komunistyczni ideolodzy, a za nimi propagandziści. 

Architektura to nie tylko budynki, to nośnik treści ideowych, czego dowodem rzeźby alegoryczne ze Złotej Bramy, ale i wiele kamienic na gdańskim Głównym Mieście.

Dlatego przy powojennej odbudowie niderlandzki renesans dawnego Gdańska stał się miejscami włoskim renesansem. Bo dzięki temu Gdańsk miał się wydawać bliższy Krakowowi niż Berlinowi. Czemu niderlandy skojarzyły się komunistycznym decydentom ze znienawidzonymi Niemcami, to już zostawmy jako temat na inną dyskusję. Faktem jest, że dekoracje odeszły od pierwotnego kształtu, ale to wzbudza dziś oburzenie tylko wśród specjalistów.

Sprawiedliwość społeczna, którą komunizm deklarował się wprowadzić sprawiła, że Główne Miasto odbudowano tak, żeby nie było już domem bogatych gdańskich patrycjuszy, ale dzielnicą mieszkaniową klasy robotniczej. No i tak się stało. Za fasadami imitującymi dawny Gdańsk znalazły się wnętrza zupełnie odmienne od tych dawnych, podzielone na tzw. izby mieszkalne o określonych wymogami gospodarki planowej wymiarach i ilościach. Eksperyment ciekawy, z jego skutkami, jako mieszkańcy miasta mierzymy się do dziś i czy ma to coś wspólnego ze sprawiedliwością, tego nie podejmę się orzec.

Pewnym jest, że deklarowana przez komunizm sprawiedliwość nie była mocną stroną tego ustroju. Tu gdańskie tradycje, te nawet z XII wieku dały o sobie znać, bo nowi gdańszczanie w miarę możliwości postawili opór niesprawiedliwości, czego kulminacją były wydarzenia sierpnia 1980 roku poprzedzone krwawą ofiarą grudnia roku 1970. 

W trakcie strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina gdańska Sprawiedliwość w myśl której 

Bez strachu, ale niezbyt zuchwale każdy weźmie sobie, co mu się należy.

zabłysła w pełni i dzięki temu żyjemy dziś w takim państwie, w jakim żyjemy.

Żeby dowiedzieć się, co wtedy było uznane za sprawiedliwe, a co nie, wystarczy przeczytać 21 postulatów strajkujących. 

Niesamowitym elementem tego wydarzenia było to, że zanim wybrano 21 postulatów, to każdy uczestnik strajku mógł zgłosić własne roszczenie do sprawiedliwości. Było tego mnóstwo. Komitet pod przewodnictwem Lecha Wałęsy miał naprawdę niełatwe zadanie, by wybrać te żądania, które ostatecznie przeszły do historii.

Bo na szczęście jest to już historia. Dziś mamy zagwarantowane podstawowe prawa dzięki którym możemy zgłaszać nasze aktualne wymagania względem rzeczywistości, która przecież sprawiedliwa nie jest, ale na pewno nie jest tak niesprawiedliwa jak ta sprzed lat czterdziestu czy czterystu. 

Nadal musimy czasem wyjść na ulicę i krzyczeć, że tak dalej być nie może, ale póki co tego prawa nam nie odebrano. Tylko pamiętajmy, że obecne w tym zdaniu wyrażenie “póki co” jest bardzo ważne, bo ten przegląd historii pokazuje nam, że o Sprawiedliwość trzeba dbać, bo nikt nam jej nie da, a nietrudno wyobrazić sobie że znajdą się tacy, co zechcą nam ją odebrać.

To, co uznamy za pogwałcenie naszego poczucia sprawiedliwości podobnie jak w przypadku innych wartości etycznych, nie zdarzy się nigdy pod hasłem wcielenia w życie niesprawiedliwości. Stanie się to pod sztandarem nadania sprawiedliwości właściwego kształtu. 

I tu właśnie dochodzimy do momentu rozważań, kiedy ukazuje się nam pułapka, jaka tkwi za stwierdzeniem, że sprawiedliwość to danie każdemu czy też każdej, co mu lub jej się należy. Bo skoro jest to stwierdzenie czysto formalne, to należy wypracować treść, którą tą regułę wypełnimy. 

Tu właśnie ujawnia się filozoficzny projekt, od którego nie uciekniemy. Przegląd historii pokazuje nam, jak różne formy może przybierać to na czym opieramy myślenie o sprawiedliwości. Niemal każdy ma własne.

Bo ciekawym jest, że poczucie sprawiedliwości mamy zaszczepione dosyć głęboko i ujawnia się ono już we wczesnym dzieciństwie. Jeżeli chcą się Państwo dowiedzieć, jak to jest sprawiedliwie, to wystarczy dać grupie przedszkolaków tabliczkę czekolady do podziału. I zaraz okaże się, że sprawiedliwie to po równo. 

Ale też dzieci wołają, że coś jest niesprawiedliwe, jeśli nie pokrywa się z ich pragnieniami.

My dorośli nie różnimy się zbyt wiele od dzieci w tym zakresie. Różnica bierze się z tego, że dobrze wiemy, że po równo się nie zawsze da, a pragnienia rzadko mogą być zaspokojone w pożądanym przez nas kształcie. Dlatego jako dojrzałe osoby prędzej gotowi jesteśmy popaść w pesymizm i stwierdzić, że “nie ma sprawiedliwości na tym świecie”  i znosić niegodziwość tego świata, a niektórzy z nas oczekują, że sprawiedliwość spotka nas w zaświatach. 

Bo pojęcie sprawiedliwości, a właściwie usprawiedliwienia jest dobrze zadomowione w porządku religijnym. W przypadku Gdańska zderzały się tu dwie wizje – katolicka, gdzie usprawiedliwieniem czyli zbawieniem byliśmy obdarzeni wskutek naszych dobrych uczynków i protestancka, gdzie do zbawienia Bóg wybierał nas przy stworzeniu i co byśmy potem nie robili, to boskiej decyzji zmienić nie możemy. Rogata dusza zaczyna się zastanawiać, gdzie tu sprawiedliwość. Ale zostawmy te spory teologom. 

Jeżeli musimy znosić niegodziwość tego świata, to sprawiedliwość jest dla nas metodą minimalizowania tego nędznego porządku rzeczy. Na tym zapewne opiera się konsensus dotyczący wartości demokracji. Bo jak głosi powiedzenie przypisywane Winstonowi Churchillowi:

“demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu.”

a zatem z braku sensownym alternatyw możemy w  demokracji szukać najbardziej sprawiedliwej formy współżycia.

Teorie społeczno – polityczne oferują nam poglądy na kształt demokracji zasadniczo trzy:

liberalny, 

socjalistyczny 

i personalistyczny.

Liberalny zakłada, że podstawą sprawiedliwości jest wolność.

Jeżeli zapewnimy możliwość wolnego decydowania jednostek o swoim działaniu i pozwolimy tym jednostkom w ramach w sposób wolny przyjmowanych umów łączyć się w większe zbiorowości, które zajmą się tym, czym jednostka sama zająć się nie zdoła, to będzie to właściwa realizacja zasady sprawiedliwości.

Nie sposób się z tym nie zgodzić, bo wolność sobie cenimy bardzo wysoko. Ale proszę zwrócić uwagę, że wolność jest równie nieokreślonym pojęciem, co sprawiedliwość. To jak pojmiemy wolność, wyznaczy nam sposób pojmowania sprawiedliwości. 

Nie trudno sobie wyobrazić świat, w którym wolność jednych jest niewolą drugich, a to już ze sprawiedliwością nijak się nam nie kojarzy.

A zatem sama wolność, to jeszcze za mało, żebyśmy mogli się na niej oprzeć.

Jako drugi wymieniłem socjalizm. Ten zakłada, że podstawą sprawiedliwości jest równość.

Tu z kolei musielibyśmy sobie wyjaśnić na czym polega równość, bo inaczej popadniemy w te same kłopoty teoretyczne, które sprawiła nam przed chwilą wolność. A praktycznie może być jeszcze gorzej, szczególnie że o ile wolność akcentuje wartość jednostki, to w socjalizmie pierwotne względem każdego konkretnego człowieka jest uznanie wartości całego społeczeństwa. Nie brzmi to źle, dopóki nie okazuje się, że to ja jestem tą jednostką, którą trzeba dla społeczeństwa poświęcić.

Bynajmniej nie są to teorie złe, ale eksperymenty w odkrywaniu właściwych sposobów ich realizowania możemy obserwować w historii i Gdańska i całej ludzkości i niektóre z nich potrafią przerażać. Dlatego trzeba im czegoś jeszcze. 

Trzeba nam sprawiedliwości z ludzką twarzą.

I tu wychodzi nam naprzeciw trzeci pogląd, czyli personalizm, który każe wpierw spojrzeć na człowieka jako wartość nadrzędną, a dopiero potem wyznaczać granice jego wolności i rozumienie zasady równości.

Wywodzi się z katolickiej myśli społecznej i katolicyzm ma istotny wkład w ukształtowanie się tej myśli, choć na dzień dzisiejszy możemy znaleźć wiele zeświecczonych odmian personalizmu. 

Personalizmu nie traktujmy jako  drogi środka między liberalizmem, który lubi iść w stronę rynkowego postrzegania sprawiedliwości i socjalizmem, który może pilnować by było dobrze wszystkim tak dokładnie, że nie dostrzeże sytuacji, kiedy indywidualizm najlepiej służy wspólnocie. 

Personalizm nie jest to droga środka, tylko nurt, który próbuje wprowadzić do myślenia o sprawiedliwości bezpiecznik, w postaci wzajemnie krzyżujących się zasad osobowej wartości każdego człowieka, wzajemnej solidarności między jednostkami i pomocniczości, czyli wspierania grup słabszych, bądź mniej rozwiniętych przez te lepiej wyposażone w dobra bądź kompetencje.

Żadna z trzech wizji sprawiedliwości czy liberalna, czy socjalistyczna, czy też personalistyczna nie wyczerpuje tematu, a i próba syntezy nie zaspokoi naszej potrzeby pewności w tej materii. Prawdą jest, że w kluczowych kwestiach dotyczących człowieka i zbiorowości w której on żyje jesteśmy czasem bezradni bądź skazani na ryzykowne wybory. 

Traktujmy to jako hołd dla złożoności rzeczywistości i uznanie ograniczenia ludzkiego w tej rzeczywistości rozeznania. 

W tym przypadku fakt, że Gdańska Sprawiedliwość nie ma zasłoniętych oczu powinna być dla nas wskazówką. Bestronność, którą przypisuje się zasłoniętym oczom wizerunków sprawiedliwości czyni z jej wyborów jakiś rodzaj automatyzmu, jakby wszystko było wiadomo i brakuje nam tylko wskazania wagi, żeby wyskoczył właściwy paragraf.

Gdyby to wystarczyło, to nie byłoby potrzeby zmieniania prawa i dostosowywania go do realiów, którym trzeba przyglądać się z dużą przenikliwością. 

Gdańska Sprawiedliwość patrzy w stronę miasta, stoi po wewnętrznej stronie Złotem Bramy. Możemy pokusić się o interpretację, która będzie wzięta spoza zbioru danych na temat tego zabytku, ale może nam rozjaśni trochę mrok w którym próbujemy się odnaleźć, kiedy chcemy stwierdzić, czy coś jest sprawiedliwe, czy nie.

Otóż wydaje mi się, że kiedy nie radzimy sobie, jako ludzkość z ustaleniem sprawiedliwego porządku spraw tego świata w całości, to rodzi się takie zdziwienie, że przecież niejednokrotnie potrafimy zbudować mniejsze wspólnoty, które przez określony czas żyją zgodnie w poczuciu sprawiedliwości swojego układu.

To się dzieje czasem w obrębie rodziny, czasem w ramach wspólnoty sąsiedzkiej, osiedla czy wsi. Rodzi się zdziwienie, czemu skoro to jest możliwe, to czemu nie udaje się nam przenieść tego na większe układy i nadać temu wymiaru globalnego, a do tego jeszcze utrwalić w czasie.

Może gdańska Sprawiedliwość patrzy na nasze miasto, bo sugeruje, że to możliwe tylko w mniejszych wspólnotach i nie ma sensu marzyć o takim porządku gdzieś indziej niż w najbliższym swoim otoczeniu.

A może przenikliwe spojrzenie gdańskiej Sprawiedliwości nie obejmuje wcale miasta jako całości, tylko jest wymierzone w poszczególnych obywateli. Mnie, Ciebie.

Bo cały czas myślimy o sprawiedliwości jako o pojęciu dotyczącym zbiorowości i zapominamy o tym, że przymioty zbiorowości biorą się z przymiotów jednostek, które ją tworzą.  Więc może warto przypomnieć sobie zarzucone dawno temu pojmowanie sprawiedliwości, jakie proponował Platon. 

Dla tego starożytnego filozofa człowiek sprawiedliwy to był człowiek, który osiągnął swoją doskonałość. Zharmonizował wnętrze, doszlifował talenty, osiągnął szczyt postawy moralnej.

I może tu powinniśmy położyć akcent. 

Może przenikliwe spojrzenie gdańskiej Sprawiedliwości patrzy prosto w nasze serca i chciałaby ona położyć nas samych na szalkach swojej wagi i zbadać, czy aby sami jesteśmy doskonali, a nie czy wymyśliliśmy już doskonały układ społeczny. 

Bo myślę, że jeżeli układy społeczne idą w złym kierunku, to nie zawsze dlatego, że były źle wymyślone, ale dlatego, że pojedynczy człowiek tkwiący w takim układzie nie był człowiekiem sprawiedliwym.

A zatem zamiast narzekać, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie albo zamiast wymyślać utopie może po prostu weźmy się za siebie samych. Nie za siebie nawzajem, jak lubimy najbardziej, ale za siebie samych.

Brzmi pięknie, ale znowu trzeba by zapytać, co to znaczy – jaką treścią wypełnimy takie wskazanie. Jeżeli zgodziliśmy się co do tego, że nie mamy lepszego ustroju niż demokracja, to starajmy się być doskonali na miarę demokracji.

W ostatnich latach popularna stała się taka mała  książeczka. Napisał ją Timothy Snyder, nosi tytuł “O tyranii. Dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku.” Jest to zbiór wskazań, ostrzeżeń i zaleceń, jak postępować i jakie cechy w sobie kształtować, by nie dopuścić do rozkwitu niesprawiedliwych relacji społecznych.

Pewnie większość z Państwa o niej słyszała, niektórzy może nawet czytali i bardzo dobrze, ale ja mam dla Państwa coś lepszego.

Cudze chwalicie, swego nie znacie.

Dobre bo polskie, 

a może lepsze bo krótsze. Nie 21 lekcji, ale 13 cech, które określają 

“Wzór obywatela w ustroju demokratycznym”

autorką tekstu jest  Maria Ossowska, wielka polska uczona, która zajmowała się badaniem zagadnień moralnych. 

Jako ciekawostkę powiem, że  oryginalny tekst ukazał  się w 1946 roku w Biblioteczce Oświaty Robotniczej. 

Na pewno niektórzy z Państwa pomyśleli już, że to pewnie jakaś komunistyczna propaganda, bo rok 1946 i oświata robotnicza. 

Sprawiedliwość czyli nasza osobista doskonałość wymaga od nas, byśmy nie ulegali pozorom. Posłuchajcie i oceńcie, czy obywatel – czy Państwo chcieliby reprezentować swoją postawą następujące cechy:

1. aspiracje perfekcjonistyczne – ulepszać siebie i wymagać tego od innych, wiedzieć co dobre, a co błahe

2. otwartość umysłu – trzeba chłonąć rzeczy nowe i rewidować posiadane poglądy

3. dyscyplina wewnętrzna – zdolność długodystansowego wysiłku, gotowość do poświęceń, tzw. mocny kręgosłup

4. tolerancja – która nie jest pobłażaniem, ale hamowaniem negatywnych popędów zgorszenia czy nienawiści

5. aktywność – mierzona nie ilością wykonywanych ruchów, ale potencjałem ulepszającym działań

6. odwaga cywilna – by bronić słusznych przekonań, nawet jeśli naraża się swoje żywotne interesy związane czy to z bezpieczeństwem, czy majątkiem, czy też popularnością

7. uczciwość intelektualna – odwaga pójścia w myśleniu do końca, z wszystkimi tego końca konsekwencjami  

8. krytycyzm – oporność na odurzenie propagandą czy opinią powszechną

9. odpowiedzialność za słowo – nie tylko trzymać się wypowiedzianych postanowień, ale i być punktualnym na przykład

10. uspołecznienie – kwestia  złożona z zainteresowania sprawami ogółu, przezwyciężenia egocentryzmu, empatii, umiejętności współdziałania

11. rycerskość – unikanie krzywdy niekoniecznej dla realizacji słusznych celów

12. wrażliwość estetyczna – bo sfery moralna i estetyczna zazębiają się bardzo, a i postawa estetyczna pozwala zawiesić chęć posiadania

13. poczucie humoru – “bo trudno byłoby dyktaturze zapuścić korzenie w narodzie posiadającym tę właściwość”

Przypominam, że tekst został napisany i ogłoszony w 1946 roku, moim zdaniem trzeba było mieć dużo osobistej  odwagi, żeby wystąpić z takimi postulatami w kraju, w którym komuniści zaczynali wprowadzać stalinowski porządek. 

Myślę, że nawet jeśli nie jest to zestaw cech wyczerpujący całość zagadnienia, to każdy z nas postępując według takich wskazań ma szanse na osiągnięcie sprawiedliwości osobistej w sensie platońskim, a i sprawiedliwości w sensie zbiorowym przyniesie to ogromny pożytek.

Tymczasem dziękuję Państwu za uwagę.

Zachęcam do kliknięcia łapki w górę pod nagraniem i udostępnienia filmu znajomym żebyśmy wszyscy mogli wzrastać w sprawiedliwości.

Zachęcam również do subskrypcji naszego kanału, aby nie przegapić kolejnych nagrań.

Więcej informacji o projekcie “Gdańsk i jego wartości” oraz materiały uzupełniające do tego wykładu znajdą Państwo na stronie pod adresem promkultura.org/gdanskijegowartosci pisane bez polskich znaków.

Raz jeszcze dziękuję za wspólnie spędzony czas i do zobaczenia w kolejnym odcinku.