fbpx

O innych wartościach i symbolach Gdańska, 

czyli spojrzenie w przyszłość

Szanowni Państwo,

nazywam się Paweł Paniec i mam przyjemność przywitać Państwa na spotkaniu z cyklu “Gdańsk i jego wartości”.

Jest to projekt realizowany przez Stowarzyszenie PROM Kultura dzięki wsparciu finansowemu Miasta Gdańska.

To nasze dziesiąte spotkanie, czyli ostatnie w tym cyklu. 

Ostatnie, czyli przyszedł czas na podsumowanie.

W dzisiejszym wykładzie pozwolę sobie przypomnieć to, o czym mówiłem w trakcie dziewięciu poprzednich i zastanowić się nad tym, jaką perspektywę przed nami otwierają zawarte w nich rozważania.

Przystępując do realizacji tego projektu podjęliśmy się zadania ryzykownego, gdyż postanowiliśmy pokazać Gdańsk od strony, od jakiej zazwyczaj nie przyglądamy się organizmom miejskim. Mianowicie od strony wartości, które wcielają w życie jego mieszkańcy. 

Czemu tak?

Najprostsza odpowiedź, to taka, że Gdańsk to nie twór ze zdarzeń i kamienia, ale projekt filozoficzny, czyli ucieleśnienie idei, a to oznacza wprowadzanie w życie wartości, które za tymi ideami stoją.

Pierwszym impulsem do takiego myślenia o tym mieście było hasło jakie jest umieszczone w tak zwanym herbie wielkim Gdańska, a brzmi ono Nec Temere, Nec Timide. Po polsku znaczy tyle, co “bez zuchwałości, ale i bez lęku”. Zachęca zatem do umiaru, ale otwiera na wyzwania i każe odważnie spoglądać w przyszłość. 

Nie mówi nam jednak, co powinniśmy robić, a jedynie wskazuje sposób postępowania. 

Tym samym zmusza do podjęcia wysiłku intelektualnego, który pomoże osobom, identyfikującym się z tym hasłem znaleźć własne wypełnienie tej maksymy.

Takie hasło pozostawili nam dawni gdańszczanie, więc wysunąłem hipotezę, że zadali nam oni pracę do odrobienia. Ale może nie tyle zadali nam taką pracę, ale przypomnieli zaledwie, że taką pracę powinien wykonać każdy człowiek, jeżeli chce żyć w sposób świadomy.

Żyć w sposób świadomy oznacza wiedzieć skąd się zmierza i dokąd się dąży, ale również oznacza wiedzieć, jak postępować pomiędzy tymi dwiema perspektywami.

Jak powiedziałem, taka postawa jest pożyteczna dla każdego człowieka, ale są miejsca, w których jest ona szczególnie przydatna i takim miejscem jest właśnie Gdańsk. Dlaczego powinniśmy tutaj, nad Motławą bardziej zastanawiać się swoim miejscem w świecie, niż gdzie indziej?

Bo jest to miejsce, w którym przecinają się rozstajne drogi. Wspominałem o Krzyżu Milenijnym, który stoi na szczycie Gradowej Góry. Krzyże ustawiało się kiedyś na rozstajnych drogach, aby odpędzić gromadzące się tam złe duchy.

Czemu złe duchy upodobały sobie rozstajne drogi? Bo w takich miejscach człowiek musi się chwilę zastanowić, a kiedy zaczyna się zastanawiać, to łatwiej go zwieść i to robiły właśnie demony, które lubowały się w myleniu ludzkich losów.

A że Gdańsk był nie tyle początkiem i końcem, co właśnie etapem wielu podróży i nawet Ci którzy zamieszkiwali to miasto najczęściej przybyli tu skądś i gdzieś podążali. A zatem trzeba było ciągle się zastanawiać nad swoim tu, teraz, ale i na przed i na potem, więc demony miały dużo okazji, by zwodzić gdańszczan.

Gdańsk to miasto, które, jeśli spojrzymy na jego dzieje, może kojarzyć się ze stanem przejściowym i może dlatego jednym z jego cech charakterystycznych jest duża ilość bram, czyli miejsc przejścia. I może dlatego właśnie to brama stała się symbolem wartości, jakie gdańszczanie powinni wyznawać.

Przypomnę historię najważniejszej gdańskiej bramy, zwanej dzisiaj Złotą Bramą. Została zbudowana w 1612 roku w miejsce swojej poprzedniczki, która stała tam od wieków średnich. Była nie tylko zwieńczeniem ulicy Długiej, ale była zwieńczeniem pewnej epoki. Bo okres jej powstania przypadł na szczyt potęgi Gdańska. Takiego rozkwitu, jak w połowie wieku XVII miasto to nie doświadczyło ani wcześniej, ani potem. 

Brama Złota nazywana jest “najklasyczniejszym dziełem gdańskiej architektury”, więc wyraża gusta estetyczne ówczesnych mieszczan, ale jest również ich manifestem ideowy.

A właściwie nie “również”, ale przede wszystkim.

W momencie powstania budynku to przesłanie było oczywiste – brama miała wyrażać potęgę miasta. W całej Europie niewiele miast mogło się równać wtedy z Gdańskiem, więc było się czym pysznić. 

Dla wszystkich wątpiących, że mogło chodzić przede wszystkim o prestiż, przypominam, że miasto nie potrzebowało w tamtym czasie, w tym miejscu bramy. Obwarowania miejskie miały wtedy o wiele większy zasięg niż te, które postawiono w średniowieczu, gdy stara brama Długouliczna regulowała napływ ludzi do wnętrza miasta.

W XVII do Gdańska można było dotrzeć od tej strony przez leżącą około sto metrów dalej Bramę Wyżynną. Nota bene obie bramy wyszły z jednej rodziny architektów. Brama Wyżynna była dziełem Willema van den Blocke. Bramę Złotą zaprojektował jego syn – Abraham.

Ale wracając do głównego wątku, to gdańszczanie wymyślili Bramę zwaną dzisiaj Złotą jako łuk triumfalny na swoją własną cześć. Chcieli, żeby każdy odwiedzający miasto, a szczególnie jego reprezentacyjną część od razu widział, że znalazł się w miejscu szczególnym i wśród szczególnych ludzi. Był to przekaz kierowany zarówno do szeregowych przyjezdnych,  jak i do królów, bo przecież Złota Brama otwierała dostęp do ulic Długiej i Długiego Targu, które nazywamy dziś traktem królewskim.

Chcieli gdańszczanie pokazać, że są wielcy, bo bardzo zależało im na tym, by mogli sami decydować o swoich sprawach, by sami tworzyli swoją republikę miejską.

Czy rzeczywiście im się to udawało, to już osobna kwestia. Mówiłem o tym nieco w poprzednich wykładach, które mogą Państwo zobaczyć na naszej stronie internetowej promkultura.org/gdanskijegowartosci (pisane bez polskich znaków). 

Jednak niezależnie od faktów, autonomia oparta na potędze ekonomicznej i politycznej biegłości była w cenie w Gdańsku. To jedna z tutejszych wartości, której upodobanie widzimy nie tylko w formie Złotej Bramy, ale i w innych zdarzeniach i artefaktach o których mówiłem.

Dzisiaj Złota Brama nie wydaje już tak olśniewającym dziełem. Przyczyną tego jest zapewne rozwój miasta, zmiana jego charakteru, więc inna też jest percepcja przestrzeni i jej elementów. Stan w jakim dzisiaj znajduje się budynek również nie budzi zachwytu. Ale w XVII wieku na pewno działała na przyjezdnych, czego dowodem jest geneza nazwy “Złota Brama”.

Jak powiedziałem przed chwilą i wielokrotnie w trakcie naszych wcześniejszych spotkań, nie jest to pierwotna nazwa tego budynku. Pewien węgierski szlachcic, który odwiedził nasze miasto krótko po zbudowaniu tej architektonicznej perełki zachwycony jej widokiem zanotował w swoim dzienniku z podróży właśnie takie określenie. Ale gdańszczanie nie mogli przecież o tym wiedzieć, a tradycja wskazywała jasno, że jest to brama Długouliczna i już.

Nowa nazwa weszła do użytku dopiero po II wojnie światowej i wynikała z kilku przyczyn. Po pierwsze język polski, a szczególnie nasze jego codzienne użycie nie znosi takich długich zbitek słownych jak “długouliczna”. To jest pozostałość języka niemieckiego, który przez większą część historii miasta był tutaj językiem podstawowym. “Langgasser tor” w ustach Niemca nie jest wcale długim ani trudnym słowem. Ale nawet polskie piśmiennictwo przedwojenne nie było jeszcze przekonane do zmiany nazwy. 

Po wojnie natomiast zadecydowały o tym względy propagandowe, polityczne czyli konieczność ugruntowania innego mitu na temat Gdańska. Gdańsk miał być od 1945 roku uważany za miasto od zawsze polskie, a zatem wszelkie ślady związku z kulturą germańską były tępione. A to, co nie dało się usunąć należało zasłonić, czasem była to zasłona nowej nazwy.

I tak górnolotny wyraz zachwytu pewnego Węgra stał się powszechnie używanym i bezpośrednio kojarzonym określeniem naszego zabytku. Dziś tradycjonaliści gdańscy spierają się, czy nie powinniśmy wrócić do dawnej nazwy, ale jak to bywa w żywym języku – walory użytkowe górują nad odległymi uzasadnieniami i historyczną słusznością, więc na zmianę nazwy się nie zanosi.

O sporze tradycjonalistów gdańskich z tutejszymi nowatorami może opowiem później, teraz chciałbym wrócić jeszcze do XVII wieku. 

Brama Złota, a właściwie Długouliczna w znanej nam formie powstała w 1612 roku i śmiem podejrzewać, że musiała rodzić w gdańszczanach sprzeczne uczucia. 

Nie znam przekazów historycznych na ten temat, ale jeżeli próbuję wyobrazić sobie stan ducha ówczesnych ludzi, to musiało pojawiać się w nich pewne rozdarcie jeżeli chodzi o odbiór tego “najklasyczniejszego dzieła gdańskiej architektury”.

Jak już powiedziałem było ono łukiem triumfalnym postawionym na cześć miasta, czyli wyrazem samozachwytu. Gdańszczanie lubili się chwalić tym, co osiągnęli. 

Ale nie należy zapominać, że XVII wiek, to okres, w którym dominującym wyznaniem był tutaj luteranizm. Protestancka etyka nie była zwolenniczką pysznej krzykliwości. Wprost przeciwnie. Pracowitość i pobożność, skromność i umiarkowanie, to są cnoty, które próbowała wcielać w życie reformacja.

Istniał bardzo wyraźny konflikt we wnętrzu Gdańska, opowiadałem o sporach między bogatymi i biedniejszymi mieszczanami, jakie tliły się tu przez wieki i czasem wybuchały żarliwie. Ale na pewno istniał też konflikt taki we wnętrzu gdańszczan. Bo jak tu być bogatym i potężnym, a zarazem skromnym i pokornym.

Złota Brama w formie z 1612 roku była wyrazem tej pierwszej tendencji i mogła przeczyć drugiej. A zatem w 1648 roku sprawiono, że interpretacja dzieła mogła nasze myśli kierować nie tylko w stronę gdańskiego skarbca, ale w stronę gdańskiego nieba, które zamieszkiwały bliskie sercom mieszkańców idee.

Idee te wyrażono w formie ośmiu rzeźb alegorycznych, które były personifikacją cnót, ale też dążeń i pragnień, mówiąc najprościej ideałów dawnych gdańszczan. Historia powstania tych rzeźb również dowodzi, jak Gdańsk był miejscem przepływu prądów i tendencji ideowych i estetycznych. Było tu wielu artystów, którzy mogliby nowe zdobienia Bramy Długoulicznej wykonać, ale rada miejska zleciła to rzeźbiarzowi z zewnątrz Piotrowi Ringeringowi. Właściwy cech rzemieślniczy oburzył się i doszło do konfliktu, w którym jednak ostatecznie lokalni mistrzowie ustąpili przed przybyszem. 

Wizerunki cnót wykute w kamieniu nie przetrwały do naszych czasów. Można powiedzieć, że gdańska Arka Przymierza, jeśli przyrównać tamto dzieło do biblijnych tablic Mojżesza, rozpuściła się. Piaskowiec w którym wykonano rzeźby pod wpływem czynników atmosferycznych niszczał, aż w XIX wieku zastąpiono rzeźby nowymi, ceramicznymi. Te z kolei zniszczyła wojna, a konkretnie jej ostatnie dni w marcu 1945 roku.

Na szczęście gdański panteon cnót został zachowany nie tylko w kamieniu, ale też w księgach. A za najwierniejsze odwzorowanie rzeźb Piotra Ringeringa przyjmuje się zestaw grafik wykonanych przez Jeremiasza Falcka zwanego Polonusem. To dzięki tym przedstawieniom możemy podziwiać dzisiaj stojące na Złotej Bramie osiem rzeźb będących dziełem powojennych rekonstruktorów. 

Te dzisiejsze nie odbiegają znacząco od oryginałów, a na pewno mniej niż dekoracje innych gdańskich zabytków wzniesionych na nowo po kataklizmie wojennym.

Przypomnę zatem te osiem wartości, które omawiałem w poprzednich wykładach, jako manifestacje gdańskiego ducha. Falck Polonus oprócz ich nazwy opatrzył je dwuwierszami po łacinie i w języku niemieckim, dzięki czemu możemy lepiej wczytać się w ich znaczenie.

Wszystkie cnoty przybrały postacie kobiece i od strony zewnętrznej miasta stanęły:

Pokój, która mówi 

“Stopą zgniatam wojny pochodnie, odpędzam je czujnością;

dzięki mnie rozkwitają wioski, szkoły, siedziby rządców miasta, świątynie.”

Następna była Sława, przemawiająca do nas tymi słowy

“Miażdżę kłamliwe języki i dzięki chwalebnym czynom

w ojczyzny obronie wznoszę do gwiazd niezniszczalne imię.”

Kolejna omówiona przeze mnie cnota to Bogactwo, albo w bezpośrednim tłumaczeniu łacińskim Obfitość, ona tak jakby składała gdańszczanom życzenia:

“Niechby majątek mi wzrastał dzięki pokojowi i pracy:

z wysokiego nieba jedynie wszak obfitość ta przybywa”

Jako ostatnia z cnót stojących po tej stronie bramy omówiona przeze mnie została Wolność, która przestrzega:

“Nie jest wolnością śmiałość dokonywania bezkarnie tego, co się komu podoba,

lecz czynienie tego, co godziwe w zgodzie z przysługującym prawem.”

Po drugiej stronie bramy, czyli niejako we wnętrzu miasta zamieszkały:

Zgoda trzymająca pod pachą pęk strzał i w myśl tego symbolu mówiąca:

“Złamać strzał złączonych żadna siła nie będzie mogła,

złamać rozdzielone nawet lekki może powiew.”

Kolejna omówiona była Sprawiedliwość z jej sentencją:

“Daje zasługom nagrody, złym czynom kary

wymierzam, właściwą miarą zwracam każdemu to, co jego”

Następnie Pobożność mówiąca

“Wznoszę do niebios oczy, myśl do Jehowy

i pobożnym sercem boskie prawdy wielbię”

I na koniec zostawiłem Roztropność deklarującą, że 

“Znając przeszłość i przewidując przyszłość

kieruję rozstrzygającymi chwilami czasu teraźniejszego.”

Taki zestaw, jak osiem, nie dziesięć, przykazań zostawili nam dawni gdańszczanie. 

Każda z postaci została wyposażona w atrybuty, przedmioty o symbolicznej wymowie, które w trakcie analizy kierują nasze myśli w stronę konkretnych koncepcji i idei. Ich tropem wyruszyłem szczegółowo w poprzednich wykładach i zapraszam Państwa do  takiej podróży, można ją odbyć wchodząc na stronę promkultura.org/gdanskijegowartosci (pisane bez polskich znaków).

W znajdujących się na tej stronie wykładach rozważałem także, czemu właśnie takie, a nie inne wartości zostały wybrane i jak przejawiały się w historycznych działaniach i postawach dawnych gdańszczan. Zastanawiałem się również, co mogą znaczyć dla nas dzisiaj.

Kwestiami, nad którymi warto byłoby się jeszcze pochylić jest kwestia sposobu ustawienia rzeźb na Złotej Bramie. Czy to, że od zewnętrza stoją Pokój, Sława, Bogactwo i Wolność to kwestia przypadku, czy celowe zamierzenie.

Badacze skłaniają się ku drugiemu rozwiązaniu tego problemu. Taki zestaw wartości brzmi jak reklama. Można powiedzieć, że gdańszczanie znowu się chwalą i pysznią pokazując tym razem nie tylko dobrobyt materialny w postaci okapującej złotem architektury swego łuku triumfalnego, ale również w postaci osiągnięć ustrojowych i cywilizacyjnych, jakie udało się wypracować w murach miasta.

Z drugiej strony jednak stoją Zgoda, Sprawiedliwość, Pobożność i Roztropność. Te patrzą na mieszkańców, nie na przyjezdnych i mają walor nie reklamy, ale pouczenia, a może nawet przestrogi. 

O ile tamte – zewnętrzne dotyczyły spraw ziemskich, codziennych, politycznych i materialnych. 

O tyle te stojące wewnątrz miasta mogą być zarówno przymiotem zbiorowości, która w nim żyje, jak i osobistą cechą każdego mieszkańca. Są zdecydowanie bardziej zbieżne z chrześcijańską etyką, jaką wyznawali wtedy gdańszczanie.

Te wewnętrzne nie budzą takich rozterek, jak na przykład dwuznacznie brzmiące imiona dwóch cnót: Bogactwo i Sława. Po tej stronie bramy mamy cechy, które bez bardziej złożonych zabiegów interpretacyjnych kierują nasze myśli ku zjawiskom pozytywnym.

Zastanowić należałoby się  również nad hierarchią gdańskich cnót. Wszystkie stoją na jednym poziomie. Taki porządek wyznaczyła im forma architektoniczna Złotej Bramy. Balustrada wieńcząca jej szczyt nie ma wzniesień, ani uskoków, które pozwalałyby na jakieś zróżnicowanie. Ale czy na pewno wszystkie są tak samo ważne?

W dwóch ostatnich wykładach podkreślałem szczególną rolę Pobożności i Roztropności. 

Pierwsza z nich – Pobożność określała dla dawnych gdańszczan porządek istnienia świata. Jeszcze w XVII wieku Biblia była wyznacznikiem dla wyobrażeń o rzeczywistości. Choć był to czas, kiedy rodziła się nowożytna nauka, które przejęła później rząd dusz, to jeszcze nie miała ona takiej władzy, żeby zdetronizować pisma objawione, jeśli chodzi o kształtowanie najbardziej podstawowych pojęć – nie tylko etycznych, ale również bytowych.

Dzisiaj nauka zdominowała naszą wyobraźnię w tak znaczącym stopniu, że nawet ludzie pozostający wyznawcami różnych religii ich prawdy lubią uzasadniać sobie odnosząc je do wybranych teorii naukowych. Zjawiska będące z definicji nadprzyrodzonymi jak cuda, czyli manifestacje porządku zaświatowego w doświadczanej przez nas rzeczywistości stara się wyjaśnić poprzez zaprzęgnięcie aparatury naukowej. Według mnie to dowodzi bardziej, jak mocno wierzymy nauce, a nie jak prawdziwe są cuda, które bada, ale to osobny temat.

Niezależnie od roli jaką w naszym życiu spełnia pobożność rozumiana religijnie, to opowiadałem o pobożności w sensie filozoficznym, czyli uznaniu dla pewnego porządku rzeczywistości, który wyraża się w stwierdzeniu, że jest jakaś określona prawda, co do której możemy się porozumiewać i ta prawda obowiązuje nas jako prawo fundamentalne niezależnie od innych wyznawanych poglądów i wartości. Taka pobożność, to przyjęcie ogólnoludzkiej płaszczyzny – fundamentu. Na tym dopiero można budować

A jeśli chodzi o to budowanie, to nieodzowna jest tutaj cnota Roztropności, czyli ta, która pozwala nam działać w trafny sposób. Nie jest to możliwe bez uznania w ramach przedstawionej przed chwilą Pobożności określonego porządku istnienia. Bo tylko w świetle prawdy, w której obiektywność wierzymy, możemy dobierać środki działania, które nie rozminą się z rzeczywistością.

Dopiero nadrzędna rola tych dwóch cnót może doprowadzić nas do właściwej interpretacji pozostałych. Jak liczne eksperymenty wykonali gdańszczanie poszukując właściwych metod realizacji wartości i jakie były ich odczytania, to już obrazuje historia naszego miasta z jego wzlotami i upadkami, a także, w bardziej brutalnej formie – z jego znikaniem i pojawianiem się znowu na kartach dziejów. 

Z odczytywaniem i interpretowaniem symboli trzeba być bardzo ostrożnym, ponieważ zawsze są one zależne od kontekstu, w które je wpiszemy. A kontekst ten wyznacza nam nasza Pobożność i nasza Roztropność. Bo to jakby dwa bieguny człowieczeństwa – porządek idealny i porządek dotykalny. Między nimi mieści się nasza rzeczywistość.

Jak powiedziałem Gdańsk pojawiał się i znikał, ale nieodmiennie trwał. Dlatego w pierwszym wykładzie pozwoliłem sobie postawić prowokacyjną tezę, że może Gdańska w ogóle nie ma. A co jest? Są gdańszczanie.

Bo jeśli uznamy Gdańsk za przestrzeń symboliczną, to realizuje się ona dzięki tym, którzy symbole odczytują i wcielają w życie swoimi czynami. A jeśli chodzi o gdańszczan, to sytuację również mamy bardzo niejednoznaczną. 

Żyjemy na rozstaju dróg. Gdańsk jest bramą, przez którą ludzie przechodzą, wchodzą, wychodzą, ale spędzają w niej tylko krótką chwilę. 

To określenie metaforycznie określa sytuację bardzo realną, czyli brak ciągłości pokoleniowej, jakiego doświadczamy w Gdańsku. Tu wszyscy jesteśmy nowi. I tak de facto było przez większą część historii miasta. Jeśli miasto upadało i podnosiło się na nowo, to wiązało się ze zmianami w składzie jego mieszkańców. 

Bo gdańskość to sprawa wyboru, a wybór ten dotyczy wartości.

Każde kolejne pokolenie gdańszczan, bez względu na to, czy było nim z urodzenia, czy na podstawie podjętej decyzji ponawiało ten wybór i dopisywało kolejną kartę do historii miasta. 

Można zatem powiedzieć, że Gdańsk jest tam, gdzie gdańszczanie, a nie że gdańszczanie są nimi dzięki zamieszkiwaniu w Gdańsku. Ale żeby czuć się gdańszczanami nie tylko wybierają sobie zestaw wartości, ten który stoi na Złotej Bramie, ale żeby je odpowiednio realizować, wpisują się w opowieść o tym miejscu. W pewien mit.

Mit to bardzo ważna sprawa. Tak jak wartości określają nasz sposób działania, wypełniają lukę, jaką pozostawia w swoim znaczeniu maksyma Nec Temere Nec Timide. Tak mit orientuje nas w świecie, wyznacza nasz światopogląd. To dzięki mitowi możemy przeżywać świata naszego doświadczenia jako sensowny, możemy wierzyć w trwałość ludzkich wartości i postrzegać świat jako ciągły.  

Jeżeli zatem znajdujemy się w miejscu o tak niepewnej materialności, jak Gdańsk, to tych mitów potrzebujemy tym bardziej.

Jak już opowiadałem w poprzednich wykładach było ich przynajmniej trzy.

Pierwszy to mit niemieckiego Gdańska. Uzasadniony realnie o tyle, o ile nasze miasto wyrosło w kręgu niemieckiej kultury, niemieckim językiem mówiono tutaj przez większość czasu istnienia miasta, a przede wszystkim w okresie jego najpełniejszego rozkwitu.

Niestety kultura niemiecka odcisnęła swoje piętno na Gdańsku również w momencie jego wielkiej współczesnej sławy, czyli kiedy jedni nie chcieli umierać za Gdańsk, a inni musieli. Nazizm sprawił, że o niemieckim Gdańsku było najgłośniej i to w reakcji na nazizm się tą niemieckość emocjonalnie neguje.

Gdybyśmy odcięli się od emocji, to pozwoliłoby nam spojrzeć bardziej przyjaźnie na obcą nam spuściznę Gdańska i dostrzec fakt, że miasto to, choć mówiło po niemiecku, to żyło w izolacji od głównego nurtu kultury tego państwa i poszło w tej materii własną drogą, która w estetyce na przykład przejawiała się związkami z Niderlandami. 

Inaczej kwestia miała się w wieku XIX, kiedy tylko dzięki bliskim relacjom z dworem niemieckiego cesarza prowincjonalny wtedy Gdańsk mógł utrzymać się w głównym nurcie cywilizacji i wyjść z zapaści. Pewnie dlatego większość obywateli Wolnego Miasta Gdańska powstałego po I wojnie światowej, tak bardzo chciała utrzymania związku z Niemcami. Bliższe były im wspomnienia dziadków, niż historia zapisana w dawnych księgach.

Ale była tendencja odmienna. Mit tych, którzy również czuli się tu, jak u siebie, czyli mit polskiego Gdańska. Gród wyrósł na słowiańskich bagniskach, pierwsi mieszkańcy posługiwali się takim językiem, śladem tego jest najprawdopodobniej nazwa miasta. Poza tym złota era rozkwitu Gdańska było możliwa tylko wskutek żywej relacji z Polską. A ponadto, mimo pielęgnowania swojej wolności Gdańsk odpowiadał przed królem Rzeczypospolitej Obojga Narodów i to jemu płacił za swoje przywileje. 

Może dominujący wśród warstw wykształconych był język niemiecki, ale język polski był tu stale obecny. Mówili nim biedniejsi mieszkańcy i przyjeżdżający w sprawach handlowych szlachcice, których magnacki styl bycia pragnęli naśladować gdańscy mieszczanie.

W dwudziestoleciu międzywojennym mit polskości Gdańska stał się przedmiotem rozgrywki politycznej, jaką musiała toczyć II Rzeczpospolita z hitlerowskimi Niemcami. Nie przysłużyło się to ani umocnieniu samego mitu, ani mieszkającym w Wolnym Mieście Gdańsku Polakom. Polska nie była w stanie zapewnić im należytego wsparcia wobec narastających represji.

Po wojnie mit polskości Gdańska stał się obowiązującym. Władza ludowa doprowadziła do sytuacji, w której nawet nieliczni przedwojenni polscy gdańszczanie, którzy jakimś cudem przetrwali kataklizm nazizmu, postanowili opuścić to miasto, gdyż byli w nim traktowani wrogo, bo kojarzyli się z Niemcami.

Podobnie mylnie potraktowano gdańskie zabytki. Niderlandzki renesans w oczach podnoszących miast z gruzów został uznany za przykład architektury niemieckiej, czyli takiej, którą należy usunąć.

Gdańsk został w 1945 roku zniszczony w niemal 90%, więc łatwo było zamiast odbudowy, przeprowadzić budowę nowego miasta. A nawet jeżeli zachowano główne zabytki, to kwestią dekoracji pozostałych budynków głównego miasta pokierowano tak, żeby ich nowy kształt nie przywoływał zbytnio wcześniejszego. W ten sposób typowy gdański renesans niderlandzki nabrał charakteru renesansu włoskiego, jakiego więcej w Krakowie niż nad Bałtykiem. Jak widać zwycięzcy piszą również historię architektury.

Specyficzne rozdwojenie jaźni, jakie wytworzyło napięcie między mitami polskim i niemieckim doprowadziło do sytuacji, jaką obserwujemy w III Rzeczypospolitej, od nastania której lansuje się oficjalnie mit wielokulturowości Gdańska w jego historycznym rozwoju. Jest on równie prawdziwy, jak oba poprzednie, bo choć nie sposób odmówić wszystkim trzem zrębów słuszności, to jednak bliższe badania wykazują, że mają one bardzo ograniczone zastosowanie do interpretacji dziejów miasta.

Gunter Grass chcąc kiedyś odsunąć na bok spór polsko – niemiecki w temacie przynależności kulturowej Gdańska stwierdził, że to nie Polacy, ani nie Niemcy, tylko kaszubi są tą grupą, która zadecydowała o charakterze tego miejsca. Można powiedzieć, że narodził się tak kolejny mit i w nim też jest niemało prawdy.

Historię Gdańska pisano dotąd z perspektywy bogatych mieszczan, miejskiej arystokracji, patrycjatu. Kluczowe dla zrozumienia dziejów grodu były wydarzenia wielkiej polityki. O tym, co działo się w mieście nie mówiło się aż tyle, pozostawiając to tylko specjalistom i tutejszym pasjonatom. A napięcia między nielicznym patrycjatem, a pokaźną grupą pozostałych mieszkańców i to nie tylko obywateli, ale również tych, którzy przyjeżdżali tu tylko pracować w rzemiośle czy handlu to bardzo istotny element historii tego miejsca.

Wspomina się o mniej zasobnych gdańszczanach najczęściej wtedy, kiedy byli źródłem problemów dla tych bogatszych. Tumulty pospólstwa. Tak to się określa. W wykładzie poświęconym Sprawiedliwości zastanawiałem się, czy to aby nie uwłacza godności większej i wbrew pozorom bliższej nam wszystkim grupie mieszczan.

Dziś w historiografii polskiej pojawia się trend określany jako “historia ludowa”, która zagląda pod warstwę wydarzeń opisujących dzieje królów, szlachty i bogaczy, która nie zajmuje się wydarzeniami wielkiej skali. Zaczyna się dostrzegać, że równie istotny wpływ w naszej przeszłości mieli ci, którzy stanowili znaczącą część społeczeństwa.

W skali Polski zaczyna badać się i publikować prace o chłopstwie, dzięki któremu szlachta budowała swoje majątki, które hodowało zboże, handel którym umożliwił zbudowanie potęgi Gdańska.

W skali naszego miasta historia ludowa to właśnie opowieść o tym “pospólstwie”, czyli o drobnych kupcach, rzemieślnikach, robotnikach portowych, wyrobnikach wszelkiego rodzaju. To również opowieść o tych, którzy przyjeżdżali do miasta zbywać towary codziennej potrzeby, z pobliskich wsi. Tu właśnie historia kaszubów łączy się z historią gdańszczan i niewątpliwie jest to wątek istotny. 

Wiadomo, że jeżeli ktoś chciał skorzystać z bogactwa możliwości, jakie oferowało miasto, musiał poddać się asymilacji. Wtedy najczęściej porzucał swój polski czy kaszubski język i tożsamość kulturową i roztapiał się w gdańskim i niemieckojęzycznym świecie. Ale proces taki jest zawsze dwustronny. Myślę zatem, że mimo tego, że Gdańsk nie był nigdy ani całkiem polski, ani niemiecki, ani kaszubski, ani nawet nie był wielokulturowy, to z wielu kultur czerpał tworząc swoją własną.

My, nowi gdańszczanie, w najlepszym razie jesteśmy trzecim, pokoleniem osób, które osiedliły się tu po II wojnie światowej, a w zdecydowanej większości nasz gdański rodowód jest jeszcze młodszy, co potwierdzają badania socjologiczne. 

Otóż my szukamy dziś oparcia głównie w micie wielokulturowym. Pomaga on połączyć w te dziwne fakty, które opisują w swoich wczesnych książkach z lat 80-tych i 90-tych pisarze, jak np. Paweł Huelle, czy Stefan Chwin, fakty takie, że choć oficjalny przekaz kulturowy informuje nas o pra polskim pochodzeniu naszego miasta, to spod tynku opadającego z niszczejących budynków wyłaniają się napisy zrobione czcionką, którą nawet trudno odczytać. 

Jeszcze za mojego dzieciństwa, a jestem człowiekiem relatywnie młodym, natykaliśmy się z kolegami na świadectwa zupełnie niepolskiej przeszłości. Potem wraz z tokiem własnych poszukiwań, bo nie było jeszcze albumów z serii “Był sobie Gdańsk”, dowiadywaliśmy się, że na co dzień chodzimy po gruzach cudzych domów, niektórzy z nas mieszkają wśród sprzętów, które ktoś porzucił w pośpiechu, albo nie mógł zabrać ze sobą opuszczając własną ojczyznę, czyli po trosze chodzimy nie w swoich butach.

Po takich odkryciach łatwiej było uznać, że świat naszych wartości, to odczytanie znaczenia gdańskich cnót mieści się w ramach mitu wielokulturowego Gdańska, gdzie każde kolejne pokolenie stąpało po szczątkach pozostałych po poprzednikach. 

Ale czas nie stoi w miejscu, szczególnie tu. 

W Gdańsku historia lubi brać zakręty ostro jak wiraże. Minęło 20, 30 lat i nasze miasto jest znowu zupełnie inne. Nostalgia właściwa odkrywaniu przeszłości przeszła w silne parcie ku przyszłości. Gdyby chcieć zobrazować to odruchami społecznymi, jakie obserwujemy dookoła, to coraz mniej jest głosów, które wołają, że jedyny piękny Gdańsk to ten z pocztówek z początku XX wieku i że na przykład odbudować należy toczka w toczkę Danzinger Hof.

Zamiast tego coraz głośniej wołają zwolennicy pozostawienia w tym miejscu modernistycznego budynku zwanego przez gdańszczan “LOT-em”, dawnego pawilonu meblowego, jednego z popularniejszych miejsc charakterystycznych, pod którym umawiali się gdańszczanie. Symbolami stają się Hala Oliwia, Falowce, stoczniowe dźwigi, a niekoniecznie dawna architektura zaprojektowana przez niemieckich architektów. Inny świat, inne wartości, inne mity przed nami.

Bardzo dobrym obrazem tej przemiany losów, historii i wartości może być Wyspa Spichrzów. 

Do II wojny światowej było to miejsce tętniące życiem. Dawniej, gdy nabrzeże Motławy spełniało funkcje portowe, był tu intensywny ruch statków, które przywoziły i wywoziły swoje towary. W spichrzach, od których wyspa wzięła swoją nazwę składowano zboże.  Można powiedzieć, że to był gdański skarbiec.

W czasie, w którym władzę w Gdańsku przejęli naziści swój zamek (dosłownie) chciał wybudować na wyspie tutejszy namiestnik fuhrera Albert Forster. Miała to być ponura w kształcie budowla, więc dobrze, że zarówno jej pomysłodawca, jak i ona sama należą do przeszłości.

Po wojnie zostały na Wyspie spichrzów tylko zgliszcza. Jeżeli oglądali Państwo pierwszy wykład, to wiecie, że wśród koncepcji odbudowy Gdańska była taka, w której miał on pozostać jako morze ruin, swoiste muzeum wojny ukazujące jej przerażające oblicze. Ostatecznie koncepcji nie wcielono w życie, ale taką rolę do niedawna jeszcze właśnie Wyspa Spichrzów spełniała taką rolę. Krążą nawet różne wersje anegdoty, w której zagraniczni turyści doceniają taki pomysł, jak pozostawienie wojennych reminiscencji w środku miasta.

Dziś Wyspa Spichrzów została zabudowana nowoczesnymi budynkami i stanowi jeden z punktów obowiązkowych na turystycznej i rozrywkowej mapie miasta. Myślę, że wyraża współczesnego ducha miasta, który wcielany jest przez młodych mieszkańców, którzy nie identyfikują się z żadnym z omawianych wcześniej mitów. 

Myślę, że Ci właśnie nowi gdańszczanie, dla których nowa architektura jest przejawem tego prawdziwego Gdańska mają swoja wersję interpretacji cnót ze Złotej Bramy. Prowadzone są nowe badania socjologiczne i pewnie niebawem będziemy mogli na nowo określić, kim teraz są gdańszczanie.

Na pewno jesteśmy różnorodni, ale wszyscy myślimy o sobie w odniesieniu do poplątanej przez wieki historii miasta.

Najczęściej dzisiaj używanym symbolem miasta nie jest Brama Złota, ale Brama Stoczni Gdańskiej i cały zestaw odniesień do historii pierwszej Solidarności. 

Walka o zniesienie systemu komunistycznego, której bardzo istotne akty rozegrały się właśnie w Gdańsku była de facto realizacją tego, co zostawili nam w spadku XVII-wieczni gdańszczanie, ale dostosowaną do nowszych czasów.

Brama Stoczni, jak opisywałem w poprzednich wykładach, tak samo  jak Złota Brama, pełni dziś tylko rolę symboliczną. Nie jest już urządzeniem przemysłowym, jak w latach 70-tych i 80-tych, więc odnosi nas do świata wartości. Robi to jednak inaczej niż rzeźby alegoryczne stojące nad jej starszą odpowiedniczką. Na pewno nikt nie nazwie jej “najklasyczniejszym dziełem gdańskiej architektury”, ale moc przemawiania do wyobraźni ma ogromną. I nadal wywołuje duże emocje.

Kiedy jakiś czas temu próbowano przywrócić jej kształt z 1980 roku i umieścić na niej nazwisko ówczesnego patrona Stoczni – Włodzimierz Iljicza Lenina, podniósł się wielki rwetes i nawet poparcie prezydenta miasta, który powoływał się na autorytet na przykład Andrzeja Wajdy, jako inspiratora akcji, nie pomogło. 

A zatem pamięć jest kształtowana tutaj w żywym procesie i gdańszczanie pilnują treściowych konotacji symboli znajdujących się w przestrzeni publicznej.

Nie zapominajmy przy tym Pomniku Poległych Stoczniowców 1970, który również jest jednym z ważniejszych symboli Gdańska. Nie jestem pewien, czy nadal żywo jest odbierany, ale niewątpliwie jest architektoniczną dominantą w tej części miasta, ale pewnie przyćmiewa go bryła Europejskiego Centrum Solidarności, które jest obecnie najbardziej wpływowym miejscem, jeśli chodzi kształtowanie symbolicznej pamięci Gdańska.

Artefaktem symbolicznym, który promieniuje teraz najbardziej jest, są  tablice na których spisano 21 postulatów strajkujących w sierpniu 1980 roku robotników. Ich kopia wisi przy bramie stoczni, więc można podziwiać je na co dzień, a o oryginał toczą spór dwie tutejsze instytucje muzealne. Zupełnie jak w przypadku oryginału słynnego obrazu “Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga. 

To kolejny dowód na to, że symbole i myślenie dążące do ich odczytania są nadal żywe w Gdańsku i jego mieszkańcach. A zatem chyba nadal dobrze wypełniamy zadanie traktowania naszego miasta jako projektu filozoficznego, które pozostawili nad dawni gdańszczanie.

Myślę, że moglibyśmy jeszcze długo podążać tropem innych symboli, które przypominają nam, o tym co ważne. Pewnie ciekawym zadaniem byłoby wyruszenie na poszukiwania ich do gdańskich dzielnic, bo życie mieszkańców naszego miasta jest bardzo związane z ich bezpośrednim otoczeniem. Stąd to typowo lokalne określenie “jadę do Gdańska” co oznacza tyle, co że przemieszczam się z dzielnicy do Centrum. 

To pozostałość dawnych czasów, kiedy dzisiejsze dzielnice były podgdańskimi wsiami i tak się z nimi utożsamiamy. Taka nasza lokalna specyfika, jak zielone wzgórza dookoła i morze z drugiej strony, jak wiatry, które niosą świeże powietrze, z którego Gdańsk słynie w epoce powszechnego smogu. Może to też powinien być symbol naszego miasta.

Zachęcam Państwa do szukania kolejnych.

A tymczasem dziękuję za uwagę w trakcie minionych dziesięciu opowieści o symbolach w ramach projektu “Gdańsk i jego wartości”

Wszystkie dziesięć spotkań będzie można nadal oglądać na naszej stronie internetowej dostępnej pod adresem promkultura.org/gdanskijegowartosci (pisane bez polskich liter)

Zachęcam do dzielenia się wiedzą o naszym gdańskim dziedzictwie symbolicznym, bo jest to skarb, który można rozdawać bez ryzyka zubożenia, a wprost przeciwnie – im bardziej go rozpowszechniamy, tym jest go więcej.

A zatem zapraszam do kliknięcia łapki w górę pod filmami, do udostępniania ich na portalach społecznościowych, można do nas pisać w komentarzach, jeśli mają Państwo jakieś pytania lub propozycje.

Raz jeszcze dziękuję za wspólnie spędzony czas.