Paweł Paniec, Bajka o Jakubie Teodorze Kleinie
Dawno, dawno temu zdarzyło się coś niespodziewanego, bo umarł król. Czemu było to niespodziewane? Bo król był młody, więc wszyscy myśleli, że jeszcze długo, długo będzie rządził swoimi poddanymi. Choć zdarzenie było smutne, to kraj nie mógł zostać bez władcy, więc trzeba było jak najszybciej wybrać nowego króla. Bo w państwie tym, już od jakiegoś czasu zdecydowano, że królem nie będzie potomek poprzedniego władcy, ale każdy król będzie wybierany spośród tych, którzy zdawać się będą najbardziej do rządzenia odpowiedni. Na początku służyło to królestwu i było ono jednym z najpotężniejszych państw na świecie, ale miało wielu wrogów, więc potrzebowało dobrego żołnierza, który by bronił tych, którzy gotowi byli mu służyć.
I dlatego na następnego króla wybrano kogoś, kto na wojnie znał się, jak nikt inny. Nazywał się Jan i kiedy zasiadł na tronie, starym zwyczajem poddani składali mu hołdy i robili prezenty. Wśród klejnotów i innych kosztowności przyniesiono skrzyneczkę, z listem podpisanym przez astronoma, który nosił takie samo imię, jak król, było tam napisane: “Królu mój, uniżenie przesyłam Ci ten dar, który sam wyhodowałem na drzewku, które rośnie w mojej pracowni.” Po otwarciu skrzynki okazało się, że leżą w niej trzy cytryny.
Jak myślicie, czy król ucieszył się z takiego prezentu? Trzy cytryny to wydaje się niedużo, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że można je dziś kupić za niewielką kwotę w zwykłym osiedlowym sklepie spożywczym. Ale to dzisiaj. Dawno dawno temu cytryny były wielkim rarytasem, a kto w chłodnym klimacie królestwa, o którym Wam opowiadam potrafił je sam wyhodować, był nie lada mistrzem. Król się bardzo ucieszył, po pierwsze dlatego, że był to wspaniały dar, lepszy niż złoto, a poza tym Król Jan od dawna przyjaźnił się z Janem Astronomem, który mieszkał nad morzem na północnym brzegu jego państwa w mieście Gdańsku.
Opowiadam Wam o tym, żebyście wiedzieli, jak bardzo wtedy ceniono sobie takie rarytasy, które nie robią na nas dzisiaj wrażenia.
Nasz król sam przyczynił się do tego, że jeden z takich rarytasów stał się bardzo popularny nie tylko w naszym kraju, ale na całym naszym kontynencie. Pewnie też trudno Wam uwierzyć, że chodzi o kawę, którą można kupić dzisiaj równie łatwo, jak cytryny.
Król Jan w wielkiej bitwie pokonał najeźdźców z południa, zwycięstwo było tak wielkie, że prawie wszyscy wrogowie zginęli, a kto przeżył, to uciekł w popłochu zostawiając wszystko, co mogłoby przeszkadzać w szybkim powrocie do swojego odległego kraju. Kiedy żołnierze króla zaczęli przeglądać pozostawione przez uciekających rzeczy, znaleźli tam prawie nieznane wcześniej w Europie czarne ziarna i przygotowany z nich napój. Nie wydał się on szczególnie smaczny, ale dodawał siły i poprawiał nastrój, więc uznano to za bardzo wartościową zdobycz wojenną.
Kawa szybko stała się popularna, ale nie było o nią łatwo, bo tak jak dziś rosła tylko w dalekich krajach, a sprowadzenie jej nastręczało wielu trudności. Dlatego wielu próbowało się wyhodować ją w Europie, ale bezskutecznie. Aż pewnego dnia wielu możnych i ważnych ludzi otrzymało przesyłkę z wiadomością, że w odległym północnym mieście – w Gdańsku udało się pewnemu naukowcowi dokonać tego, o co wielu się od dawna starało. Jako dowód do wiadomości dołączył on ziarenka kawy.
Naukowcem tym nie był oczywiście astronom Jan, który hodował cytryny, kiedy chciał odpocząć od widoku gwiazd. Stało się to ponad siedemdziesiąt lat po jego śmierci. Podobnie nie żył już król Jan, który na wojnie zdobył ziarna kawy. Kim był zatem autor tego niesamowitego wyczynu?
Nazywał się Jakub Teodor Klein. W 1712 roku zamieszkał w naszym mieście Gdańsku, miał wtedy 28 lat i był dobrze wykształconym człowiekiem, który nie tylko ukończył uniwersytet w swoim rodzinnym Królewcu, ale jeszcze odbył po Europie długą podróż, w której, jak kiedyś astronom Jan, odwiedzał znanych badaczy różnych zjawisk, żeby dowiedzieć się od nich jak najwięcej o sekretach świata.
Pewnie sam chciał zostać takim uczonym, ale musiał przyjechać do Gdańska, żeby zająć się tym, do czego został przede wszystkim wykształcony, czyli żeby zostać prawnikiem. Jako znawca przepisów został zatrudniony w gdańskiej Radzie Miasta, gdzie zajmował się tym, by rządy w mieście przebiegały sprawnie, wspierał radą i pilnował żeby ci, którzy podejmowali decyzje o losie miasta i jego mieszkańców robili to zgodnie z prawem. Poza tym działał również jako dyplomata, czyli podróżował do na królewskie dwory, żeby tam dbać o interesy miasta Gdańska.
Choć wypełniał swoje obowiązki z oddaniem i rzetelnie, to jednak prawo i polityka nie były tym, co interesowało go najbardziej, bo przede wszystkim od lat wierny był swojej pasji przyrodniczej. Dlatego każdą wolną chwilę poświęcał na poznawanie sekretów natury, a służbowe podróże wykorzystywał do tego, by przy okazji zbierać nowe okazy, poznawać nowe fakty i wymieniać się informacjami z innymi badaczami.
W Gdańsku zaraz po tym, jak się tu sprowadził założył ogród, który najpierw prowadził sam, a potem kierował pracami podległych mu ogrodników. W ogrodzie tym wcale nie hodował marchewki czy rzodkiewki, ale sprowadzał nasiona i sadzonki różnych egzotycznych roślin, które potem z powodzeniem rosły w jego ogrodzie i szklarniach, które w nich kazał zbudować. Szklarnie były niezbędne, bo nawet dawno temu klimat nie był tutaj tropikalny, a Klein hodował gatunki, które lubiły ciepło, bo pochodziły z takich odległych krain jak Ameryka Północna, Centralna i Południowa, Azja i Afryka, a także południe Europy.
Takich roślin Jakub Teodor Klein miał z roku na rok coraz więcej, wydawał katalogi, w których były one wszystkie opisane. W 1722 ma 221 gatunków, a w 1726 jest ich już w jego ogrodzie 370. I wszystkie niespotykane w tej części świata! Podobnie jak niemal sto lat wcześniej astronoma Jana, tak teraz botanika Jakuba odwiedzają koronowane głowy i bogacze, którzy z ciekawością przyglądają się jego działaniom, które prowadził przecież zupełnie poza swoimi podstawowymi obowiązkami w Radzie Miasta.
Jego goście są zainteresowani nie tylko roślinami, bo Jakub Teodor Klein zajmował się nie tylko nimi, ale zbierał również okazy owadów, rozwijał kolekcję minerałów, muszli i skamielin. Udało mu się zgromadzić jeden z największych zbiorów w całej Europie. A poza tym prowadził obserwacje ptaków i badał ryby oraz inne zwierzęta.
Wszystkie swoje prace opisywał, publikował jako książki i wysyłał do innych badaczy w ramach wymiany informacji. Z niektórymi z nich spierał się bardzo ostro na przykład o to, jak należy opisywać stworzenia, które odkrywają. On na przykład dzielił je ze względu na ilość nóg, co dobrze sprawdzało się w przypadku owadów, ale już było kłopotliwe, kiedy ryby i morskie ssaki wrzucał do jednej grupy zwierząt.
Ponieważ nie był jedynym pasjonatem nauki w Gdańsku Jakub Teodor Klein postanowił razem innymi założyć stowarzyszenie, które będzie wspomagało ich wysiłki. Wcześniej było tu już takie jedno, nazywało się SOCIETAS LITTERARIA CUIUS SYMBOLUM VIRTUTIS ET SCIENTIARUM INCREMENTA. Brzmi trochę jak zaklęcie z Harry’ego Pottera, prawda? Ale spokojnie, to nie są żadne czary, to łacina, czyli język, którym przez wiele wieków posługiwali się naukowcy i urzędnicy tak, jak my dziś mówimy po angielsku.
No ale taka trudna nazwa pewnie zniechęcała, bo w czasach Kleina nie utrzymało się ono i dlatego on wraz z kolegami założyli własne, zatytułowane prościej – po łacinie Societas Physicae Experimentalis, a w bardziej żywym języku Towarzystwo Przyrodnicze.
W tym towarzystwie spotykali się, wymieniali informacjami, prowadzili wspólne badania. Towarzystwo mieściło się wtedy w Zielonej Bramie, jeśli nie wiecie, która to z gdańskich bram, to poproście rodziców, żeby wzięli Was na spacer na Ulicę Długą i jak miniecie Fontannę Neptuna i przejdziecie Długi Targ, to żeby dojść do rzeki Motławy, będziecie musieli przekroczyć właśnie Zieloną Bramę. W późniejszych czasach Towarzystwo przeniosło się kawałek dalej i z tym miejscem, w którym jest obecnie Muzeum Archeologiczne, jest kojarzone najbardziej. Ale to stało się już po śmierci Kleina.
No a jak było z tą kawą? Było to najsłynniejsze osiągnięcie Kleina, ale wcale nie najważniejsze. Ale to tak samo jak dzisiaj, jeśli nie wierzycie, to zapytajcie rodziców, w internecie więcej szumu narobi się wokół tego co wiąże się przyjemnościami niż z jakimkolwiek odkryciem naukowym. A że popularność kawiarni wzrastała wtedy tak w Gdańsku, jak i w całej Europie, to ludzie byli zainteresowani kawą. Klein próbował uzyskać własne owoce kawowca przez 30 lat i w końcu mu się to udało. Wtedy zapakował próbki do przesyłek zaadresowanych do królów, książąt i innych ważnych osób, żeby obwieścić im swój sukces. Stało się to niemałą sensacją i pomogło Kleinowi w promowaniu swoich innych badań, które były o wiele bardziej ciekawe.
Jakub Teodor Klein, jak wspominałem zgromadził ogromną ilość przyrodniczych eksponatów, oprócz żywych roślin zbierał i opisywał także zasuszone okazy. A do tego skamieliny, minerały i bardzo dużą ilość książek. O książki nie było wtedy tak łatwo jak dzisiaj i kosztowały o wiele więcej, a Klein w swojej bibliotece miał ich ponad trzy tysiące! Idźcie do najbliższej filii biblioteki i zapytajcie ile mają tam książek, żebyście mogli sobie wyobrazić ile to jest trzy tysiące książek. Ja znam zaledwie kilka osób, które dziś mogą pochwalić się takimi ilościami na regałach.
Zbiory Jakuba Teodora Kleina przez niemal trzysta lat, które minęły od jego śmierci uległy rozproszeniu. W międzyczasie było kilka wojen, które w tym pomogły. Dużo zaginęło. Ale na szczęście przetrwały jego książki, a w nich piękne ilustracje. Wybrane z nich możecie zobaczyć na tym nagraniu, a o wiele więcej znajdziecie w internecie na przykład na stronach Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej, w której są zbiory Gdańskiej Biblioteki PAN. Jest jeszcze kilka innych archiwów, które udostępniają elektroniczne wersje książek Kleina. Zachęcam do przeglądania, bo to piękne rzeczy i dużo mówią o tym, jak odkrywano sekrety otaczającego nas świata.
(Bajka stanowi integralną część warsztatu dostępnego na kanale YouTube Stowarzyszenia PROM Kultura)
Projekt został zrealizowany dzięki wsparciu Miasta Gdańska