fbpx

Pobożność

Szanowni Państwo,

spotykamy się po raz ósmy w ramach cyklu “Gdańsk i jego wartości”. 

Cykl ten jest realizowany przez Stowarzyszenie PROM Kultura dzięki wsparciu finansowemu Miasta Gdańska.

Ja nazywam się Paweł Paniec i podjąłem się zadania przybliżenia Państwu Gdańska od strony, z której nie patrzymy zwyczajowo na żadne miasto, a mianowicie od strony wartości, które fundują jego tożsamość. 

Dlaczego tak?

W poprzednich wykładach, które mogą Państwo obejrzeć na stronie promkultura.org/gdanskijegowartosci (pisane bez polskich liter) a szczególnie w wykładzie pierwszym opowiadałem o szczególnej sytuacji Gdańska – miasta, które w swojej historii przeszło liczne przemiany, wielokrotnie podnosiło się z upadku, a bywało, że przechodziło zupełną zagładę, jak na przykład w 1945 roku. 

Skutkiem takich dziejów jest fakt, że ani architektura gdańska nie jest tą, która stoi tu od stuleci i nawet jeśli miejscami wygląda olśniewająco, to w przeważającej większości jest tylko wariacją na temat dawnego budownictwa.

Pokrętne losy sprawiły, że Gdańsk pozbawiony jest ciągłości pokoleniowej, jeżeli chodzi o tutejszych mieszkańców. Z dawnymi gdańszczanami nie dzielimy nawet języka, jakim przez większą część czasu się posługiwali, bo gdańska kultura formowała się przez długie wieki w kręgu kultury niemieckiej i wytworzyła swoistą jej odmianę, w której krzyżowały się wpływy germańskie, polskie i bliższe czy dalsze zamorskie.

A mimo tego, że tyle nas dzieli od dawnych gdańszczan, to też się nimi czujemy i patrząc na historię tego miejsca mamy do tego pełne prawo, bo tutejsza kultura kwitła o tyle, o ile przyjmowała wątki nowe i za taki nowy wątek, który otwiera gdańskość na nowe drogi możemy się uważać.

A ponad to, w tej ogromnej zmienności, jaka charakteryzuje to miejsce, jest pewna stałość, którą zdają się wcielać w życie ludzie, którzy identyfikują się z gdańskością.

Tym trwałym elementem są wspomniane na początku wykładu wartości. To one sprawiają, że tak samo dziś, jak i tysiąc lat temu tworzymy jedno miasto – Gdańska, a nie tylko kolejną wariację na temat portu u ujścia Wisły do Bałtyku.

Jest zatem pewne dziedzictwo, które podejmujemy jakby, mówiąc metaforycznie, a może nie, było przeznaczeniem tych, którzy oddychają tutejszym powietrzem.

Dawni gdańszczanie jakby przeczuwając, że taki niestały jest los murów i krwi tutejszych mieszkańców pozostawili nam coś co jest trwalsze – ideę, myśl, którą podejmujemy na nowo przyjmując tutejsze obywatelstwo. 

Dlatego nazwałem Gdańsk projektem filozoficznym, który stale wcielamy w życie, a jednym z przejawów takiego stanu rzeczy jest nasze herbowe hasło – Nec Temere, Nec Timide – niezbyt zuchwale, ale z rozwagą. Odważnie i rozsądnie zarazem –  można by przetłumaczyć to na dzisiejszy język. Tak powinni działać gdańszczanie.

Ale co powinni tak zdziałać – to już musimy rozstrzygnąć sami, wpisać to w naszą aktualność.

Podobnie sami musimy rozszyfrować inną zagadkę, jaką zostawili dla nas nasi poprzednicy w gdańskości. Jest ona wyrzeźbiona w kamieniu i ustawiona na szczycie Złotej Bramy na początku ulicy Długiej. 

O samym zabytku opowiadałem Państwu wcześniej, jeżeli nie mieli Państwo okazji jeszcze wysłuchać, to przypominam adres internetowy strony, na której umieściliśmy nasze wykłady: promkultura.org/gdanskijegowartosci (pisane bez polskich liter), dzięki czemu będą Państwo mogli dowiedzieć się więcej o tej najklasyczniejszym z zabytków gdańskiej architektury.

Złota Brama powstała w latach najpełniejszego rozkwitu gdańskiej potęgi, kiedy miasto mogło równać się z najważniejszymi ośrodkami europejskimi pod względem wielkości, bogactwa i wpływów. Świadomi tego gdańszczanie postawili samym sobie pomnik – łuk triumfalny, który miał współczesnym i potomnym przypominać ten moment w historii, ale również przypominać, z jakich ideałów on wyrósł.

Ideały te stanęły w ponad 30 lat po ukończeniu korpusu budynku na jego szczycie. Są jakby dopowiedzeniem do głównej budowli. Jest to osiem rzeźb alegorycznych, czyli takich, które konkretnie odnoszą nas do pewnych pojęć.

Te pojęcia to Pokój, Sława, Bogactwo, Wolność, Zgoda, Sprawiedliwość, Pobożność i Rozwaga.

Sześć z ośmiu omówiłem już w poprzednich wykładach. Dziś przyszła kolej, żeby zająć się cnotą pobożności.

Rzeźba uosabiająca Pobożność stoi po wewnętrznej stronie Złotej Bramy, czyli patrząc od ulicy Długiej w stronę Bramy widzimy ją jako drugą od strony lewej. 

Jeżeli nie mają Państwo świeżo w pamięci widoku Złotej Bramy, zapraszam na stronę internetową promkultura.org/gdanskijegowartosci (pisane bez polskich liter) tak umieściliśmy aktualne zdjęcie rzeźby oraz wizerunek gdańskiej pobożności, jaki sporządził w 1649 roku Jeremiasz Falck.

Widać tam kobietę z otwartą księgą w lewej ręce z oczami wzniesionymi ku niebu. Domyślamy się, że księga to Biblia. 

Jeremiasz Falck opatrzył każdy z wizerunków gdańskich cnót dwuwierszem wyrażającym przesłanie, jakie mają głosić 

i Pobożność przemawia do nas tymi słowy:

Wznoszę do niebios oczy, myśl do Jehowy

i pobożnym sercem boskie prawdy wielbię.

Nie pozostawia to chyba żadnych wątpliwości, jeżeli chodzi o interpretację. 

Po łacinie Pobożność nazywa się Pietas i tradycyjnie wyraża nie tylko odniesienie do Boga, ale Pietas jest jedną z ważniejszych rzymskich cnót i oprócz oddania Bogu wyraża też sumienność i cześć jaką darzymy rodziców, a szczególnie szacunek, jaki ma syn dla ojca, a w sensie szerszym Pietas jest pojmowana jako patronka obowiązków spełnianych wobec ojczyzny.

Jeżeli to wszystko zestawimy razem, to możemy doszukiwać się podwójnej intencji ukrytej za wyborem tej właśnie personifikacji. XVII – wieczni gdańszczanie chcieli podkreślić rolę zarówno relacji względem Boga, jak i rodziny i swojej ojczyzny, a w tutejszym ujęciu było to przede wszystkim miasto, bo oddanie Rzeczypospolitej było na zdecydowanie dalszym planie.

Mamy zatem cnotę typowo zachowawczą, konserwatywną można powiedzieć. Co może ona oznaczać dla nas? Zostawmy tą myśl na potem zastanówmy się, co znaczyła dla dawnych Gdańszczan, jak się przejawiała w historii miasta.

W religii chrześcijańskiej pobożność jest jedną z ważniejszych cnót. Jest jednym z darów Ducha Świętego, a więc pochodzi z najwyższego nadania.

Przejawia się zaufaniem, jakim darzy się Boga. Najczęściej kojarzy się to z gorliwym spełnianiem obowiązków religijnych, ale należy pamiętać, że pobożność ma wymiar pozytywny, w odróżnieniu od dewocji, która przekracza zdrowe granice.

A zatem, czy gdańszczanie byli szczególnie religijni? Czy religia miała dla nich duże znaczenie? Możemy to stwierdzić z pewnością, bo w dawnych czasach nie było ludzi innych niż religijni. Pytanie pozostaje tylko, jak się to przejawiało.

Pierwsza wzmianka o Gdańsku pojawiła się właśnie dzięki religii. To kronika opisująca wyprawę świętego Wojciecha donosi nam o istnieniu takiego miejsca u ujścia Wisły do Bałtyku, w którym przyszły męczennik zatrzymał się i dokonał masowego chrztu mieszkańców. Przy okazji nakazał wycięcie świętego dębu, a w miejscu, w którym znajdowało się pogańskie sanktuarium mamy dziś dzielnicę noszącą imię właśnie Świętego Wojciecha.

Można zatem powiedzieć, że to dzięki religii Gdańsk jako Gyddanyzc pojawił się na kartach historii.

Jak wiadomo wyprawa św. Wojciecha nie skończyła się dla niego szczęśliwie i choć zapoczątkował proces chrystianizacji tych ziem, to jeszcze wiele musiało czasu upłynąć, żeby wiara w Jezusa Chrystusa zakorzeniła się na dobre nad Bałtykiem.

Gdańsk nie był wyjątkowy pod tym względem i tak, jak otaczające go ziemie, mimo zbiorowego chrztu wracał do wyznawania pogańskich bożków, aż w końcu, konsekwentna polityka kolejnych tutejszych władców doprowadziła do wyparcia dawnych wierzeń. 

Archeolodzy spierają się co do dokładnego datowania pierwszych budowli sakralnych w Gdańsku. O miano najstarszych kościołów w mieście konkurują dwie świątynie pod wezwaniem św. Katarzyny i ta, która za patrona ma świętego Mikołaja. Ta druga powstała na skrzyżowaniu dwóch ważnych szlaków handlowych: starożytnej drogi kupców (via mercatorum) i traktu wiodącego z gdańskiego zamku do książęcych posiadłości na Pomorzu. Tak kluczowa lokalizacja sprawiła, że szybko rosła na znaczeniu. Ważna była postać świętego, który miał się nią opiekować. Święty Mikołaj w tradycji katolickiej patronował rozlicznym zawodom i grupom społecznym, ale w przypadku Gdańska szczególnie wpisywał się w jego charakter nadmorski, bo wznosili do niego modły marynarze i żeglarze, rybacy, kupcy, czyli wszyscy ci, którzy sprawili, że Gdańsk rósł w potęgę.

Do kościoła pod wezwaniem św. Mikołaja w 1227 r. dzięki nadaniu księcia Świętopełka wprowadzają się bracia dominikanie. Jest to niedawno powstały zakon żebraczy, którego misją jest głoszenie Słowa Bożego. Solidna formacja intelektualna i duża zaradność sprawiają, że bardzo szybko klasztor się rozrasta, przybywa wiernych i następuje potrzeba rozbudowy samego kościoła, do kształtu, który znamy dzisiaj. 

Dynamiczny rozwój miasta idzie w parze z pojawianiem się nowych kościołów. W I połowie XIV wieku rozpoczyna się budowa najbardziej okazałej gdańskiej świątyni – zwanej dzisiaj Bazyliką konkatedralna Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Stoi w sercu głównego miasta i mieni się być trzecią pod względem objętości świątynią zbudowaną z cegły w skali całego świata.

Nie można odmówić gdańszczanom rozmachu w ich średniowiecznej pobożności.

Ale trzeba wziąć pod uwagę fakt, że religia spełniała wtedy zupełnie inne funkcje niż te, które przypisujemy jej dzisiaj. Pismo Święte było podstawą światopoglądu ówczesnych ludzi i nie mam na myśli przekonań, jakie żywimy względem spraw, które czekają nas u kresu życia, zabiegania o wieczną szczęśliwość, czy też potępienie. To uznajemy za nerw religii dzisiaj, ale oprócz tego religia wyznaczała w średniowieczu perspektywy myślenia o sprawach doczesnych.

Pobożność miała zatem bardzo praktyczny wymiar, była również wyrazem troski o własną doczesność. Nie przypadkiem kościół mający za patrona świętego Mikołaja był licznie odwiedzany zarówno przez tutejszych mieszkańców, jak i przez niezliczonych przyjezdnych. Mówi się, że pobożność jest cechą zawodów, które wiążą się z dużym ryzykiem. A do takich należała wtedy żegluga – zarówna ta wielka, która sięgała odległych krajów, jak i ta mniejsza, którą uprawiali tutejsi rybacy. Generalnie ludzie morza pobożność traktowali jako wypadkową innej cnoty – roztropności. Kiedy obcujesz z żywiołem, to oprócz mistrzostwa w swoim fachu możesz zabezpieczyć się tylko przez wybłaganie pomyślnych wyroków Opatrzności.

Ale wtedy nie tylko żeglarze wiedli ryzykowne życie. Codzienność człowieka średniowiecza była nacechowana ciągłym obcowaniem z niebezpieczeństwem. Życie było krótkie. Jeżeli dziś egzystencjaliści mówią, że żyjemy w obliczu śmierci, to człowiek średniowiecza mógłby roześmiać się nam w twarz, bo ekspozycja na choroby i cierpienia, jaka była wtedy powszechna nie da się porównać z naszym dzisiejszym bytowaniem. Ale może właśnie w obliczu pewnego komfortu rodzi się jeszcze większy lęk i pragnienie ucieczki od znanego niebezpieczeństwa. A duże miasto, jakim był już wtedy Gdańsk na pewno dawało lepsze warunki bytowe niż inne środowiska ówczesnego życia. A zatem było co tracić. Poza tym rosły fortuny, więc nie tylko można było stracić zdrowie, czy życie, ale również majątek.

Tak pojawił się zwyczaj potwierdzania swojej Pobożności obfitymi datkami na rzecz kościoła. Cechy rzemieślnicze i grupy zawodowe, ale również bogate rody miały w świątyniach dedykowane kaplice i ołtarze. Trzeba było dbać o to, by statki szczęśliwie dowiozły ładunek do portu, więc warto było opłacić wikarego, który wymodli to w odprawianej codziennie mszy. A poza tym bogactwo miasta było zależne od czynników zupełnie nie-miejskich, czyli od klimatu. Jeżeli nie obrodzą pola w głębi Rzeczypospolitej Obojga Narodów, to nie będzie zboża, które można sprzedać na giełdzie w Londynie czy Amsterdamie. A zatem Pobożność przeliczała się na monety.

No ale nie przypisujmy ówczesnym gdańszczanom tylko wymiernych korzyści upatrywanych w Pobożności. Jak mówiłem przed chwilą wizja religijna obejmowała całokształt wiedzy człowieka tamtej epoki o porządku rzeczywistości, a na tą składał się nie tylko materialny świat, ale i rozciągająca się poza jego granicami Wieczność.

Jeżeli ta wieczność miała wyglądać tak, jak na zrabowanym przez gdańskiego kapra Pawła Beneke i wstawionym do kościoła pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny obrazie Hansa Memlinga “Sąd Ostateczny”, to było się o co starać. I gdańszczanie się starali. Kościoły się bogaciły, ich wyposażenie rozrastało, a kler powoli zmieniał się i zamiast służyć Bogu podlegał procesowi znanemu z reszty ówczesnej Europy, czyli zmieniał się w dobrze prosperujące fortuny z licznymi posiadłościami poza murami miasta.

Tu dotykamy kolejnej kwestii, która ma znaczenie jeśli mówimy o społecznej roli kościoła tamtego czasu, ale znajduje swoje odbicie w cnocie Pobożności.

Jak wspominałem rzymskie korzenie Pobożności – jej pochodzenie od starożytnej Pietas odnosi nas nie tylko do porządku religijnego, ale też umiejscawia nas w konkretnej relacji rodzinnej – wyraża się to przez cześć, jaką okazujemy rodzicom, a konkretnie syn ojcu oraz w porządku państwowym poprzez wierność, jaką jesteśmy winni naszej ojczyźnie.

I w tym momencie historii Gdańska warto zwrócić uwagę na wątek, który można by ująć skrótowo jako sojusz tronu i ołtarza. 

Miejskie parafie osiągały duże dochody zarówno ze względu na wpływy od mieszkańców, ale również ze względu na posiadane majątki w mieście i poza nim. Probostwo było intratnym stanowiskiem, a wyższe warstwy kleru stały się aktywnym uczestnikiem życia politycznego i gospodarczego miasta. 

Rola tych, którzy etatowo, jeżeli można tak to ująć, zajmowali się pobożnością gdańskiego ludu nie sprowadzała się zatem tylko do niesienia pociech duchowych i do orientowania w wertykalnym porządku metafizycznym. Przedstawiciele kościoła musieli dbać o to, by utrzymywał się również wertykalny porządek społeczny.

Gdańsk nie był pod tym względem wyjątkowy. Kościół stał się urzędem jak każdy inny, który obok funkcji opiekuńczych spełniał funkcje regulacyjne na zlecenie możnych. Przypadki religijności takiej, jak chcielibyśmy ją postrzegać nie były zbyt częste, ale chyba nikt tego nie oczekiwał. 

Miasto nie wydało istotnych owoców w postaci żarliwej religijności. Jedna święta związana z Gdańskiem – Dorota – to raczej niewiele. Była żoną gdańskiego płatnerza, zwana jest od miejscowości, z której pochodziła Dorotą z Mątowów i czczona jest bardziej w Kwidzynie niż tutaj, gdzie jest patronką jednej parafii i to zupełnie współczesnej. W średniowieczu widać nie było takiej duchowej potrzeby w gdańszczanach.

Ale potrzeby praktyczne mieli rozwinięte zawsze, więc póki pobożność, powiedziałbym trochę magiczna w postaci zapewnienia stabilnego bytu i bezpieczeństwa była realizowana, nikomu nie przeszkadzało, że kościół gdański zmienia się w przedsiębiorstwo. Ale kiedy rola kościoła przestała spełniać oczekiwania społeczne, to wywołało ostry bunt.

Jesteśmy na początku XVI wieku i w całej Europie rodzi się ruch odnowy pobożności. 1517 rok, w którym Marcin Luter rozpoczyna nowy okres w dziejach Kościoła i całego kontynentu, będzie on miał skutki zarówno dla życia religijnego, ale i dla stosunków społeczno politycznych. Luter zamierzał przypomnieć kościołowi, że wiara to prawdziwa więź człowieka z Bogiem, czyli tą prostą prawdę, którą chcielibyśmy wyczytać z alegorii ustawionej ponad sto lat później na gdańskiej Złotej Bramie.

Czy gdańszczanie przejęli się nowym prądem religijnym? Z pewnością, ale czy było to wywołane potrzebą serca i ducha? Tu już byłbym bardziej ostrożny.

Wszelkie nowinki docierały do Gdańska bardzo szybko, bo jako miasto portowe miało oczy i uszy wystawione na cały świat. Już w 1518 roku jeden z gdańskich zakonników Jakub Knade opuszcza klasztor, porzuca zakonny habit, żeni się i zaczyna głosić nauki zgodnie z myślą Marcina Lutra. Zaraz potem pojawiają się kolejni, którzy głoszą Słowo Boże do pospólstwa, czyli odwracają tendencję, którą przyjął kościół gdański przez kilka wieków, tendencję coraz mocniejszej więzi z bogatymi patrycjuszami.

 I tu wypadki nabierają rozpędu, bo może nowa pobożność musiałaby długo pukać do bram miasta, gdyby nie silne napięcia społeczne, jakie rozdzierały je od środka. 

W wykładzie z cyklu “Gdańsk i jego wartości” poświęconym Sprawiedliwości, którego mogą wysłuchać Państwo na stronie promkultura.org/gdanskijegowartosci (pisane bez polskich znaków) opowiadałem o ścieraniu się wpływów różnych warstw, na które podzielona była ludność Gdańska. 

Gdańscy patrycjusze pilnowali swoich przywilejów, ale liczna grupa rzemieślników i wyrobników widząc możliwości poprawy swojego losu chciała wpływać na losy miasta i mieć udział we władzy. Zwrócenie się luteranizmu właśnie ku tym licznym niezadowolonym z wyzysku zadecydowało, że w kolejnej rewolcie przeciwko miejskim bogaczom kwestia religijna odegrała ogromną rolę.

Choć spór miał charakter wybitnie ekonomiczno – polityczny, to grano w nim kartą religijną. Wzburzone masy mają swoich kaznodziejów, którzy podgrzewają nastroje, więc sprawujący władzę wymyślili sprytny plan, żeby w ten sam sposób kanalizować emocje tłumu i głosić umiarkowane tezy luterańskie, by jednocześnie bronić porządku społecznego. Żeby mieć wpływ na przebieg takich zbiorowisk pojawia się zarządzenie, by głoszone kazania ograniczyć czasowo do jednej godziny, nie wprowadzać gwałtownych zmian w obyczajach i tak dalej.

Jednak wrzenie osiągnęło poziom, nad którym nie sposób zapanować. Tak jak nacisk zrewoltowanych mas zmusił wcześniej do ucieczki z miasta jednego z najbardziej wpływowych jego mieszkańców – Eberharda Ferbera, tak teraz tłum zaatakował przebywającego aktualnie w mieście biskupa Drzewickiego, który nie bacząc na sytuację kazał uwięzić jednego z popularnych kaznodziejów.

Pobożność zatem przybrała twarz gniewu ludu i toczyło się to dalej w tym samym kierunku. 

22 stycznia 1525 roku kolejny akt powstania ludowego rozpoczął się od zamieszania w kościele Mariackim. Grupa mieszczan opowiadająca się za nowym porządkiem zabroniła wygłoszenia kazania jednemu z ugodowych względem władz miasta kaznodziejów. Rada Miasta interweniowała każąc aresztować prowodyrów tego zamieszania, ale skutek przyniosło to odwrotny od zamierzonego. 

Kilka godzin później tłum podburzony wystąpieniem innego kaznodziei ruszył na Ratusz. Rajcy tym razem trafnie ocenili, że nie mają w tym starciu szans i poszli na ustępstwa.

Jednym z nich, że proboszczów miał od teraz wybierać lud. Żeby poprzeć swoje zdobycze rewolucjoniści wysłali prośbę do samego Lutra, by poparł ich dążenia i wydał zalecenia, jak mają postępować w duchu chrześcijańskim.

Całe wydarzenie z roku 1525 miało szerszy społeczny wydźwięk, skupiam się tylko na jego aspekcie religijnym. W całokształcie osiągnięto bardzo daleko posuniętą propozycję reformy i szło to w kierunku demokratyzacji wszystkich sfer życia oraz oczyszczenia relacji w mieście. Ale rewolucje ludowe mają to do siebie, że jak szybko wybuchają i jak wspaniałe sukcesy potrafią osiągnąć, tak też szybko potrafią gasnąć i spadać z wyżyn swojego triumfu.

Pietas pokazała swoją zachowawczą twarz bardzo szybko, już rok później król Rzeczypospolitej, który wcześniej nie mógł zająć się Gdańskiem w obliczu bardziej palących problemów swego państwa, zwrócił uwagę na niekorzystną dla niego zmianę porządków społecznych w największym mieście znajdującym się w granicach jego królestwa. 

Eberhard Ferber, który wygnany z Gdańska udał się na królewski dwór ze skargą, zadbał o przywrócenie mu utraconej pozycji. Inni bogaci mieszczanie serią sprytnych posunięć odsunęli biedniejszych mieszczan od uzyskanych wpływów i po wielkim wrzeniu w niewiele zmienionej formie wraca stary porządek z przeważającą pozycją miejskiej arystokracji – patrycjatu.

Nawet na Lutrze zawiedli się zrewoltowani gdańszczanie, gdyż przysłał on po kilkunastu tygodniach odpowiedź skierowaną do ludu, aby nie wzniecali zbędnych niepokojów i trzymali się ustalonego porządku społecznego.

Król Polski Zygmunt zwany starym nakazał powrót do wcześniejszych układów, przywódcy powstania zostali wytraceni lub zbiegli z miasta. Pietas jako strażniczka status quo sprawdziła się doskonale. Nawet rola katolicyzmu miała być przywrócona, a straty zniszczonych i zrabowanych dóbr poszczególnych zakonów i parafii naprawione.

Może Pietas zawiodła, ale Pobożność się zmieniła. Choć król nakazał, to gdańszczanie zagustowali w nowym wyznaniu i bez względu na przynależność do niższej czy wyższej warstwy w społecznej strukturze miasta przyjęli luteranizm jako swoją nową wiarę. Historycy zgodnie orzekają, że w połowie XVI wieku Gdańsk był już niemal całkowicie protestancki.

Od teraz Pobożność kształtowana była w tym duchu.

Spory religijne toczyły się między katolikami i protestantami jeszcze przez długie lata, ale nie miały znaczenia w globalnej ocenie pobożności mieszczan. 

Jeżeli wybuchały zamieszki na tle społecznym, to jednym z ich przejawów były ataki na katolickie zgromadzenia, ale w ogólnym rozrachunku można uznać, że ustalił się pewien kształt wzajemnej koegzystencji dwóch głównych wyznań i jeżeli dochodziło do naruszenia praw będących w mniejszości katolików, to nie ze względów religijnych, ale bardziej gospodarczych. Na podobnej zasadzie stanowiący większość luteranie tępili kalwinistów.

Za istotny przejaw religijnej interwencji w życie Gdańska uznaje się doprowadzenie przez Jana III Sobieskiego do powstania nowej świątyni, w której katolicy mogliby sprawować kult wedle swojego obrządku. Dzięki temu mamy wspaniałą barokową Kaplicę zwaną Królewską, ale generalnie i w układach Sobieskiego z gdańskim patrycjatem miało znaczenie zapewnienie wpływów politycznych i gospodarczych, a nie rozstrzyganie teologicznych sporów. 

Podobnie było w stosunku do innych wyznań. Mennonici czy arianie nie mieli szans na akceptację w Gdańsku. Żydzi też. By wjechać do miasta musieli dokonać stosownych opłat. Nie było prawnej tolerancji. Faktycznie wyglądało to różnie, w zależności od aktualnych potrzeb. Mówiąc “potrzeb” mam na myśli aktualny interes sprawującej władzę większości.

Mimo tego, że opisuję rolę Pobożności w życiu gdańszczan jako wtórną względem ich podstawowych aktywności gospodarczych i politycznych, to akurat w moment historyczny, w którym zbudowano Złotą Bramę i ustawiono na nim alegorię Pietas można uznać za w pewien sposób istotny dla wpływu porządku religijnego na życie miasta. 

XVII wiek to czas, kiedy nowożytne koncepcje filozoficzne, z których powstaje nauka zaczynają kształtować nowe formy światopoglądu.

Wcześniej niewyobrażalnym było bezbożnictwo. Ateizm właściwie nie istniał. Był propozycją światopoglądową tak absurdalną, że nikt nie brał jej na poważnie.

A tu nagle, w 1639 roku Rada Miasta Gdańska podejmuje uchwałę, w której odbiera cześć tym, którzy podważają porządek wiary. Bezbożnicy nie mogli liczyć na pochówek ze zwyczajowymi mowami i ceremoniami. 

Jest to istotne nie tyle ze względu na to, że taka była zapewne wola większości porządnych gdańszczan, ale jest to wyraz tego, że na scenie społecznej musieli być już zauważalni ci, którzy przeciwko pobożności występowali i wiedli życie nie wznosząc oczu ku niebu, jak Pobożność ze Złotej Bramy.

Konkurencyjne względem standardowych religijnych poglądów pojawiały się w drukach, które w Gdańsku sprzedawano. Można było znaleźć u wydawców prace szerzące niepoprawne idee, ale i tak większość lektur, jakie znajdowały się domowych biblioteczkach oddawały zainteresowanie sprawami religii, czyli osobistą, nie publiczną Pobożność gdańszczan. 

Ale z drugiej strony jeżeli przyjrzymy się okolicznościowym formularzom powinszowań, jakie były popularne w Gdańsku to ukazuje się nam fakt, że w hierarchii wartości uznawanej wtedy przez gdańszczan kwestie dotyczące wiary – miejsce w niebie, zbawienie, łaska znajdują się na dalszej pozycji niż zwykłe szczęście i dobrobyt. Przede wszystkim tego życzyli sobie tutejsi mieszkańcy.

Wyraźny wpływ Pobożności na prawo widzimy za to w uchwałach Rady Miejskiej, które pod wpływem protestanckiej etyki hamowały wesołość i przepych, jakie mogły objawiać się uroczystościach rodzinnych i obchodach świąt. 

Wspominałem o tym we wcześniejszych wykładach, że ilość gości, wielkość orkiestry czy ilość dań były wyraźnie określone i w odróżnieniu od zaleceń dotyczących ubioru, były pilnowane przez urzędników i obłożone surowymi sankcjami w przypadku niedochowania. 

Ponadto cenzura obyczajowa obowiązywała przedstawienia teatralne czy wystawiane publicznie obrazy.

A zatem Pobożność przyglądała się gdańszczanom uważnie, ale religia stawała się sprawą coraz bardziej prywatną. Życie publiczne zgodnie z ogólną tendencją tamtych czasów zaczyna iść innym torem. 

Na przestrzeni XVIII wieku wzrasta w Gdańsku niemal dwukrotnie odsetek katolików, ale nie jest to przyczyną tarć, jakie można było obserwować jeszcze sto lat wcześniej. Gdańszczanie mają na głowie już zupełnie inne problemy, miasto upada i troska o sprawy doczesne spycha na bok myśli o wieczności.

Wolnomyślicielstwo jest tępione już tylko deklaratywnie. W Gdańsku powstają loże wolnomularskie. Udział w ich zebraniach jest zakazany przez władzę, ale nikt już tego nie pilnuje. W co kto wierzy, do jakiego nieba wznosi oczy cnota Pobożności i co jest zapisane w trzymanej przez nią księdze zostaje oddane pod osąd ludzi a nie świeckich czy kościelnych urzędów.

Pobożność w życiu gdańszczan staje się sprawą życia i śmierci dopiero w epoce kolejnego totalitaryzmu, czyli kiedy do władzy w Wolnym Mieście Gdańsku dochodzą naziści. Władza totalna ingeruje w każdą sferę życia człowieka, więc i kwestie wiary nie mogą jej umknąć. Znana z dawnego Gdańska nietolerancja względem żydów przybiera teraz ostrą formę i o ile wyznawcy judaizmu zadomowili się w mieście przez okres rządów cesarza o tyle fuhrer usuwa ich stąd brutalnie. 

Podobny los spotyka po wybuchu II wojny światowej Polaków, którzy byli w większości katolikami. Pobożność nabiera heroicznego wymiaru w postawach niektórych księży pracujących dla tutejszej Polonii. 

Pobożność może przemawiać tylko po niemiecku tak samo z ambony, jak i w konfesjonale. Za spowiedź w języku polskim ksiądz może trafić do obozu.

Koniec II wojny światowej zmienia oblicze gdańskiej Pobożności. Niemcy, czyli w większości luteranie zostają wypędzeni. A napływowa ludność pochodząca w dużej mierze z dawnych kresów Rzeczypospolitej to katolicy i to oni podnoszą dawne miejsca kultu religijnego z ruin. Bo jeśli chodzi o materialne dziedzictwo gdańskiej pobożności, to zostało z niego tyle, co z całego miasta – niemal nic. Tylko kościół św. Mikołaja uniknął strat, pozostałe zabytkowe świątynie leżą w gruzach.

Nowa władza jest zorientowana ateistycznie, więc odbudowa gdańskiego życia religijnego nie będzie jej priorytetem, ale jedna rzecz przemawia na korzyść wierzących nowych gdańszczan – dziedzictwo katolickie jest dziedzictwem polskim a na udowodnieniu polskości gdańska komunistom niezwykle zależy. Dlatego krok po kroku zabytkowe kościoły odzyskują swój dawny blask. 

A na szczycie odbudowanej wiernie Złotej Bramy znowu staje alegoria pobożności.

Z drugiej strony w okresie PRL Pobożność ma inny wymiar niż dotychczas. Jest przejawem oporu względem systemu. Więc w ateistycznym państwie kwestie wiary stają się bardzo istotne. Znajduje to szczególny wyraz w momentach oporu wobec władzy. Kościół staje się schronieniem dla opozycjonistów. Nawet jeżeli Pobożność nie ma dla nich wielkiego znaczenia, to rozwijają się pod jej osłoną.

Po grudniu 1970 pamięć ofiar ma być uczczona pomnikiem w formie trzech krzyży, czyli symbolem na wskroś religijnym. Ale staje się to dopiero po strajku w 1980 roku, który odbywa się w sakralnej oprawie. Na bramie stoczni obok flag narodowych wisi zdjęcie papieża. Dla protestujących organizowane są msze. Lech Wałęsa w klapę marynarki zarzuconej na kraciastą robotniczą koszulę wpina wizerunek Matki Bożej, chodzi z różańcem na szyi, a porozumienia sierpniowe podpisuje ogromnym długopisem z wizerunkiem Jana Pawła II.

Kolejnym przejawem działania Gdańskiej pobożności była wizyta papieża w Gdańsku w 1987 roku z mszą w której uczestniczyło milion osób.

Pobożność staje się nie tylko cnotą religijną, ale staje się wartością antysystemową, a Pietas z czcią oddawaną rodzicom i ojczyźnie jawi się zupełnie inaczej niż konserwatywnie i zachowawczo, tym razem ma walor wywrotowy, a może po prostu odczytała ze swojej księgi właściwe słowa i wzniesione do nieba oczy symbolizują modlitwę która została tym razem wysłuchana.

Myślę, że tak to interpretowali gdańszczanie w tamtym czasie.

A jak jest dzisiaj? 

Co dziś może dla nas znaczyć Pobożność ze Złotej Bramy.

Kiedy myślę o momencie w historii miasta, w którym powstały alegorie gdańskich cnót, to ukaże nam się, że mniej więcej w tym samym czasie powstał najbardziej rozpoznawalny gdański zabytek – fontanna Neptuna na Długim Targu. 

Z jednej strony w surowo luterańskim Gdańsku powstaje rzeźba Pobożności, a z drugiej strony pogański bożek? Może tak naprawdę dla gdańszczan bardziej liczyły się walory estetyczne i tyle dla nich znaczyła otwarta księga i wzniesione ku niebiosom oczy, co trójząb i muskulatura antycznego boga morza? 

Myślę, że raczej nie, tak samo jak nie sądzę, żeby dziś Pobożność straciła na aktualności. Wbrew pozorom ze wszystkich rzeźb stojących na szczycie Złotej Bramy ta powinna być dla nas najważniejsza. 

Dlaczego?

Bo kryje za sobą odpowiedź na najważniejsze pytanie, jakie stoi przed człowiekiem. Gdańszczaninem czy nie, po prostu przed człowiekiem. Jest to pytanie o najgłębszy fundament naszego systemu wartości. 

Tak naprawdę, to wszystkie pozostałe cnoty zdefiniujemy w odniesieniu do tej. 

“Gdzie bowiem jest twój skarb, tam będzie i serce twoje”.

Niestety nie mamy dziś tego luksusu, który mieli średniowieczni gdańszczanie, którym wykładnia wiedzy o świecie została dana w pakiecie z miejscem urodzenia. Nasz świat jest inny i nie gwarantuje nam żadnej pewności, ale żyć bez pewności jest bardzo trudno i gdzieś trzeba ją w sobie ugruntować, na podstawie czegoś. Coś trzeba wyczytać w księdze i do czegoś wznieść oczy, żeby móc określić swoje miejsce w świecie.

Mówiąc “trzeba” pewnie wzbudzę u niektórych z Państwa opór, bo dlaczego trzeba, przecież można żyć i bez tego, albo założyć, że życie to surfing (to taka nadmorska metafora) i można dać się ponieść fali. Można, ale każdy z nas, jako człowiek określa się przez moment samoświadomości i bez tego pozostaje tylko igraszką zmiennych prądów losu. Nawet z tym nie mamy gwarancji, że jesteśmy czymś więcej niż tylko igraszką, ale w moim przekonaniu warto próbować. Dlatego filozofujemy. Myślimy więc jesteśmy.

Moment w historii myśli, w którym Pobożność stanęła na Złotej Bramie to szczególny okres w rozwoju filozofii. Klaruje się wtedy nowożytna jej koncepcja, która waży się pytać o to, czego wcześniej nie dotykano. I nawet jeśli XVII – wieczni gdańszczanie tego jeszcze nie wiedzieli, to wpisali się doskonale w nurt dziejów. 

Do tego momentu za wiarygodne były uznawane teorie ogarniające całość rzeczywistości z jej stabilnym układem. To w co wierzymy i to co dyktuje nam rozum i to co podają zmysły było jednym. Ale sytuacja się zmieniła. 

Średniowiecze oferowało ludziom jedność systemu wiary, nauki i systemu społecznego. Od nowożytności jednak porządki te się rozchodzą i to stawia nas jako ludzi w bardzo kłopotliwej sytuacji. Bo nagle okazuje się, że w księdze wiedzy, którą trzymamy w ręku jest zapisane więcej prawd niż jedna objawiona, a z kolei patrząc w niebo dowiadujemy się, że wzrok mamy zmącony i nie dostrzegamy tego, czego byśmy spodziewali się dostrzec – źródła naszej nadziei.

Dlatego czasy późniejsze aż po dziś dzień wymagają od nas więcej hartu ducha niż od ludzi średniowiecza z uregulowanym stosunkiem do wieczności. Wtedy łatwiej było uznać kres pewnych rozumowań a sceptycyzm względem pewnych zagadnień nie przychodził nikomu do głowy. Tak mogły powstać, jako pewne, dowody na istnienie Boga sformułowane przez św. Tomasza – pięć dróg, po których może przejść rozum i dojdzie do stwierdzenia niezaprzeczalnego. Dowody te są logicznie poprawne, więc czemu mielibyśmy wątpić. Tak samo nie mamy powodu, żeby wątpić fizyce wypracowanej na podstawach stworzonych przez Newtona. Tylko, że później okazało się, że jest jeszcze inna fizyka – wypracowana na podstawach stworzonych przez Einsteina i ta z kolei daje nam zupełnie inny obraz świata. I bynajmniej nie anuluje tamtej wcześniejszej. Po prostu każda z nich ma swoje obszary obowiązywania. Jeśli tak jest w fizyce, to czemu nie miałoby być w logice? 

Tak narodziły się wątpliwości, których nie można rozstrzygnąć zupełnie. Wiara do której odnosiła się Pobożność straciła moc niewątpliwego orzekania. Kartezjusz nie dlatego powiedział “Myślę więc jestem” by podkreślić moc ludzkiego rozumu, ale by uciec przed złośliwym demonem, który mógłby zwodzić nas we wszystkim, ale wedle tego filozofa, nie mógł zwodzić nas przynajmniej w kwestii faktu elementarnego, czyli tego, że jesteśmy zwodzeni.

Tak zaczął sypać się fundament pewności. Błażej Pascal nie był gotów wykazać takiej pewności w kwestiach ostatecznych jak św. Tomasz, ani jak Kartezjusz. Dlatego temat swojej wiary rozstrzyga w formie zakładu i pisze: 

“Tak, ale trzeba się zakładać; to nie jest rzecz dobrowolna, zmuszony jesteś. Cóż wybierzesz? 

Zastanów się. Skoro trzeba wybierać, zobaczmy, w czym mniej ryzykujesz. 

Masz dwie rzeczy do stracenia: prawdę i dobro; 

i dwie do stawienia na kartę: swój rozum i swoją wolę, swoją wiedzę i swoją szczęśliwość, twoja zaś natura ma dwie rzeczy, przed którymi umyka: błąd i niedolę. Skoro trzeba koniecznie wybierać, jeden wybór nie jest z większym uszczerbkiem dla twego rozumu niż drugi. To punkt osądzony. A twoje szczęście? Zważmy zysk i stratę, zakładając się, że Bóg jest. Rozpatrzmy te dwa wypadki: jeśli wygrasz, zyskujesz wszystko, jeśli przegrasz, nie tracisz nic. Zakładaj się tedy, że „jest”, bez wahania”

A zatem kwestia pobożności przesuwana jest w stronę wyboru, jako sprawa woli, a nie konieczności jaką narzuca nam rozum. 

Pascal zgodnie ze swoim zaleceniem wybrał wiarę w Boga, ale nie jako drogę racjonalną, tylko drogę serca, bo uznał że sprawa ta nie należy do porządku rozumu, który tworzył naukę.

A w dalszym rozwoju nauki rozum zrzekł się prawa orzekania o Bogu, ale nie zrezygnował z prawa orzekania o całej poznawalnej rzeczywistości, czyli rozum zachował dla siebie prawo do tworzenia światopoglądu. Tak powstał tzw. światopogląd naukowy posądzany o bycie racjonalnym.

Bo czy może powstać całościowy pogląd na świat oparty o cząstkowy ogląd różnych dziedzin nauki? Bo współczesna nauka nie istnieje jako całość, ale jest to zbiór aktywności o ograniczonym zakresie badawczym. 

Światopogląd naukowy to koncepcja co najwyżej XIX – wieczna, choć i później ochoczo rozwijana. Koncepcja, która więcej zburzyła niż wybudowała. Dlatego Nietzsche oskarżył sobie współczesnych o zabicie Boga, bo sprowadzili świat wartości do świata faktów. Tylko że są to porządki nieprzekładalne i lepiej rozumieli to starożytni, a nawet i średniowieczni filozofowie niż nowożytni naukowcy, którzy myśleli, że uda im się pozbierać wszystkie wiadomości jak puzzle i ułożyć w kompletny obrazek. 

Dziś wiemy, że obrazków tych jest wiele i nie ma między nimi połączeń. Ale bardzo byśmy chcieli je znaleźć. Myślę, że tęsknota za jednolitym światem wytłumaczonym wedle składnej teorii to wyznacznik naszej ludzkiej kondycji. 

Dobrze wyraził to Leszek Kołakowski określając trzy ludzkie potrzeby:

  1. potrzeby przeżywania świata doświadczenia jako sensownego
  2. potrzeby wiary w trwałość ludzkich wartości
  3. potrzeby postrzegania świata jako ciągłego 

Są one uniwersalne i sposób w jaki je zaspokoimy określi formę naszej Pobożności, naszą wiarę, nasz światopogląd.

Światopogląd to treść tej księgi, którą trzyma Pobożność ze Złotej Bramy. 

W zależności od tego, co w niej wyczytamy tak będziemy żyli. 

Ten wzrok wymierzony w niebo, jaki ma alegoria Pobożności to próba przymierzenia tego, cośmy wyczytali w księdze do rzeczywistości. 

Kant mówił: “Prawo moralne we mnie i niebo gwiaździste nade mną”, ale jak połączyć te dwa porządki. Jak własny światopogląd dopasować do wymagań świata, który mnie otacza. 

A trzeba jeszcze wziąć pod uwagę, że jest to proces dwustronny, bo i my kształtujemy świat i on nas. I my mamy światopogląd, ale zmieniamy go stale, by był bardziej prawdziwy, bardziej pasujący do rzeczywistości. Tak przynajmniej być powinno.

Jeżeli zatem przyjmiemy, że Pobożność czyli Pietas ze Złotej Bramy to uosobienie przywiązania, pobożności i sumienności to odczytajmy to następująco:

przywiązani bądźmy do prawdy, 

prawda niech będzie naszą wartością najwyższą jak Bóg (nawet jeśli w Boga niektórzy z nas nie wierzą, to w prawdę zapewne tak, bo nie sposób inaczej)

A sumienność powinna charakteryzować nasze wysiłki w prawdy odkrywaniu, bo nie jest prawda nam raz na zawsze dana, ale bardziej jest ona nam zadana, jak praca domowa do odrobienia. 

To jest, proszę Państwa zadanie filozoficzne zadanie, jakie zostawili nad dawni gdańszczanie. Bo poznawanie prawdy to nie tylko dowiedzieć się, co odkryli naukowcy, ale to również umieścić takie wiadomości w odpowiednim miejscu w naszym systemie wiedzy. A na dodatek jeszcze właściwie rozpoznać moment, kiedy takiej wiedzy użyć i na jej podstawie działać. A kiedy od działania się powstrzymać.

Kiedy patrzę na wizerunek gdańskiej Pobożności to uderza mnie zawsze to, jaką ma nietęgą minę i muskularne ciało. Bo zadanie ma trudne, takie światopoglądowe rozeznanie w świecie to nie jest łatwa sprawa i niemało się trzeba przy tym natrudzić. A i pewności się nigdy tak do końca nie ma, więc mina niepewna. Ale to i tak najlepsze, co możemy zrobić jako ludzie chcący przeżyć nasze życie w sposób świadomy.

Tymczasem dziękuję Państwu za uwagę. 

Jeżeli zainteresował Państwa wykład, zachęcam do kliknięcia łapki w górę pod ekranem.

Zapraszam do subskrypcji naszego kanału PROM*Kultura, dzięki czemu będą Państwo na bieżąco informowani przez Wielkiego Brata o nowych wideo, które tu zamieścimy.

Chciałbym także zachęcić do podzielenia się refleksjami po tym wykładzie w komentarzach pod filmem oraz na naszym profilu PROM*Kultura na fejsbuku.

Dziękuję i zapraszam na kolejne spotkania.