Paweł Paniec, Bajka o Wijbe Adamie
Dawno, dawno, dawno temu.
Naprawdę bardzo, bardzo dawno wszystko było podobno prostsze. Ludzie żyli w niewielkich grupach, jedli to, co znaleźli, upolowali albo wyhodowali. Ubrania i niezbędne sprzęty robili sami, a za schronienie przed zmienną pogodą służyły im proste konstrukcje wykorzystujące to, co w danym miejscu dała natura, z którą żyli w zgodzie i harmonii.
I mogło być tak zawsze, bo po co zmieniać coś, co działało, ale widocznie musiał być jakiś powód, dla którego losy ludzkości potoczyły się inaczej i nagle obok szałasów i ziemianek, czy chat robionych ze słomy i gliny pojawiły się ogromne piramidy, gigantyczne rzeźby albo poukładane z potężnych głazów konstrukcje.
Nie wiemy, czemu obok spokojnie żyjących wtedy ludzi pojawili się tacy, co robili takie rzeczy. Nie wiemy także, jak oni te rzeczy zrobili, bo nie wiemy zbyt wiele o tym, żeby mieli narzędzia, którymi mogliby coś takiego zbudować. Nie wiemy również, nic na temat tego, co oni wiedzieli o konstrukcjach dużych i małych.
Właściwie to bardzo mało o tamtych ludziach wiemy.
A jak się mało wie, to często zaczyna się wymyślać, więc o sposobie powstania takich ogromnych dzieł jak piramidy, Stonehenge czy rzeźby z Wysp Wielkanocnych, ale i o kamiennych kręgach, które znajdziecie na Kaszubach zaczęto rozpowiadać różne niesamowite historie.
Na przykład, kiedy ja byłem mały, więc wcale nie tak dawno temu, mówiono, że te wszystkie niesamowite budowle zrobili przybysze z kosmosu. No bo wiadomo, że tylko oni mogli mieć odpowiednie maszyny, technologię i wiedzę, żeby poradzić sobie z takim zadaniem.
Dawniej jeszcze tłumaczono sobie, że niesamowite i wielkie rzeczy, szczególnie te z kamienia czy ziemi zrobiły olbrzymy. Bo tylko olbrzymy mogły operować takimi ogromnymi głazami. Dla nich były one jak zabawki i majsterkowali sobie w wolnych chwilach, czego efekty możemy oglądać do dziś.
Na przykład w okolicach Gdańska mieszkało plemię takich wielkoludów zwanych Stolemami. To oni podobno wykopali liczne kaszubskie jeziora i oni to ponoć usypali stojące nad nimi pagórki, i to przez nich w okolicznych lasach możemy znaleźć ogromne kręgi poukładane z bardzo dużych kamieni.
Mówi się do dziś o nich niesamowite rzeczy, na przykład kiedy jakiegoś Stolema naszła ochota, by odwiedzić kuzyna na Helu, to nawet nie myślał o tym, żeby płynąć tam statkiem z Gdańska, albo jechać pociągiem wzdłuż brzegu morza, jak robimy to dzisiaj. I to wcale nie dlatego, że wtedy nie było jeszcze ani statków turystycznych, ani pociągów, ale dlatego, że Stolemy zawsze wybierały najmniej skomplikowane rozwiązania, a najprościej było pójść na Hel najkrótszą trasą, czyli przez zatokę. Mogli to zrobić bez żadnych przeszkód, bo Stolemy były takie wielkie, że idąc przez najgłębszą tutejszą głębię i tak głowę mieli ponad powierzchnią wody.
Pomyślcie, jak się musieli rybacy dziwić, kiedy wypływali ciągnąć sieci, a tam pośrodku morza witał ich uśmiechnięty olbrzym. Bo ponoć Stolemy były przyjaźnie usposobione i prostoduszne, a dowodem na to niech będzie to, co zdarzyło się, kiedy w Gdańsku zbudowano Kościół Mariacki. Ta budowa bardzo ucieszyła wielkoludy, bo wreszcie w trakcie swoich wędrówek mogły sobie przysiąść na tak dopasowanym do ich wzrostu stołeczku.
Co prawda gdańszczanie nie byli z tego powodu zadowoleni, bo nie po to cegiełka po cegiełce stawiali potężną wieże, by ktoś na niej siadał. Ale co by się malutkie ludziki nie obrażały na strudzonych Stolemów, ci za każdym razem odpoczywając wyciągali z kieszeni co ładniejsze zabawki wykute w kamieniach i darowali w zamian za gościnę. Stąd podobno w naszym mieście uzbierało się tyle rzeźb, które możecie oglądać dzisiaj w okolicach ulicy Długiej i Długiego Targu oraz na innych gdańskich kamienicach.
Ale to dawne dzieje. Nie wiadomo, kiedy Stolemy przestały się pokazywać nad Motławą. Kosmitów też jakoś ani widu, ani słychu, a ludzie raz na jakiś czas mają do wykonania pracę tak dużą, że nie sposób ją zrobić w sposób równie prosty, jak przejście wielkoluda przez Zatokę Gdańską.
Dawniej nie było maszyn potężnych, jakie możemy zobaczyć dziś na każdym placu budowy i nie było też naukowców, którzy rozwiazywali takie problemy. Ale na szczęście byli wynalazcy i kiedy trzeba było coś wymyślić lub skonstruować, to oni radzili sobie z tym całkiem nieźle.
A wśród tych wynalazców wielką sławą cieszył się niejaki Adam, na którego wołali Wijbe. Do dziś wszystkim myli się, co było jego imieniem, a co nazwiskiem, bo po naszemu to na chrzcie dawano Adam, ale tam, skąd on przyjechał do Gdańska, to Wijbe jest normalnym imieniem, jak teraz u nas Franek, Kacper czy Brajan. Bo Wijbe urodził się przeszło czterysta lat temu w mieście Harlingen, które znajduje się na terenie dzisiejszej Holandii. Mieszkał tam przez niemal trzydzieści lat, aż usłyszał, że w dalekim Gdańsku szukają kogoś, kto umiałby zbudować wiatrak, który napędzałby różne urządzenia. A skoro szukano tak daleko, to znaczy, że nie była to łatwa sztuka.
Z drugiej strony, skoro gdańszczanie zgodzili się powierzyć to zadanie Wijbemu, to znaczy, że musiał on być naprawdę mistrzem w swoim fachu.
Skąd ta pewność?
A stąd, że Wijbe był mennonitą, a tych w Gdańsku nie lubili.
Czemu?
Gdańszczanie mówili, że to dlatego, że mennonici mówili o Jezusie Chrystusie rzeczy, z którymi oni nie mogli się zgodzić. A wtedy to, co kto mówił o Jezusie Chrystusie było bardzo ważnym tematem, z powodu którego ludzie gotowi byli mocno się kłócić i choć Jezus Chrystus mówił zawsze, żeby się nie kłócić. Ale kto by pamiętał o tym, co On mówił.
Ale tak naprawdę, to gdańszczanie nie lubili mennonitów z innych powodów. Mennonici mieszkali licznie na Żuławach pod Gdańskiem i robili tam dobrą robotę. Tak dobrą, że gdyby robili ją w Gdańsku, to nikt by nie chciał kupować towarów gdańskich, albo zatrudniać gdańszczan, tylko mennonitów. Innymi słowy chodziło o konkurencję w handlu i rzemiośle, ale dumni mieszczanie nie chcieli się przyznać, ze ktoś może od nich być w czymś lepszy.
No ale, kiedy gdańszczanin nie może, to i po mennonitę pośle.
Tym właśnie sposobem Wijbe znalazł się nad Motławą i w 1616 roku czyli ponad 400 lat temu zbudował tutaj swój pierwszy wiatrak.
Ale Wijbe potrafił okiełznać nie tylko żywioł powietrza, ale również dobrze poradził sobie z opanowaniem wody. W Gdańsku było dużo urządzeń napędzanych siłą tutejszych rzek. Nasz bohater zaczął remontować te, które wymagały konserwacji i budować nowe. Zajął się również miejskimi wodociągami, a nawet zmienił sposób zasilania w Fontanny Neptuna, dzięki czemu mieszczanie mogli częściej cieszyć się widokiem tryskających z niej strumyczków.
Tutejsze rzeki dawały gdańszczanom energię do napędzania maszyn oraz dobrą wodę do picia i mycia, ale również sprawiała różne problemy. Na przykład przy złej pogodzie zdarzało się, że fale się podnosiły i zalewały miasto. Na to też były sposoby, które Wijbe jeszcze udoskonalił. Wykorzystał tym razem siłę zwierząt, które kręcąc kołem, które nazywało się kieratem uruchamiały pompy, które przelewały nadmiar wody poza zapory, które trzymały ją w bezpiecznej odległości aż zrobiło się bardziej sucho.
Z wodą były też inne problemy. Gdańsk żył dzięki portowi na Motławie, a zimą rzeka zamarzała i nie można było ani wpłynąć, ani wypłynąć, więc ani przywieźć czegoś na handel, ani rybki złowić. Cieszyły się tylko z tego dzieci, które lubiły się ślizgać po lodzie, ale dorośli wiedzieli, że jeśli potrwa to zbyt długo, to będzie to niedobre dla miasta.
I na srogie mrozy znalazł Wijbe Adam sposób. Skonstruował maszynę, która przypominała pług, jakim orze się pole, ale on użył go inaczej niż rolnicy, bo ciągnąc go końmi rozcinał taflę na powierzchni rzeki, dzięki temu kra spływała do morza statki mogły krążyć dłużej i częściej niż tylko w cieplejsze dni. Było to tak ważne, że każdego roku z miejskiej kasy Wijbe otrzymywał naprawdę solidne wynagrodzenie za udrażnianie portowego kanału.
Sprytnemu wynalazcy zlecano także budowę i naprawę dźwigów portowych oraz prace budowlane.
Jego sława urosła już tak bardzo, że nawet polski król wezwał go do Warszawy, gdzie budował fortyfikacje, czyli wielkie konstrukcje obronne z ziemi i cegieł wokół swojej nowej stolicy.
A później jeszcze Wijbe wspierał budowniczych mostu na Wiśle pod Toruniem.
Propozycji pracy miał bardzo bardzo dużo i wiele miast i władców chciało go zatrudniać do różnych robót, ale on pokochał Gdańsk i nie chciał już mieszkać nigdzie indziej. Podziękował królowi, odmówił różnym miastom i wrócił nad bałtycki brzeg, żeby dokonać swego najsłynniejszego dzieła. A była nim kolejka linowa.
Ci z Was, którzy jeździli na nartach albo podróżowali w góry na pewno znają kolejkę linową, która pozwala przemieścić się wagonikami zawieszonymi na stokami gór albo na przepaściami. Są to konstrukcje na żelaznych słupach i ze stalowych lin, które mogą unieść ogromne ciężary, a poruszane są mocą potężnych silników. A niezwykłość wynalazku Wijbego Adama polegała na tym, że zbudował kolejkę wykorzystując tylko naturalne surowce – drewno i sznury, a napędzana była ona przy pomocy kieratu w którym kręciły się cztery konie.
Ale zacznijmy od początku.
Niecałe 400 lat temu Gdańsk był u szczytu swojej potęgi. W całym Królestwie Polskim nie było większego miasta. Tutejsi mieszkańcy przeczuwali jednak nadchodzącą katastrofę, okoliczni władcy kłócili się coraz głośniej o różne sprawy, co musiało źle się skończyć. Postanowiono wzmocnić miejskie mury i zabezpieczyć je jeszcze większymi niż dotąd bastionami, czyli wielkimi górami, które możecie zwiedzać teraz na przykład na Dolnym Mieście.
Umocnienie Bastionu Przedmiejskiego zlecono właśnie Wijbemu, który szybko zabrał się do pracy, ale napotkał jeden bardzo poważny problem. Żeby usypać taką wielką górę, potrzeba bardzo dużo piasku, a najbliższe miejsce, z którego można by go przywieźć było całkiem blisko naprzeciwko placu budowy – na Biskupiej Górce, ale było oddzielone kanałem rzeki Raduni i miejską fosą. Przydałby się Stolem, który by szybciutko przeniósł kawał góry z jednej strony na drugą, ale Stolemów nigdzie nie było.
Próbowano wozić piasek wozami konnymi, ale tym łamały się koła od ciężaru, konie ledwo dawały radę z pokonywaniem wzniesień, a na dodatek trzeba było jeździć bardzo długą okrężną drogą przez miejskie mosty. Robota prawie się nie posuwała do przodu.
Aż nasz wynalazca pomyślał, że skoro nie da się piasku przewieźć, to może uda mu się przelecieć z nim nad wszystkimi przeszkodami.
I jak pomyślał, tak zrobił.
Na mniej niż dziesięciu słupach rozwiesił linę długą na 200 metrów, to tyle co dwie i pół wieży Kościoła Mariackiego, czyli tego stołeczka dla Stolemów, o którym opowiadałem Wam wcześniej. Do kieratu zaprzągł konie i tak kręcąc się wokół specjalnych rolek ruszyły najprostszą z możliwych dróg całe tony piasku przez co jedna góra się skurczyła, a druga urosła. Tak samo urosła po tym sława Wiejbego Adama, bo nikt na całym świecie nie zbudował dłuższej kolejki linowej przez następne niemal 300 lat.
Do początków XX wieku miejsce w którym Wijbe dokonał swojego niezwykłego wyczynu było nazywane jego imieniem. Wtedy rozebrano stare umocnienia i ślady tamtych wydarzeń zniknęły z powierzchni ziemi, ale zostały pod nią i odkryto je na nowo całkiem niedawno, kiedy budowano wiadukt przy ulicy Okopowej. Możemy teraz podziwiać pozostałości bastionu Wiejbego, choć nie oddają one wielkości jego wynalazków.
Koniecznie zabierzcie rodziców na spacer po Dolnym Mieście, żebyście lepiej mogli sobie wyobrazić, co to były za czasy i jakim wyzwaniom musiał sprostać ktoś, kto dla dawnych ludzi mógł uchodzić za cudotwórcę.
Ale żebyście nie myśleli, że Wiejbe zajmował się tylko rzeczami praktycznymi, to opowiem Wam jeszcze o jednym wynalazku, który wprawił w zdumienie ówczesnych, A był zrobiony tylko i wyłącznie dla przyjemności królowej polski Marii Ludwiki.
Kiedy królowa przyjechała do Gdańska, mieszczanie na jej cześć zbudowali specjalną bramę, a w niej umieścili rzeźby dwóch starożytnych siłaczy Atlasa i Herkulesa, które dzięki niezwykłemu mechanizmowi Wiejbego poruszały się wprawiając w zdumienie widzów z dostojną gościnią na czele. Takiego przywitania na pewno nie dało się szybko zapomnieć, a przecież właśnie o to chodziło gdańszczanom, żeby królowa dobrze i często ich wspominała.
Tak samo my powinniśmy dobrze wspominać Wiejbego Adama – wynalazcę, konstruktora i gdańszczanina z wyboru.
(Bajka stanowi integralną część warsztatu dostępnego na kanale YouTube Stowarzyszenia PROM Kultura)
Projekt został zrealizowany dzięki wsparciu Miasta Gdańska