fbpx

Paweł Paniec, Bajka o Marianie Kołodzieju

Czy wiecie, co to znaczy zrobić komuś scenę?

Jeśli nie, to zapytajcie rodziców, ciekawy jestem, czy potwierdzą to samo, co powiem Wam za chwilę.

Zrobić komuś scenę, to zasadniczo nic miłego. Najczęściej oznacza jakąś awanturę i to taką, którą robi się na widoku. Więc gdyby ktoś zrobił Wam scenę, to by oznaczało, że dowie się o tym możliwie dużo osób. Najczęściej ktoś, kto to robi scenę nie tylko krzyczy głośno, aby było go wszędzie słychać, a czasem nawet zadba wcześniej, żeby zebrała się odpowiednia widownia i wtedy zaczyna wykonywać bardzo wyraźne gesty, żeby nawet ten, co już ogłuchł od jego krzyków wiedział o co chodzi. 

Przyznacie, że to o czym piszę, choć zdarza się w życiu i nie jest niczym przyjemnym to najbardziej przypomina nam… teatr. 

I właśnie o teatrze trochę Wam dziś poopowiadam, a konkretnie o jednym panu, który urodził się sto lat temu, czyli w 1921 roku 6 grudnia, czyli akurat w Mikołajki. Nazywał się Marian Kołodziej.

Pewnie pomyśleliście, że skoro był związany z teatrem, to był aktorem, bo kiedy mówimy o występowaniu na żywo, albo nawet w filmie, to najpierw widzimy ludzi, którzy grają. Oni też są najsławniejsi, o nich mówią w telewizji i piszą w internecie. Ale żeby taki aktor mógł wykonać swoją pracę i zostać sławnym, to potrzebna jest praca wielu osób o zupełnie innych umiejętnościach i w teatrze potrzebny jest ktoś, kto umie zrobić scenę i właśnie kimś takim był Marian Kołodziej.

Zrobić scenę w tym przypadku wcale nie znaczy, jak tłumaczyłem Wam wcześniej, zrobić awanturę, bo teatr to jednak kulturalne miejsce i trzeba umieć się spokojnie zachować. W teatrze robieniem scen zajmują się specjalni artyści zwani scenografami. To oni wymyślają, jak ma wyglądać przestrzeń, w której poruszać się będą aktorzy, czasem też oni decydują w co będą ubrani wykonawcy ról. Można powiedzieć, że wszystko to, co widzimy w trakcie teatralnego przedstawienia bierze się z pomysłowości i talentu scenografa.

A Marian Kołodziej był człowiekiem bardzo utalentowanym  i pracowitym. Niedługo po II wojnie światowej, kiedy Gdańsk dopiero co odbudowywał się ze strasznych zniszczeń, które objęły większą część tego starego miasta, został zatrudniony w Teatrze Wybrzeże. Na pewno wiecie, który to teatr. Stoi na Głównym Mieście przy Targu Węglowym, a ponieważ Targ Węglowy jest dużym placem, na którym najczęściej parkują samochody, więc łatwo zauważyć stojący na jednym z jego końców duży budynek, który jest choć ma swoje lata, to jest zdecydowanie nowszy od stojącej obok Wielkiej Zbrojowni, albo znajdującej się po drugiej stronie Targu katowni i przylegających do placu innych zabytków.

Może byliście kiedyś w tym teatrze na jakimś przedstawieniu, ale ponieważ repertuar, czyli to, co jest w nim grane jest przeznaczone najczęściej dla dorosłych, to pewnie ta przyjemność jeszcze przed Wami. Teraz, kiedy nagrywam dla Was ten odcinek, teatr ten jest w trakcie remontu, ale kiedy skończy się przebudowa, poproście rodziców, żeby jak tylko uznają, że już możecie, zabrali Was do niego.

Niestety nie zobaczymy już w użyciu scenografii stworzonych przez Mariana Kołodzieja, bo jako prawdziwe dzieła sztuki są przechowywane w magazynach teatru, albo zostały przeniesione do muzeum, żeby kiedyś można było zrobić z nich wystawę, na której będzie można podziwiać te niezwykłe dzieła, które nawet bez porusząjących się między nimi aktorów są niesamowite i robią piorunujące wrażenie.

Bo Marian Kołodziej miał niezwykłą wyobraźnię i niemal jak magik w niewielkiej przestrzeni, jaką stanowi scena teatralna potrafił wyczarować niesamowite iluzje, dzięki którym każdy człowiek siedzący na widowni miał wrażenie, jakby na czas spektaklu przenosił się do zupełnie innego świata.

Na pewno pomagało w osiągnięciu takie efektu to, że Marian Kołodziej zanim został scenografem, to kształcił się jako malarz na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych i tam nauczył się swoją niezwykłą wyobraźnię przekładać na obrazy i przedmioty, które później wypełniały sceny teatru. 

Nie tylko zresztą teatru, bo talent Mariana Kołodzieja bardzo szybko postanowiono wykorzystać w filmie. Filmy wtedy były czarno białe, a nie kolorowe i full HD, jak teraz, więc pomyślcie sobie, jak trudne to było wyzwanie, by stworzyć scenografie, które będą przekonująco wyglądały, kiedy widać tylko część tego, co naprawdę chciałoby się przekazać.

Kiedy Marian Kołodziej kończył swoją karierę miał na koncie ponad 200 scenografii przygotowanych do przeróżnych przedstawień, sztuk teatralnych i planów filmowych. Pomyślcie sobie, że to jakby ktoś wymyślił 200 różnych światów, 200 zestawów obrazów i przedmiotów, które otwierały wyobraźnię oglądających i które pomagały im na czas trwania spektaklu przenieść się do innej rzeczywistości.

Ale scenografie teatralnie i filmowe to nie jedyne dzieła, które przyniosły sławę Kołodziejowi. Wyobraźcie sobie, że jedną z jego prac obejrzało na raz milion ludzi na żywo, ale do tego jeszcze w bezpośrednich relacjach telewizyjnych wiele, wiele innych. Działo się to 1987 roku, czyli trzydzieści parę lat temu, kiedy do Polski przyjechał papież Jan Paweł II, z różnych przyczyn, o których mogą opowiedzieć Wam bardziej szczegółowo rodzice albo dziadkowie, było to bardzo, bardzo ważne wydarzenie. W trakcie tej wizyty papież miał odwiedzić Gdańsk i odprawić w nim specjalną mszę. Nie w kościele, ale na osiedlu, które nazywa się Zaspa i w tamtym czasie był na nim ogromny pusty plac po lotnisku, które już dawno przestało działać. Żeby zrobić coś takiego, nie wystarczy ustawić ołtarz taki, jaki zobaczycie w każdym kościele, ale trzeba zbudować coś, co będzie działało jak scena na koncercie jakiejś wielkiej gwiazdy, na który przychodzą tłumy.

I właśnie wtedy poproszono Mariana Kołodzieja, żeby coś wymyśli. I z tego powstał ogromny ołtarz – statek. Wyglądał jak okręt w wydętym przez wiatr żaglem i unosił się nad tłumem miliona ludzi, którzy przyszli modlić się razem z Janem Pawłem II i dzięki takiej scenografii nie tylko mogli przeżyć bardziej niezwykłość tej chwili, ale mogli z każdego miejsca, w którym byli widzieć papieża unoszącego się nad tłumem. 

Po wielu latach, kiedy ten sam papież postanowił raz jeszcze odwiedzić Trójmiasto, ponownie zwrócono się do Mariana Kołodzieja. Wtedy zrealizował on zupełnie inny pomysł, choć równie niesamowity. Łączył w sobie elementy malarskie z rzeźbami, które z drewna wykonali artyści ludowi z Kaszub. 

Dzisiaj możecie podziwiać efekty tej pracy, co prawda we fragmentach, ale poszczególne rzeźby zostały umieszczone między innymi w Gdańsku Matemblewie. Wybierzcie się z rodzicami na spacer, tam pod lasem są wytwory wyobraźni Mariana Kołodzieja.

W czasie, kiedy powstawały papieskie ołtarze Kołodziej był już starym człowiekiem i pracował coraz mniej, a więcej wspominał to, co go spotkało w życiu. A było w nim wiele rzeczy, o których wcześniej wolał zapomnieć i mówi się o nim, że cała praca, w której tworzył fantastyczne światy była dla niego sposobem na uciekanie od tego prawdziwego, w którym doświadczył wiele zła. I jako stary człowiek postanowił się z tym złem zmierzyć i jak na artystę przystało zrobił to poprzez malarstwo i rysunek. 

Tym złem, które dosięgło Mariana Kołodzieja była wojna i pobyt w obozie koncentracyjnym, czyli miejscu w którym jedni ludzie innym ludziom robili najgorsze rzeczy, jakie można sobie wyobrazić. 

Wy pewnie też macie jakieś złe wspomnienia, do których wolicie nie wracać i nie chcecie, albo nie potraficie o nich mówić. Trzymanie ich w sobie jest straszną męczarnią i czasem sztuka, czy to rysunek, czy malowanie mogą być pomocą w poradzeniu sobie z tym ciężarem i nie trzeba, jak Kołodziej czekać ze zrobieniem tego kilkadziesiąt lat. Ale faktem jest, że te złe wspomnienia o cierpieniu i złu artysta przemienił w serię niesamowitych rysunków i obrazów, które zdobią dziś jedno z muzeów opiekujących się pamięcią tamtych wydarzeń.

Ale nie myślcie, że Marian Kołodziej z powodu swojej trudnej przeszłości był jakimś strasznym smutasem i odludkiem, który chował się przed światem. Wprost przeciwnie. Całe życie aktywnie działał jako artysta i pielęgnował znajomości z wieloma artystami: malarzami, aktorami, reżyserami czy pisarzami. Miał przy tym niemałe poczucie humoru i kiedy był już bardzo stary postanowił upamiętnić wszystkich tych, których spotkał na swojej drodze i zrobił dla nich portrety, z których powstała specjalna wystawa. Ale portrety te nie były zwykłymi obrazami, ale były to karykatury, czyli takie przeinaczone rysunki, które w żartobliwy sposób oddają nie tylko wygląd postaci, ale też i jej cechy charakteru, czy to, czym się zajmuje. 

Mówiąc bezpośrednio – Kołodziej postanowił swoją sztuką ponaśmiewać się trochę ze swoich znajomych. Nikt się jednak nie obraził. Wprost przeciwnie, wszyscy ucieszyli się z takich żartów, szczególnie, że po wystawie każda osoba uwieczniona przez artystę mogła zabrać dedykowane sobie dzieło jako bardzo osobisty prezent, który stanowi trwałą pamiątkę po niezwykłym człowieku.

Tych kilka wątków z długiego i owocnego artystycznie życia Mariana Kołodzieja, niech da Wam wyobrażenie, jak niezwykłą był osobą i jak różnorodne tematy przewijały się w jego twórczości. Zupełnie jak w teatrze – są sztuki wesołe i smutne, są poważne i są żartobliwe. Z wszystkimi bohater tej opowieści radził sobie świetnie i jako taki zapisał się w pamięci jako jedna z ważniejszych postaci polskiego teatru, choć nie występował na scenie i był ukryty za swoimi magicznymi scenografiami.

(Bajka stanowi integralną część warsztatu dostępnego na kanale YouTube Stowarzyszenia PROM Kultura)

Herb Gdańska v. 12.21.

Projekt został zrealizowany dzięki wsparciu Miasta Gdańska