Paweł Paniec, Bajka o Józefie Czyżewskim
Pewnie słyszeliście kiedyś bajkę o Lechu, Czechu i Rusie. A jeśli nie słyszeliście, to zapytajcie rodziców. Oni na pewno słyszeli i mogą Wam opowiedzieć w szczegółach. Przypominam ich, bo byli to trzej bracia, co szukali krainy, w której mogliby zamieszkać. Aż pewnego dnia postanowili się rozdzielić i każdy z nich wybrał sobie inny kawałek świata. Taki, który najbardziej mu odpowiadał. Każdy z nich założył najpierw wioskę, potem zbudował zamek i miasto, a na końcu powstały trzy sąsiadujące ze sobą państwa. Lech, Czech i Rus ustanawiali w swoich krajach porządki wedle własnego uznania, ale że mieszkali daleko od siebie – nie wchodzili sobie w drogę i żyli w zgodzie przesyłając sobie raz na jakiś czas zapytania o zdrowie i życzenia urodzinowe.
Bo jak z braćmi, tak i z krajami, kiedy mają dość przestrzeni dla siebie, to nie jest trudno o zgodę. Nawet kiedy bracia mieszkają w jednym domu, ale każdy ma swój pokój, a w garażu osobne miejsce na rower, to się nie kłócą. Ale kiedy tacy bracia zamieszkają w jednym pokoju, to nie trzeba długo czekać, żeby wybuchła z tego jakaś kłótnia, a bywa, że na gniewnych słowach się nie skończy i nieraz pięści idą w ruch. Nic w tym dobrego, ale tak to już jest, że ludzie jakoś nie potrafią inaczej.
I bez względu na to, czy się to nam podoba, czy nie, to tak było od kiedy ludzie pamiętają i więcej znamy z przeszłości bajek i legend o tych, co się kłócili, niż o tak zgodnych i rozsądnych młodzieńcach jak Lech, Czech i Rus. Młodzieńcach tak zgodnych i rozsądnych, że aż trudno uwierzyć, by kiedykolwiek istnieli.
Myślę sobie, że Lech, Czech i Rus mieli szczęście, że nie trafili do Gdańska. I to wcale nie dlatego, że nie jest to piękne miejsce do życia, a może właśnie dlatego, że jest to wspaniałe miejsce do życia i kto tu trafi, ten nie może już nigdzie indziej zaznać szczęścia. Więc gdyby Lech, Czech i Rus zobaczyli trafili do Gdańska, to pewnie nie udałoby się im żyć w zgodzie tak jak to było w opowiadającej o nich bajce, bo byliby wtedy jak ci bracia, co mieszkają w jednym pokoju, a kłótnie wtedy są nieuniknione.
I wierzcie mi, a jeśli nie chcecie wierzyć, to sprawdźcie sami, że tak to właśnie w Gdańsku było, że przez całą historię miasta jego mieszkańcy ciągle kłócą się i kłócą, i różne z tego się rodzą problemy, raz większe, raz mniejsze, ale zamiast jak Lech, Czech i Rus rozejść się w różne strony świata, gdzie nikt nie przeszkadzałby im żyć tak, jak by sobie tego życzyli, to siedzą uparcie w swoich domach nad Motławą i nigdzie się ruszyć nie chcą i tylko powtarzają, że to ci inni powinni zrobić im trochę miejsca i razem ze swoimi strasznymi obyczajami wynieść się, gdzie pieprz rośnie, albo gdzie wzrok nie sięga.
Myślę, że wyobrażacie sobie, jak wyglądała taka kłótnia i nie muszę tego bardziej szczegółowo opisywać. A że powód zawsze się znajdzie, to wiadomo. Raz spierali się o pieniądze, innym razem o to, jak komu wolno się ubierać, a to znowu o to jak się kto do Boga modli. Ale najgorsze kłótnie zaczęły się jakieś dwie setki lat temu, jak ludzie wpadli na taki pomysł, żeby się podzielić na narody. A że do Gdańska co tylko ludzie wymyślili to szybko morzem przypływało, więc podchwycono ten nowy powód do kłótni, szczególnie że był po temu jeden powód.
Otóż z tymi narodami to było tak, że żeby cię do nich zapisali, to musiałeś urodzić się w jakimś miejscu, albo słuchali, jakiej mowy cię w domu nauczyli i już było wiadomo, czy tyś obcy, czy swój. Ale w Gdańsku od kiedy tylko pamięć ludzka sięga mówiło się różnymi językami. Jednymi tylko przez chwilę, kiedy akurat pomieszkiwali tu jacyś żeglarze z dalekich krain, ale były przynajmniej trzy języki, które tutaj słychać było zawsze. Jeden to niemiecki, drugi to polski, a trzeci to łacina, którym, jak my angielskim dzisiaj, starano się dogadać z wszystkimi naraz.
Przez długie lata nikomu w Gdańsku nie przyszło do głowy, że o język, którego się używa można się tak wspaniale kłócić, więc kiedy tylko ten pomysł się pojawił od razu go podchwycono i żeby awantury były jeszcze mocniejsze, zapomniano o języku trzecim, który zawsze jakoś pomagał. To co działało wcześniej, nagle zostało popsute. Ci co mówili po polsku stwierdzili obrazili się na tych, co woleli mówić po niemiecku, a tamci znowu wcale nie mieli zamiaru się dogadywać, a wprost przeciwnie jeszcze podkręcali, bo była to świetna okazja, by się niektórych z Gdańska pozbyć.
I tak właśnie stało się, że tam, gdzie dotąd byli, co prawda bardzo kłótliwi, ale jednak gdańszczanie, tam nagle stanęli naprzeciwko siebie Niemcy i Polacy, a ci drudzy jeszcze się podzielili na Polaków i Kaszubów, więc w ogóle zrobiło się w tej części wybrzeża Bałtyku bardzo niesympatycznie.
I w takich właśnie niesympatycznych czasach urodził się bohater dzisiejszego odcinka – Józef Czyżewski. Co prawda nie urodził się on w Gdańsku, ale całkiem niedaleko, gdzie takie same kłótnie miały miejsce.
Warto byście wiedzieli, że nie były to kłótnie równych sobie, bo Niemcy mieli wtedy bardzo dużą przewagę i możecie sobie wyobrazić, jak to jest, kiedy w jednym pokoju mieszka dwóch braci, jeden jest większy i uważa, że w takim razie jest mądrzejszy i w takim razie należy mu się więcej, a jeszcze na dodatek ma na podwórku całą bandę, która w razie czego będzie takie pretensje popierała. W takiej sytuacji, to nie dość, że człowiekowi we własnym domu niedobrze, a i z domu strach nosa wystawić, bo zaraz cię ktoś zaczepi, pobije, albo mniejsze złośliwości będzie robić.
I tak właśnie było z Józefem Czyżewskim. Niemcy spokoju Polakom nie dawali, a żeby jeszcze bardziej ich pognębić to małemu Józiowi nie pozwolili do szkoły chodzić. Może dzisiaj, to większość dzieciaków by się cieszyła, że nie muszą się uczyć, ale wtedy było zupełnie inaczej. Wiedzcie, że 150 lat temu nie każdy mógł pójść do szkoły i nie dość, że było to wyróżnienie, to jeszcze pozwalało lepiej sobie potem życie ułożyć. Ale Niemcy nie chcieli, by Polacy lepiej sobie życie układali, więc zabraniali się im kształcić. Na to nasz Józef stwierdził, że on nie da sobie w kaszę dmuchać i chociaż może jest mniejszy od wielkiego brata, to znajdzie sposób i poprawi los swój, ale i innych Polaków.
Z pomocą rodziców nauczył się tych rzeczy, co inni mogli poznawać w szkole i jako młody człowiek został zarządcą dużego gospodarstwa rolnego. Jednak nie zagrzał tam długo miejsca, bo ciągnęło go do Gdańska, w którym postanowił otworzyć swoją własną firmę, w której robił różne rzeczy z wikliny. Oczywiście Niemcy pilnowali, by interes nie szedł mu zbyt dobrze, przez co w mieście nie mógł sprzedać za dużo towaru, który wyprodukował. Ale jak już wiecie, Józef Czyżewski nie był z tych, co się łatwo poddawali i codziennie ze swojego zakładu wyruszał na tereny, które leżały dookoła Gdańska, czyli na Kaszuby, gdzie Niemców było mało, a Polacy chętnie od niego kupowali kosze i inne rzeczy, które produkowano w jego zakładzie.
A przy okazji podróży i handlu poznawał coraz więcej Polaków, rozmawiali nie tylko o koszach i pogodzie, ale również o tym, że źle się dzieje, kiedy Niemcy tak niesprawiedliwie ich traktują i że warto byłoby coś z tym zrobić. Ale od samego narzekania jeszcze nic się dobrego nie zdarzyło, więc obrotny Józef Czyżewski pomyślał, że trzeba zrobić coś, co sprawi, że ludzie mówiący po polsku poczują się silni i odważą się domagać od Wielkiego Brata sprawiedliwości dla każdego nie tylko dla Niemców.
Żeby dotrzeć z takimi pomysłami do wszystkich Polaków mieszkających w Gdańsku i okolicach Józef Czyżewski postanowił założyć gazetę. W tamtych czasach był to pomysł tak nowoczesny i skuteczny, jak dzisiaj zostanie sławnym jutuberem. Nie czekając długo sprzedał swój zakład wikliniarski i za zdobyte tym sposobem pieniądze kupił drukarnię.
Drukowanie gazety to nie jest prosta sprawa, ale Józef miał nie tylko spryt, ale i dużo szczęścia, bo ożenił się z kobietą, która była pierwszą w całej Europie dyplomowaną mistrzynią drukarską. Dzięki temu drukarnia szybko ruszyła, Maria Czyżewska pilnowała druku, dzieci Czyżewskich obsługiwały maszyny, a Józef dbał, żeby do mieć ciekawe teksty do publikacji i żeby gotowe egzemplarze się sprzedawały.
Z jednej gazety zrobiły się dwie, jedna dla tych, co mieszkali w Gdańsku, a druga dla Polaków mieszkających na kaszubach, a nawet i dalej. Skutek był taki, że nie czuli się oni już osamotnieni w trwaniu przy swoim języku i zwyczajach, a nawet zaczęli zakładać różne organizacje dbające o ich potrzeby i wspierające w sytuacjach, kiedy Niemcy im szkodzili. W tych organizacjach jedną z ważniejszych osób był Józef Czyżewski. To dzięki takiej działalności został zapamiętany po dziś dzień, jako jedna z najważniejszych osób ruchu polonijnego, czyli takiego, który reprezentował Polaków wtedy, kiedy na Kaszubach i w Gdańsku przewagę mieli Niemcy.
Choć Józef Czyżewski z roku na rok stawał się coraz ważniejszą osobą w całej okolicy, to wcale nie znaczyło, że żyło mu się łatwo. Wprost przeciwnie, w końcu mieszkał w jednym pokoju z Wielkim Bratem, który dbał, żeby spotykały go różne przykrości. Nieraz został pobity. Zdarzyło się, że jego drukarnia została zdemolowana przez bandę przeciwników. W tamtych czasach wydawanie gazety i pomaganie innym wymagało naprawdę dużej odwagi i dla wielu skończyło się źle.
Józef Czyżewski dożył sędziwego wieku i kiedy umarł na jego pogrzeb przyjechały takie tłumy Polaków, że Niemcy, którzy wtedy panoszyli się w Gdańsku mogli tylko patrzeć z opuszczonymi ze zdziwienia szczękami.
Niestety mimo wysiłków całego życia Józef Czyżewski nie doczekał momentu, w którym Polacy i Niemcy przestali się w Gdańsku żyć jak pies z kotem. Najpierw musiała przyjść straszna wojna, która uświadomiła ludziom, że takie kłótnie mogą się skończyć bardziej niż źle.
Dzisiaj trudno nam sobie wyobrazić, że kiedyś można było wyrządzić tyle zła tylko dlatego, że ktoś mówił innym językiem, albo miał inne niż my pomysły na szczęście.
Dzisiaj wiemy, że to strasznie głupie i nie można tak robić. Ale warto pamiętać, że ludzie zawsze lubili się kłócić i trzeba się starać, by tego już nie robili. A każda kłótnia zaczyna się od słów i dlatego bez względu na to, czy jest się drukarzem jak sto lat temu, czy jutuberem jak dzisiaj, trzeba pilnować, by kierować do innych tylko te słowa, które mogą łączyć, a nigdy nie używać takich, które dzielą.
(Bajka stanowi integralną część warsztatu dostępnego na kanale YouTube Stowarzyszenia PROM Kultura)
Projekt został zrealizowany dzięki wsparciu Miasta Gdańska